Название: Czerwony Pająk
Автор: Katarzyna Bonda
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Классические детективы
Серия: Cztery żywioły Saszy Załuskiej
isbn: 978-83-287-0953-9
isbn:
Wiking podniósł rękę. I uśmiechnął się przepraszająco.
– Nie słyszałem tego.
Katarzyna przyjrzała się pozostałym obecnym w pomieszczeniu.
– Ja też nic nie mówiłam. – Zawiesiła głos i pochyliła głowę.
Zapadło milczenie. Słychać było tylko stukanie w klawiaturę i szelest dresu Banana, który podrygiwał w rytm skocznej muzyki. Katarzyna była jednak pewna, że nie traci z jej zeznań ani jednej informacji.
– Gdybym miała od męża jakikolwiek sygnał, natychmiast bym panu powiedziała. Nie wierzę, że odszedł, poszedł w cug czy, jak państwo sugerują, uciekł do kochanki. Zaraz po nurkowaniu zamierzał lecieć do Warszawy. Miał sprawę służbową. Bardzo ważną. Być albo nie być dla jego firmy konsultingowej. Ogromny kontrakt. Znam go cztery lata.
– Cztery? – Wiking odchrząknął. – No tak, sporo. Rozumiem powagę sytuacji, ale sporo to rzecz względna. Czasami ludzie po trzydziestu latach bycia razem dowiadują się o sobie rzeczy zaskakujących. Wie pani może, czy ta warszawska sprawa była dla niego trudna, stresująca? Może nie radził sobie z jakimś problemem? Mieliście kłopoty osobiste? Po czterech latach to może i jakaś przyjaciółka, coś. Różnie bywa.
– I uciekł? Nigdy! To najbardziej odpowiedzialny człowiek, jakiego znam.
– Kłóciliście się? Doszło w niedalekiej przeszłości do scysji między wami? Obawiał się czegoś? Może mąż miał depresję, długi?
– Sugeruje pan, że popełnił samobójstwo? – przestraszyła się kobieta.
– W żadnym wypadku – żachnął się policjant. – Szukam jedynie pretekstu, by wszcząć poszukiwania. Czy pani wie, ile zgłoszeń zaginięć mamy rocznie, miesięcznie, tygodniowo?
Katarzyna wpatrywała się w niego nierozumiejącym wzrokiem.
– W większości to zaginięcia kontrolowane, planowane i skutecznie wykonane. Ludzie wychodzą z domu po zapałki i już nie wracają. Uciekinierzy niekoniecznie wyglądają jak menele na dworcach. Niektórzy zamiast rozwiązywać problem, wolą od niego uciec. Czasem jest to rodzaj pokrętnego wzięcia na siebie odpowiedzialności. Uwolnienia rodziny od kłopotu. Ktoś bankrutuje, wie, że jest ciężarem dla rodziny, bliskich, więc uznaje, że lepiej odejść, zniknąć.
– Nie wierzę w to. Sytuacja firmy męża była, jest – poprawiła się natychmiast kobieta – bardzo stabilna. Jesteśmy dobrze sytuowani.
– Zabrał jakiś bagaż? Wypłacił większą sumę z konta?
Katarzyna wyglądała, jakby zaraz miała zemdleć. Przysunęła zakurzone krzesło i klapnęła na nie z impetem, a potem ukryła twarz w dłoniach.
– Miał walizkę. – Rozpłakała się. – Zawsze pakowałam go w kabinówkę. Tym razem chciał większą. Planował szereg spotkań i potrzebował czterech garniturów. Wziął też całą dokumentację firmy, którą restrukturyzował. I plik starych dokumentów z WSI. Kiedyś tam pracował. Wiem, że je zabrał, bo trzymał to wszystko w sejfie u rodziców. Tydzień temu wypłacił z konta czterdzieści siedem tysięcy. Chyba też zlikwidował lokatę walutową. Powiedział, że się skończyła i zainwestuje dolary w coś innego. Zgodziłam się. To nie jest tak, że zabrał wszystkie pieniądze. Staramy się o dziecko. To znaczy próbujemy różnych metod. Jeden ze znajomych Krzysia zna doktora, który ma klinikę w Szwajcarii. Ponoć obiecał, że nas przyjmie. Chciał tylko, żeby nie było śladu zapłaty. – Urwała.
