Nieodnaleziona. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nieodnaleziona - Remigiusz Mróz страница 8

Название: Nieodnaleziona

Автор: Remigiusz Mróz

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Крутой детектив

Серия: Damian Werner

isbn: 978-83-8075-431-7

isbn:

СКАЧАТЬ style="font-size:15px;">      – A ja oddam ci z czego?

      – Jakoś się dogadamy – rzucił i machnął ręką. – Teraz istotne jest to, żeby szybko dojść prawdy, zanim zatrą ślady.

      Uniosłem brwi z niedowierzaniem i popatrzyłem na niego.

      – Kto konkretnie?

      – Nie wiem – odparł. – I to jest w tym wszystkim chyba najgorsze.

      W pierwszej chwili byłem gotów się z nim zgodzić, ale zaraz potem pomyślałem, że najgorsze jest co innego. Sam fakt, że ktoś rzeczywiście zataił przede mną prawdę.

      Nie, nie ktoś. Ona to zrobiła.

      A teraz albo Ewa, albo ludzie, którzy ją skrzywdzili, robili wszystko, żebym nie odkrył, co się naprawdę wydarzyło po tamtej feralnej nocy.

      – W porządku – powiedziałem.

      Blitz zmarszczył czoło, przyglądając mi się.

      – Jeśli ręczysz za Reimannów, biorę ich.

      – Wyglądają na dwójkę konkretnych zawodników – odparł bez wahania Blitzkrieg. – Zrobiłem mały research środowiskowy.

      – To znaczy?

      – Wyguglałem ich.

      – To nie research, tylko wirtualny odpowiednik rozejrzenia się.

      – Nie bagatelizuj mocy tego narzędzia. Niektórzy dzięki niemu żyją.

      – Nie bagatelizuję – odparłem.

      – Choćby informatycy. W dziewięćdziesięciu dziewięciu przypadkach ich przewaga nad zwykłymi śmiertelnikami sprowadza się do tego, że potrafią szybko przeglądać wyniki w Google’u.

      Blitz jeszcze przez moment rozwodził się nad historyczną doniosłością spółki stworzonej przez dwóch doktorantów Stanforda. Wyłączyłem się mniej więcej wtedy, kiedy twierdził, że niedziałająca wyszukiwarka jest jedynym, uniwersalnym i niezaprzeczalnym dowodem, że internet w naszym komputerze nie działa. I że dotarliśmy do takiego momentu w historii, kiedy trudno nam uwierzyć, że Page i Brin stworzyli Google… nie korzystając z jego pomocy.

      Podczas gdy Blitzer nadawał jak najęty, być może w ten sposób radząc sobie z emocjami, ja przeglądałem kolejne certyfikaty i dowody na to, że w Reimann Investigations rzeczywiście znają się na swojej robocie.

      Na powrót zacząłem słuchać przyjaciela, dopiero kiedy doszedł do konkretów.

      – Zresztą przejrzyj wyniki sam – mruknął, widząc mój brak zainteresowania. – Na Pomorzu to nie są anonimowi ludzie. Dają sporo na działalność charytatywną, wspierają lokalne biznesy i utrzymują dwa schroniska dla zwierząt.

      – Brzmi podejrzanie.

      Blitz wywrócił oczami.

      – Jeśli podejrzani są dla ciebie ci, którzy pomagają, to nie chcę wiedzieć, jak wygląda świat z twojej perspektywy.

      – Jak miejsce, które kilku skurwieli chce za wszelką cenę zniszczyć.

      – To właściwie nie tak źle.

      – Nie – przyznałem, wzruszając ramionami. – Tyle że wszyscy inni przyglądają im się z ciekawością i czekają na rozwój wypadków, zamiast ich powstrzymać.

      – To już bardziej do ciebie pasuje.

      – Mhm – mruknąłem, nie mając zamiaru zagłębiać się jeszcze bardziej w opadający mnie pesymizm. – Czegoś jeszcze dowiedziałeś się na temat Reimannów?

      – Tylko tego, że anonimowo wspierają jakieś pozarządowe organizacje.

      – Tak anonimowo, że mi o tym mówisz.

      Blitzer westchnął, jakby uwierała go myśl, że traktuję go jak adwokata diabła.

      – Dotarli do tego jacyś lokalni dziennikarze, to niepotwierdzone informacje.

      – Tak czy inaczej, brzmi podejrzanie – powtórzyłem i podniosłem rękę, powstrzymując go przed zaoponowaniem. – Mam na myśli to, że najwyraźniej dorobili się małej fortuny, a…

      – Ano, dorobili się – potwierdził.

      – Na działalności detektywistycznej?

      – Nie, Robert Reimann odszedł ze służby, bo odziedziczył lokalny konglomerat, na który składa się kilka przystani, lokali gastronomicznych i gospodarstw agroturystycznych. Jego żona też miała firmę, dynamicznie rozwijającą się na rynku deweloperskim.

      Blitzkrieg rzeczywiście dobrze się przygotował. Dawał mi potencjalne rozwiązanie mojego problemu na tacy. W dodatku proponował, że sam za nie zapłaci.

      Uznałem, że nie powinienem dłużej się wahać.

      – Okej – powiedziałem. – Jeśli jesteś gotów mi pożyczyć, spróbujmy.

      – Świetnie. Tym bardziej że już ustaliłem z nimi ryczałt.

      – Co takiego?

      – Obgadałem już sprawę kosztów z Kasandrą. Wyjątkowo miła kuna.

      – Nie wątpię.

      Wyobraziłem sobie typową bizneswoman, wyniosłą żonę bogatego lokalnego potentata. Mimo że według Blitza cenili sobie prywatność i rzadko pokazywali się publicznie, przypuszczałem, że wyglądają jak hollywoodzka para.

      – Płatność będzie z góry, bo potrafią mniej więcej oszacować, ile wysiłku będzie kosztowało przeprowadzenie tego śledztwa.

      – I? Ile sobie życzą?

      Blitzer zbył temat machnięciem ręki, ale przypuszczałem, że cena jest znacznie wyższa niż ta, która figurowała na stronie.

      – Musisz wiedzieć, że oni nie biorą wszystkich spraw jak leci.

      – Tylko te medialne?

      – Nie. Nie robią show, mówiłem ci.

      Czy rzeczywiście działali w cieniu? Właściwie z PR-owego punktu widzenia była to odpowiednia strategia dla firmy, która powinna cechować się pewną enigmatycznością. Może rzeczywiście stanowili antytezę wszystkich tych detektywów, których na co dzień widywałem w telewizji.

      Tych, do których zwracali się głównie desperaci. Westchnąłem i uświadomiłem sobie, że jestem jednym z nich. Dowodziło to, w jak opłakanej sytuacji się znalazłem. Ale jeśli policja nie chciała mi pomóc, a dowody znikały szybciej, niż się pojawiały, co mi pozostało?

      – Mam jeden warunek – zastrzegł Blitz.

      – Jaki?

СКАЧАТЬ