Название: Cywilizacja komunizmu
Автор: Leopold Tyrmand
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Биографии и Мемуары
isbn: 978-83-7779-136-3
isbn:
„Tato – pyta – co to jest podżegacz wojenny?”. Rodzice, o ile nie są partyjni i ściśle poinformowani, sami nie wiedzą, usiłują więc wymigać się przy pomocy wygodnego, choć obskuranckiego idiomu: „To Amerykanin, albo ktoś z Zachodu…” – lub jeszcze mniej precyzyjnie: „To ktoś, o kim pisze się w gazetach”. I znów dziecko wpływa na ocean mętnych rozróżnień. Nieufność do gazety, radia czy telewizji jest rozsianym w powietrzu imperatywem, którym się oddycha, który dostrzega się w każdym słowie, geście, spojrzeniu i westchnieniu starszych. Jak o kimś mówią źle w radio, to może nie jest on taki zły? Może jest inny niż o nim piszą, może nie ma trosk materialnych jak wszyscy wokoło, może ma nawet samochód? Takie są męki budzącej się świadomości. Nie umiejąc wątpić, dziecko skazane jest na przegraną z komunizmem. „Będziemy się bawili w plan pięcioletni!” – wołają dzieci na podwórzu czy na ulicy, tym samym tonem, jakim niegdyś mawiały: „Będziemy się bawili w sklep”. Lecz sklep jest w komunizmie nieatrakcyjny, szary, pusty, jest miejscem nudy i męki tych, którzy z reguły nie mogą w nim dostać tego, po co przyszli i co powinno w nim być. Natomiast plan pięcioletni istnieje wokoło w barwnych plakatach zastępujących wesołe reklamy płatków owsianych z kapitalizmu. Dziecko nie wie, że plan pięcioletni jest jednym wielkim nadużyciem i humbugiem, dzięki któremu właśnie nie ma niczego w sklepach, więc ulega mistyfikacji, przeciw której jedyną bronią jest szydercze zwątpienie. Ratunek jest w cynizmie: dziecko grzeczne i cyniczne jest w stanie oprzeć się najskuteczniej gwałtom nad swoją świadomością i rabunkowi świata dzieciństwa. Ale dziecku łatwiej jest być wandalem, barbarzyńcą, mordercą, gwałcicielem, oprawcą, okrutnikiem i kłamcą, niż cynikiem. Wejście do komunistycznego sklepu z zabawkami wymaga dużej siły charakteru i tylko jednostki wielkiego ducha nie załamują się i nie szukają ratunku w panicznej ucieczce przed koncentratem ponurej brzydoty skumulowanej w obecnych tam zezowatych lalkach, sadystycznych misiach, pokręconych przez reumatyzm żyrafach, pajacach z pluszu używanego w krajach cywilizowanych na siedzenia w pociągach, bączkach, które w imię nieznanego sabotażu nie kręcą się, i piłkach, które nie odbijają się od podłogi. Dziecko cyniczne, postawione oko w oko z takim koszmarem, nie zapłacze rzewnie, lecz uśmiechnie się wyrozumiale. Zabawki są przedmiotem ożywionej dyskusji w prasie od zarania komunizmu: nikt tam nie może zrozumieć, dlaczego odpowiedni przemysł nie jest w stanie wyprodukować przedmiotów wzbudzających natychmiastowy, dojmujący jęk. Prawdopodobnie błąd tkwi w teorii, która narzuca zasadę, że zabawka winna uczyć, a nie bawić. Pedagogika, w rękach tych samych planistów, którzy wierzą w walor wychowawczy prezentów dla Stalina za uciułane przez dzieci grosze, uważa że kotek nie jest czymś, co należy kochać, lecz jest członkiem socjalistycznego zwierzostanu i dziecko winno mieć do kotka odpowiedni stosunek, uwzględniający jego przynależność. Sklepy komisowe, jedna z najpotężniejszych instytucji ekonomicznych w komunizmie, są pełne zabawek z kapitalistycznego świata: wiadomo powszechnie, że opłaca się je przywozić. Dziecko zwykłe rozpętuje niebywałe awantury na widok sklepu komisowego: po prostu chce mieć natychmiast wszystko, co w nim jest. Dziecko cyniczne zachowuje się spokojnie: wie, że ceny w komisach są karykaturalnie wysokie i mało kto może sobie pozwolić na kupowanie tam zabawek, a na pewno już nie jego rodzice. Nawet u zamożniejszych rodziców dziecko cyniczne nie domaga się pomarańcz: rozumie, że pomarańcze w sklepach to cud natury, raz na rok, cudów zaś nie można się domagać, trzeba na nie czekać. Dobrze jest być dzieckiem cynicznym w komunizmie, wszyscy je kochają, a rodzice mówią z dumą: „To takie kochane dziecko…”, chwalą się nim, nie wiedząc, że jest ono po prostu dzieckiem cynicznym, czyli ułatwiającym życie.
