Название: Złote spinki Jeffreya Banksa
Автор: Marcin Brzostowski
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Классические детективы
isbn: 978-83-7859-584-7
isbn:
– To znaczy?
– Przecież jestem profesjonalistką – powiedziała nagle z ożywieniem. – Mnie się to po prostu nie zdarza!
– A co ja mam powiedzieć? – Ezekiel Horn o mało nie wybuchnął płaczem. – No co?
– Kiedy to się zaczęło?
– Jakiś miesiąc temu.
– Nie żartuj.
– No, może dwa.
– A dokładnie? – wycedziła przez zęby.
– Nie pamiętam.
– Nie udawaj, przecież cię znam.
– OK. – Kochanek dał za wygraną. – To się stało w połowie kwietnia.
– Słucham?
– Dokładnie w sobotę, dziewiętnastego kwietnia.
– Ale od czego, Ezekiel, od czego?
– I tak nie uwierzysz.
– Uwierzę.
– Nie sądzę.
– Zaufaj mi. I wyrzuć to w końcu z siebie!
Załamany Ezekiel Horn zarzucił kołdrę na nagie ciało i, sięgając po paczkę papierosów, która leżała na nocnym stoliku, wypalił:
– To wszystko przez Manchester!
– Jaki Manchester?
– Przecież nie City – syknął z oburzeniem.
– Chodzi o futbol?
– Tak, mam na myśli Manchester. Ale United.
– To znaczy?
– W sobotę, dziewiętnastego kwietnia, Manchester United przegrał mecz na wyjeździe z Evertonem, dwa do zera, i tak się na nich wkurzyłem, że…
– To na pewno od tego? – zawołała dziewczyna, przerywając jego wywód.
– Jasne, przecież znam swój organizm.
W pierwszym momencie Piękna Sara Lou nie chciała dać wiary jego słowom, lecz gdy przypomniała sobie wszystkie transmisje telewizyjne z Manchesterem United w tle, nagle doszło do niej, że to, co przed chwilą usłyszała, faktycznie może być prawdą. Kiedy przetrawiła w sobie tę kuriozalną opowieść, przyjrzała się uważnie partnerowi i zapytała:
– Czy byłeś z tym u lekarza?
– Owszem.
– No i co?
– Straciłem tylko czas i ponad trzy tysiące funtów.
– I nic?
– Zero, totalna kicha.
– Może to jakiś frajer, a nie lekarz?
– Na pewno nie. Profesor King jest uznanym specjalistą w tych sprawach. Poza tym faceci walą do niego drzwiami i oknami.
– Skoro jest taki dobry i drogi, to chyba powinien ci pomóc?
– Też tak myślałem, ale po trzeciej wizycie oświadczył, że się kompletnie zablokowałem i tylko cud mógłby temu zaradzić.
– Tylko cud? – zapytała blondynka, patrząc na kochanka z niedowierzaniem.
– Tak. W przypadku kibiców piłkarskich nawet lekarstwa nie pomagają.
– A próbowałeś viagry?
– Owszem.
– No i co?
– Zeżarłem kilka tabletek, ale się tylko od nich porzygałem.
– Żadnego efektu?
– Nic. Absolutne zero.
Wstrząśnięta Piękna Sara Lou podniosła się z fotela i energicznym krokiem podeszła do partnera. Chwyciła go za rękę i, tłumiąc nadciągający potok łez, wyszeptała:
– Moje biedactwo. Mój biedny Ezekiel…
– No, cóż… – mężczyzna zaciągnął się papierosem – bywałem już w lepszej formie.
– Ale zaraz! – wykrzyknęła dziewczyna. – Przecież musi istnieć jakieś wyjście z tej sytuacji.
– Niestety, ja go nie znam.
– No dobrze – powiedziała, biorąc sprawy w swoje ręce. – A co cię najbardziej kręci?
– Co masz na myśli?
– No wiesz… Dragi, dziewczyny, może hazard?
– Nic z tych rzeczy. – Ezekiel Horn zgasił papierosa. – Mnie najbardziej podnieca Manchester!
– Ciężka sprawa… – Piękna Sara Lou na moment przygasła. – Ale to nic! – zawołała, a szelmowski uśmieszek zagościł na jej twarzy. – Już ja coś wymyślę, zobaczysz!
Ezekiel Horn przyjrzał się dziewczynie i gdy zobaczył w jej oczach autentyczną chęć niesienia pomocy, zrobiło mu się raźniej na duszy. Podbudowany, uśmiechnął się do blondynki, po czym sięgnął po kolejnego papierosa. Tymczasem Piękna Sara Lou zaczęła zbierać rozrzucone po podłodze części garderoby i w ekspresowym tempie szykować się do wyjścia. Kiedy stanęła przed lustrem, aby umalować usta, mężczyzna jęknął i schował twarz w poduszce.
Pech Frankiego Turbo
Walpole Street, Londyn, godzina 6.50
Dokładnie kwadrans po szóstej Frankie Turbo wyszedł z mieszkania, położył torbę na zgniłozielonej wykładzinie i nie śpiesząc się, włożył klucz do zamka. Przekręcił go dwukrotnie, po czym szarpnął za klamkę, chcąc upewnić się, że wszystko znajduje się w należytym porządku. Kiedy uznał, że panuje nad sytuacją, zarzucił torbę na ramię i odwrócił się w stronę schodów. W jednej chwili puścił się nimi w dół i zatrzymał dopiero w saloniku, z którego miał już tylko kilka kroków do wyjścia na ulicę. Zanim tam dotarł, zapukał do drzwi pani Stone, właścicielki domu, od której wynajmował mieszkanie na piętrze i z którą wiązał go niepisany układ polegający na tym, że co piątek miał jej dostarczać butelkę Johnniego Walkera wraz z niewielkim zawiniątkiem wypełnionym po brzegi marihuaną. Siedemdziesięcioletnia Erica Stone, księgowa w stanie spoczynku, była już od dawna uzależniona od pewnego rodzaju specyfików, które, chociaż nie znajdowały się w legalnym obrocie, to bezapelacyjnie umilały jej życie. Traf chciał, że Frankie miał do nich swobodny dostęp i nie widział problemu w tym, aby dostarczać je staruszce w promocyjnych cenach. Widząc jej uśmiechniętą twarz, wiedział, СКАЧАТЬ