Towarzysze Jehudy. Aleksander Dumas
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Towarzysze Jehudy - Aleksander Dumas страница 13

Название: Towarzysze Jehudy

Автор: Aleksander Dumas

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Историческая литература

Серия:

isbn: 978-83-270-0297-6

isbn:

СКАЧАТЬ jej brat sir Johnowi i Edward. Wezwany z powrotem do Francji około 1789 r. pan de Montrevel, uzyskawszy pozwolenie, umieścił młodego Ludwika de Montrevela (zobaczymy później, dlaczego zmienił imię Ludwik na Roland) w szkole wojskowej w Paryżu. Tam to Bonaparte poznał chłopca, gdy w wyniku raportu pana de Keralio, uznano, iż zasługuje na przejście ze szkoły w Brienne do szkoły wojskowej.

      Ludwik był najmłodszym z uczniów.

      Mimo, że miał dopiero trzynaście lat, zwracał uwagę nieokiełznanym i zawadiackim charakterem, którego próbkę dał w siedemnaście lat później przy stole hotelowym w Awinionie.

      Bonaparte, również dziecko jeszcze, posiadał dobre strony tego charakteru, a więc nie będąc kłótliwym, był despotyczny, uparty, niepodległy; poznał w dziecku niektóre własne zalety a ta równość uczuć sprawiła, że przebaczył mu jego błędy i przywiązał się do niego. Dziecko ze swej strony, czując podporę w młodym Korsykaninie, oparło się na nim. Pewnego dnia dziecko przyszło do swego dużego przyjaciela – tak bowiem nazywało Napoleona – w chwili, gdy ten był zajęty rozwiązywaniem zadania matematycznego. Chłopiec wiedział, jaką wagę przyszły oficer artylerii przywiązywał do tej nauki, której zawdzięczał dotąd największe, a raczej jedyne swoje triumfy.

      Stał tedy przy nim, nie mówiąc, nie ruszając się.

      Młody matematyk odgadł obecność dziecka i zatopił się jeszcze głębiej w dedukcjach matematycznych tak, że po dziesięciu minutach wywiązał się nareszcie z zadania z honorem. Wówczas zwrócił się do młodego kolegi z satysfakcją człowieka, który wychodzi zwycięsko z walki stoczonej bądź przeciw nauce, bądź przeciw materii.

      Dziecko stało blade, z zaciśniętymi zębami, sztywno opuszczonymi rękoma i zamkniętymi pięściami.

      – Oho! – rzekł młody Bonaparte. – Co się stało?

      – Stało się, że Valence, bratanek gubernatora, dał mi w twarz.

      – Patrzcie! – odparł Bonaparte ze śmiechem. – A ty przychodzisz po mnie, żebym mu ten policzek oddał?

      Dziecko potrząsnęło głową.

      – Nie – rzekło – przychodzę po ciebie, bo chcę się bić.

      – Z Valencem?

      – Tak.

      – Ależ to Valence ciebie zbije, moje dziecko; jest cztery razy silniejszy od ciebie.

      – Toteż ja nie chcę bić się z nim, jak się biją dzieci, tylko jak się biją mężczyźni.

      – Ba!

      – To cię dziwi? – spytało dziecko.

      – Nie – odparł Bonaparte.

      – I na co chcesz się bić?

      – Na szpady.

      – Ależ tylko sierżanci mają szpady, a oni nam ich nie pożyczą.

      – Obejdziemy się bez szpad.

      – Czymże będziecie się bili?

      Dziecko wskazało młodemu matematykowi cyrkiel, którym przed chwilą jeszcze robił swoje równania.

      – Moje dziecko – rzekł Bonaparte – rana zadana cyrklem jest niebezpieczna.

      – Tym lepiej – odparł Ludwik – ja go zabiję.

      – A jeśli on zabije ciebie?

      – Wolę śmierć, niż życie z tym niezmazanym policzkiem.

      Bonaparte nie nalegał więcej; lubił odwagę instynktownie; odwaga młodego kolegi spodobała mu się.

      – Niech i tak będzie! – rzekł. – Pójdę powiedzieć Valence'owi, że chcesz się z nim bić, ale jutro.

      – Dlaczego jutro?

      – Zastanowisz się przez noc.

      – I do jutra Valence będzie mnie uważał za podłego!

      Potrząsając głową, dodał:

      – To za długo do jutra.

      I zwrócił się ku drzwiom.

      – Dokąd idziesz? – spytał Bonaparte.

      – Pójdę zapytać innego kolegi, czy zechce być moim przyjacielem.

      – A więc ja już nim nie jestem?

      – Nie jesteś, skoro uważasz mnie za podłego.

      – Dobrze więc – rzekł Bonaparte, wstając.

      – Idziesz?

      – Idę.

      – Zaraz?

      – Zaraz.

      – Przepraszam cię! – zawołało dziecko. – Nie przestałeś być moim przyjacielem.

      I chłopiec rzucił mu się na szyję, płacząc.

      Były to pierwsze łzy od chwili otrzymania policzka.

      Bonaparte udał się do Valence'a i wyjaśnił mu poważnie misję, jaką został obarczony.

      Valence był wysokim, siedemnastoletnim chłopcem, mającym już brodę i wąsy. Wyglądał na lat dwadzieścia.

      Nadto był o głowę wyższy od dziecka.

      Valence odparł, że Ludwik pociągnął go za harcap, jak za sznur do dzwonka – noszono wówczas harcapy – że uprzedzał dwukrotnie, aby tego nie robił, ale Ludwik nie usłuchał.

      Pociągnął po raz trzeci i wtedy, widząc w nim tylko urwisa, obszedł się z nim, jak z urwisem.

      Bonaparte zakomunikował odpowiedź Valence'a Ludwikowi, który odparł, że pociągnąć kolegę za harcap to figiel, zaś uderzyć kogoś w twarz to obelga.

      Upór wytwarzał w trzynastoletnim dziecku logikę trzydziestoletniego mężczyzny.

      Nowoczesny Popiliusz powrócił z wyzwaniem do Valence'a.

      Młodzieniec był bardzo zakłopotany; nie mógł, nie chcąc się ośmieszyć, bić się z dzieckiem; jeśli się będzie bił i zrani chłopca, popełni czyn ohydny; jeśli zaś zostanie zraniony, nie pocieszy się nigdy w życiu.

      Wszelako, na skutek uporu Ludwika, który nie chciał ustąpić pod żadnym pozorem, sprawa stawała się poważna.

      Zwołano radę starszych, jak zwykło się czynić w doniosłych okolicznościach.

      Rada starszych orzekła, że żaden z nich nie może się bić z dzieckiem; ale skoro to dziecko upiera się, żeby je uważano za młodzieńca, Valence powie mu wobec wszystkich kolegów, że przykro mu, iż się uniósł i potraktował go jak dziecko СКАЧАТЬ