JAK CHODZIĆ DO SZKOŁY
Szkoła w komunizmie wygląda tak jak szkoła w demokracji. Dużo szkół wygląda nawet lepiej, szkoły stanowią ulubione miejsca, do których zwozi się oficjalnych gości z zagranicy, wrogich dziennikarzy i wycieczki komunistów z krajów, gdzie jeszcze nie doszli oni do władzy. Są to piękne, nowoczesne budynki, projektowane przez najlepszych architektów, wyposażone w przestrzenne klasy, imponujące, pełne słońca i powietrza okna, zgodne z ostatnimi zdobyczami pedagogiki ławki i pomoce szkolne. Dzieci, jak wiadomo, umieją wyrażać mnóstwo uczuć prócz ironii, stąd są niezawodną pomocą we wszelkich akcjach propagandowych: dziecko krzyczy „Tak!” lub „Nie!”, ale nie umie ujawnić swej dezaprobaty w sposób melancholijny i dwuznaczny, tak aby nie narazić się na represje, co potrafi każdy robotnik. Dlatego więc lepiej jest wozić gości do szkół niż do fabryk.
Bystry i uważny obserwator, o ile wymknie się na chwilę z pieczołowitości przewodników i zajrzy do klasy nieprzygotowanej do wizyt, dostrzeże natychmiast drastyczną rozbieżność pomiędzy rozmachem architektury a ogólnym stanem schludności wewnątrz budynku. Rzec można, że jest to stan na pograniczu dewastacji wzbudzającej zastanowienie. Nawet najbardziej wzorowa szkoła, poddana dynamice setek młodych istot, których imperatywem życia jest krańcowa pogarda dla wszystkiego co państwowe, przeistacza się wkrótce w śmietnik. Lichość komunistycznych produktów, a więc i materiałów budowlanych, metod konstrukcji i wyposażenia, zupełnie niezdolnych do walki z czasem, gra w procesie rozpadu wielką rolę. Prasa i telewizja także uwielbiają pokazywać szkoły reszcie społeczeństwa, ilustrując nimi wspaniałe osiągnięcia komunizmu, czynią to jednak z dużą zręcznością i wdziękiem, zawsze pamiętając o tym, żeby nie pokazać tego co nie trzeba. Jest to taktycznie wspaniałe pociągnięcie i mnóstwo uczniów może sobie dzięki temu pomyśleć, że tylko ich szkoła tak okropnie wygląda, podczas gdy wszystkie inne wyglądają jak w telewizji. Ten prosty zabieg indoktrynacyjny ma teoretycznie cechy genialności, w praktyce przynosi jednak zupełnie odwrotne od zamierzonych skutki. Początkowo uczniowie przypisują fizyczny upadek swojej szkoły lokalnym cechom niedoskonałości. Od wczesnego dzieciństwa znają z autopsji marność i nędzę bytu wokoło siebie, jego rozdźwięk z symbolami w prasie, w kinie, na afiszu propagandowym, ale myślą sobie, że tak źle jest tu, gdzie indziej zaś może być lepiej. Dopiero stwierdzenie, że nic się nie robi dla ocalenia ich szkoły, a jedynie przestaje ona być fotografowana i filmowana, o ile przedtem była, zaś na jej miejsce pojawia się nowa wzorowa szkoła, zmusza ich do refleksji. Nie wiedzą oni jeszcze, że w komunizmie łatwiej jest zbudować rzecz nową, niż utrzymać już zbudowaną w stanie przydatności, żeby nie wspomnieć o jej ulepszaniu. Zagadnienie remontu i odnowy jest kluczowym problemem tak materialnym, jak i duchowym; jak dotąd, komunizm sparaliżowany jest magiczną niemożnością naprawienia czegokolwiek, co utraciło zdolność funkcjonowania. Uczeń zaś, przestając być uczniem, a stając się człowiekiem jeszcze przed okresem dojrzewania, uczy się – o ile nie jest wyjątkowym idiotą – jednego z zasadniczych praw istnienia w komunizmie, mianowicie, że to, co zostaje podane za regułę, jest zawsze wyjątkiem, a właśnie pozorny wyjątek stanowi regułę. Czyli pojmuje raz na zawsze pierwsze przykazanie propagandy, która w komunizmie jest jedynym uświęconym przez teorię narzędziem kształtowania ludzkiej świadomości i która towarzyszyć mu będzie odtąd przez całe życie. Metafizyczny nakaz drapieżnego stosunku do wszystkiego co państwowe, przybierający bądź formę przywłaszczania, bądź bezinteresownego niszczenia, stanowi coś w rodzaju instynktu samozachowawczego, jakiegoś élan vital, z którym przychodzi się w komunizmie na świat. Łatwo byłoby go nazwać wandalizmem, lecz ten ma swoje korzenie w bezmyślnej rozkoszy druzgotania, podczas gdy tamten krystalizuje się w ciemnym, niemal biologicznym nakazie wyrównania krzywd, których źródłem jest nieuchwytne, tajemnicze pojęcie СКАЧАТЬ