Название: Inferno
Автор: Дэн Браун
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Поэзия
isbn: 978-83-7999-978-1
isbn:
Nowy Jork.
Dwa lata temu.
Poleciała na Manhattan z Genewy, gdzie od niemal dekady pracowała na prestiżowym stanowisku dyrektora generalnego Światowej Organizacji Zdrowia. Jako specjalistkę chorób zakaźnych i epidemiologa zaproszono ją do poprowadzenia wykładu na temat zagrożeń w krajach Trzeciego Świata na forum ONZ. Jej wystąpienie miało optymistyczny wydźwięk: przedstawiła kilka już istniejących systemów wczesnego ostrzegania, a także plany leczenia opracowywane przez Światową Organizację Zdrowia i inne agendy. Nagrodzono ją owacjami na stojąco.
Po wykładzie, gdy gawędziła niezobowiązująco z kilkoma akademikami, podszedł do niej wysokiej rangi urzędnik ONZ, który bezpardonowo przerwał im rozmowę.
– Doktor Sinskey, właśnie otrzymaliśmy informację z Rady Spraw Zagranicznych. Ktoś chciałby zamienić z panią kilka słów. Samochód czeka na zewnątrz.
Zaskoczona doktor Elizabeth Sinskey przeprosiła dotychczasowych rozmówców i wsiadła do limuzyny, która pomknęła Pierwszą Aleją. W czasie jazdy kobieta poczuła pierwsze ukłucie zdenerwowania.
Rada Spraw Zagranicznych?
Elizabeth Sinskey, jak chyba każdy w jej branży, słyszała sporo pogłosek na temat tej organizacji.
Założona w latach dwudziestych minionego stulecia Rada Spraw Zagranicznych była początkowo prywatnym think tankiem, a w jej szeregach można było znaleźć takie osobistości, jak sekretarze stanu, prezydenci, szefowie CIA, senatorzy, sędziowie oraz potomkowie najsłynniejszych rodzin, nie wyłączając Morganów, Rothschildów i Rockefellerów. Obecność najwybitniejszych myślicieli i polityków sprawiła, że Rada Spraw Zagranicznych cieszyła się reputacją najbardziej wpływowej prywatnej organizacji świata.
Elizabeth piastująca stanowisko szefowej Światowej Organizacji Zdrowia miała spore doświadczenie w kontaktach towarzyskich z możnymi tego świata. Długi staż w WHO, w połączeniu z naturalną otwartością, zjednały jej także przychylność prasy – jeden z magazynów umieścił ją nawet ostatnio w czołowej dwudziestce najbardziej wpływowych postaci współczesnego świata. Pod jej zdjęciem znalazł się podpis: „Oblicze światowego zdrowia”, co wydało jej się niezwykle ironiczne, zważywszy na to, jak chorowitym dzieckiem była.
Cierpiąc na poważną astmę już w wieku sześciu lat, zażywała spore dawki nowego obiecującego leku – pierwszego ze znanych kortykosterydów – który poprawił jej stan zdrowia w niesamowitym tempie. Niestety niespodziewane efekty uboczne tego leku dały o sobie znać wiele lat później, w okresie dojrzewania płciowego… Elizabeth nie miesiączkowała do dnia dzisiejszego. Nigdy też nie zapomniała tragicznego dla niej momentu, gdy w wieku lat dziewiętnastu trafiła do gabinetu lekarskiego, w którym poinformowano ją, że jej system rozrodczy uległ nieodwracalnemu uszkodzeniu.
Elizabeth Sinskey nie mogła mieć dzieci.
Czas zaleczy tę pustkę, zapewniał ją lekarz, jednakże wraz z upływem lat smutek i gniew tylko w niej narastały. Co gorsze, leki, które odebrały jej możliwość posiadania potomstwa, nie zdołały stłumić instynktu macierzyńskiego. Przez wiele dziesięcioleci musiała zwalczać w sobie nieosiągalne marzenie. Nawet dzisiaj, w wieku sześćdziesięciu jeden lat, czuła okropną pustkę w sercu za każdym razem, gdy widziała matkę z oseskiem na ręku.