Rozejrzała się po zebranych. Policjant w kolorowym dresie odwrócił głowę do okna. Wyłączył muzykę. Już nie udawał, że nie słucha. Głupio mu się widać zrobiło, że na początku z niej żartował. Pozostali też byli pod wrażeniem jej historii.
– Poza tym jest jeszcze jedna sprawa – odezwała się znowu. – Miesiąc temu mieliśmy włamanie. System alarmowy zawiódł. Ochroniarze dotarli, kiedy było już po wszystkim. Podobno przerwa w dostawie prądu. Żadnych nagrań. Płacimy za monitoring kilkaset złotych miesięcznie i ten jeden jedyny raz, kiedy byli potrzebni, akurat patrzyli w inną stronę. Splądrowano tylko gabinet Krzysia. Wybebeszono wszystko z szuflad, półek. Papiery fruwały po całym pokoju, niektóre były podarte, zaplamione. Zrzucono książki z biblioteczki. W niektórych miejscach powyrywano klepki z podłogi. Odinstalowano drzwiczki wywietrzników, zdjęto kaloryfery. Krzysztof mówił, że szukano skrytek. Ale to był tylko kamuflaż. Tak naprawdę, w moim odczuciu, interesowało ich co innego. Krzysio po odejściu z WSI kupił szafę pancerną. Nic specjalnego. Zwykła metalowa skrzynka na długi klucz. Waży chyba ze trzysta kilo. Nie dało się jej przesunąć, ani – jak sądzę – wynieść. Była nadpalona. Krzysztof uważa, że próbowali wysadzić zamek bombą. Nie zdecydowali się na to, bo większa ilość ładunku wybuchowego zniszczyłaby także zawartość. Ostatecznie, w co trudno uwierzyć, nic nie zginęło. Sprzęt elektroniczny, moja biżuteria, akty notarialne naszego domu i innych nieruchomości, także mojej rodziny, leżały na swoim miejscu. Właściwie bez zabezpieczenia. Złodziei to nie interesowało. Wypili tylko zapas piwa z lodówki i pocięli obraz, który wisiał nad kominkiem. Ten obraz Krzysio dostał na prezent pożegnalny, kiedy likwidowano Wojskowe Służby Informacyjne.
– Zgłosiliście włamanie?
Katarzyna pokręciła głową.
– Krzysztof uznał, że skoro nie ma strat, to nie ma o czym mówić. Zażądał tylko rekompensaty od firmy ochroniarskiej. Mieliśmy nie płacić za monitoring przez najbliższe cztery miesiące i negocjować dogodne stawki na przyszły rok. Pokłóciliśmy się o to strasznie. Pytałam: a co by było, gdyby któreś z nas tego dnia zostało w domu? A gdybyśmy mieli dziecko, czy je też by narażał? Czy te papiery warte są naszych głów? Czy coś przede mną ukrywa?
– Co to były za dokumenty? – odezwał się policjant w dresie i nagle się poderwał. Ruszył do drukarki.
Katarzyna spojrzała mu prosto w oczy i odparła bardzo stanowczo:
– Nie mam pojęcia.
Nikt z obecnych jej nie uwierzył, więc dodała:
– Prywatne archiwum męża. Ale wtedy wyniósł to wszystko do moich rodziców. Ojciec jest członkiem rady nadzorczej banku. Założył mu skrytkę depozytową. To właśnie część tych dokumentów Krzysio zabrał na nurkowanie. I z nimi zaginął.
Zadzwonił telefon. Kolorowy dres podniósł słuchawkę i mruknął coś zniechęcająco. W pokoju panowała nieprzyjemna cisza. Zanim policjant skończył mówić, zaczął zbierać do kieszeni porozrzucane na biurku przedmioty: komórkę, zapalniczkę, papierosy. Wreszcie odłożył słuchawkę i chwycił kluczyki do auta.
– Nosi pani nazwisko małżonka? – zwrócił się do Katarzyny.
– Ojca – odparła zdziwiona. – Kris ma takie samo. Przyjął moje.
Zawahała się, jakby nie była pewna, czy to jest czas i miejsce, by o tym mówić, ale strach o męża СКАЧАТЬ