– Już dojeżdżamy, pani doktor – poinformował ją kierowca limuzyny.
Elizabeth przyczesała długie, kręcone siwe włosy i sprawdziła stan makijażu w lusterku. Moment później wóz zatrzymał się, a szofer pomógł jej wysiąść w bogatszej części Manhattanu.
– Będę tu czekał na panią – obiecał. – Pojedziemy prosto na lotnisko, gdy będzie pani gotowa.
Nowojorska siedziba Rady Spraw Zagranicznych mieściła się w skromnym neoklasycystycznym budynku na skrzyżowaniu Park Avenue i Sześćdziesiątej Ósmej Ulicy. Wcześniej był to dom magnata naftowego ze Standard Oil. Fasada zlewała się z równie bogatym otoczeniem. Patrząc na nią, nie sposób było się domyślić, co kryją te mury.
– Doktor Sinskey – powitała ją korpulentna recepcjonistka – tędy proszę. On już czeka na panią.
On, czyli kto?
Elizabeth poszła za recepcjonistką w głąb pięknego korytarza aż do zamkniętych drzwi, w które jej przewodniczka zapukała, by otworzywszy zaraz masywne skrzydło, odsunąć się na bok i uprzejmym gestem zaprosić gościa do środka.
Elizabeth przekroczyła próg i usłyszała za plecami trzask zamykanych drzwi.
Niewielką, tonącą w półmroku salę konferencyjną oświetlał wyłącznie blask bijący z włączonego ekranu. Na jego tle stał niewiarygodnie wysoki i chudy mężczyzna spoglądający w jej kierunku. Mimo że nie mogła dostrzec wyraźnie twarzy, wyczuwała bijący z niej autorytet.
– Doktor Sinskey – przemówił mężczyzna ostrym tonem. – Dziękuję za przyjęcie zaproszenia. – Twardy akcent sugerował, że może pochodzić ze Szwajcarii albo z Niemiec. – Proszę siadać – dodał, wskazując fotel stojący w pobliżu drzwi.
Nawet się nie przedstawił…
Elizabeth usiadła. Dziwaczny obraz widoczny na ekranie nie pozwalał jej się uspokoić.
Cóż to takiego?
– Byłem na pani wykładzie dzisiaj rano – wyznał gospodarz. – Przybyłem z naprawdę daleka, by go wysłuchać. Niesamowite wystąpienie.
– Dziękuję – odparła.
– Muszę przyznać, że jest pani o wiele piękniejsza, niż przypuszczałem… pomimo zaawansowanego wieku i krótkowzrocznego spojrzenia na stan światowej opieki zdrowotnej.
Elizabeth poczuła, jak opada jej szczęka. Komentarz był pod każdym względem obraźliwy.
– Słucham? – zapytała, próbując przebić wzrokiem ciemność. – Kim pan jest? Dlaczego wezwał mnie pan w to miejsce?
– Proszę mi wybaczyć ten marny żarcik – odparł ukryty w mroku chudzielec. – Obraz widoczny na ekranie wyjaśni pani, dlaczego musieliśmy się spotkać.
Sinskey zerknęła na obraz przedstawiający rzeszę chorych ludzi. A raczej stertę nagich, skłębionych, wspinających się na siebie ciał.
– Doré był mistrzem pędzla – stwierdził gospodarz. – A to jest jego spektakularnie ponura wizja piekła Dantego Alighieri. Mam nadzieję, że ten widok pani nie przeszkadza… ponieważ ku temu właśnie zmierzamy… – Przerwał na moment, robiąc krok w jej kierunku. – Pozwoli pani, że wyjaśnię, dlaczego tak uważam. – Szedł nadal w stronę Elizabeth, a z każdym kolejnym krokiem wydawał się wyższy. – Gdybym wziął kartkę papieru i przedarł ją na pół… – zatrzymał się przy stole, podniósł z blatu kartkę i rozpołowił ją – i gdybym położył jedną połowę na drugiej – zrobił, jak powiedział – i powtórzył ten proces… – Znów przedarł papier СКАЧАТЬ