Włócznia. Louis de Wohl
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Włócznia - Louis de Wohl страница 24

Название: Włócznia

Автор: Louis de Wohl

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Книги для детей: прочее

Серия:

isbn: 978-83-257-0646-3

isbn:

СКАЧАТЬ drobnymi łódkami, łodziami rybackimi – niektóre żagle lśniły złotem w porannym słońcu. Było jeszcze chłodno.

      Trybun pojawił się z grupą oficerów. Wszyscy mieli na sobie niebieskawe zbroje, jakie produkowano teraz w warsztatach w Galii i Hiszpanii. Niebieskawe zbroje, rdzawe tuniki i pofarbowane na ten sam kolor pęki końskiego włosia na hełmach. Nic błyszczącego, nic paradnego – to była służba polowa, prawdziwa.

      Olbrzymi setnik ryknął komendę. Żołnierze utworzyli szereg, stając na baczność. Coś działo się na brzegu i ludzie temu się przyglądali, powóz, następny, trzeci, czwarty i piąty. Stanęły, a niewolnicy pomogli dostojnikom wysiąść.

      On tam był, wysoki mężczyzna, szpakowaty, z lekko wydatnym brzuchem, wyrazistym podbródkiem, w pełnym mundurze generała, bez błękitu i rdzawej czerwieni. Nowy prokurator. Kim on był?

      Kasjusz poprzedniego dnia był tak pijany, że nawet nie zapytał, kim jest jego nowy dowódca. Zapytał teraz, kącikiem ust – to potrafił każdy legionista.

      Żołnierz obok niego starał się nie okazać zdziwienia.

      – Nie wiesz? Poncjusz Piłat. Właśnie się ożenił. To jego miesiąc miodowy. Żona jedzie razem z nim. Tam jest. Jaka piękna.

      Kasjusz wpatrywał się w Klaudię. Nie wierzył własnym oczom.

      Żona… miesiąc miodowy… Poncjusz Piłat… żona…

      To był jakiś żart, upiorny, nieprzyzwoity, koszmarny żart. Kilka minut temu, gdy zobaczył morze o poranku i złote żagle rybackich łodzi, naprawdę uwierzył, że ucieka do nowego życia. Teraz wiedział, że nie ma ucieczki. Gdziekolwiek pójdzie, podąży za nim przeszłość.

      Wchodzili na pokład, Klaudia, Piłat, pół tuzina kobiet i grupa oficerów.

      Zabrzmiał róg. Uroczyste powitanie. Trybun przedstawił siebie i innych starszych oficerów, kapitana statku i flamena, kapłana. Oczywiście, złożą ofiarę Neptunowi, kiedy podniosą kotwicę.

      Klaudia. Klaudilla.

      Flamen zaczął odprawiać ofiarę na małym, przenośnym ołtarzu na śródokręciu, zawodząc inwokację, adorację, błaganie i dziękczynienie.

      Patrzyła, chłodna i nieskazitelna, doskonała i pogodna.

      Dobrze się sprzedałaś, prawda, Klaudillo?

      Rozglądała się teraz; patrzyła wprost na niego. Widział jej oczy – głębokie, nieco skośne w kącikach – lekko rozszerzone.

      Uśmiechnęła się blado. A zatem wiedziała. Dla niej nie była to niespodzianka.

      Odwzajemnił jej spojrzenie z lodowatą pogardą.

      Trybun ryknął komendę. Grupa się rozdzieliła. Klaudia odeszła ze swoimi damami. Prokurator odszedł z oficerami.

      Chrapliwy głos olbrzymiego setnika zapowiedział odpłynięcie statku. Inny głos zaczął rzucać krótkie rozkazy. Gdy żołnierze schodzili do swych kajut, szczęk kotwicznych łańcuchów wypełnił powietrze.

      Nie było ucieczki. Nie było nowego życia.

      Ale duch mógł zabijać, teraz o tym wiedział. To już było coś.

      Statek zaczął płynąć.

      Rozdział ósmy

      Boz, syn Zabulona, spojrzał ostatni raz na swój piękny ogród. Palmy i tamaryszki przepuszczały promienie słońca, a ostatnie róże rozkwitły w pełni wokół jego ulubionego miejsca koło małej sadzawki, gdzie lubił drzemać w spokoju i obliczać spodziewane zyski z następnej karawany, jaką wysyłał do Egiptu lub Persji.

      Wygodny dom na wsi był owocem wielu takich karawan. Boz myślał z wielką niechęcią o opuszczeniu go, choćby na krótko, i powrocie do Jerozolimy.

      Odwrócił się, wzruszając ramionami, otworzył drzwi wejściowe i przeszedł przez hall. Gdy przekroczył próg swego gabinetu, zmarszczył brwi. Biurko było pokryte rozrzuconymi w nieładzie papierami. Lista rzeczy, które miał ze sobą zabrać, lista tego, co zostawało, pełny inwentarz – wszystko musiał sprawdzić. W dzisiejszych czasach słudzy byli głupi i niegodni zaufania, a uczciwość rzadsza niż rubiny.

      Lepiej byłoby zabrać wszystkie wartościowe rzeczy, piękne dywany z Suzy, utkane przez mistrzów rzemiosła, i wazy, choć coś mogło im się przytrafić na oślim grzbiecie. I małą kolekcję rzadkich klejnotów i srebra.

      Podróż oznaczała tylko niewygodę i bałagan.

      Ale zbliżało się Święto Namiotów i nie chciał, by ktokolwiek powiedział, że Boz, syn Zabulona, niedbale wypełnia swój obowiązek, nawet w jego wieku ponad siedemdziesięciu lat. Miał dobre imię w Izraelu – był spokrewniony z kapłanem, który w tym roku nosił święte szaty. Musi świecić przykładem.

      Powiedział to surowo swojej żonie, kiedy zaproponowała, by zostali tu i odpoczęli. Naomi sama lubiła życie na wsi, więc może tylko udawała, że troszczy się o jego zdrowie. Taka była natura kobiety, nawet niespełna piętnastoletniej. Wszystkie są podobne, myślą tylko o sobie. Lea nie była inna. Może niepotrzebnie ożenił się po raz drugi w tym wieku. Kuzyn Zorobabel powiedział mu to wprost, ale Zorobabel był jego najbliższym krewnym i miał powody, by nie chcieć jego powtórnego małżeństwa.

      Boz westchnął. Westchnął jeszcze raz, gdy służący oznajmił, że przybył Zadok, syn Tubala, i chce się z nim widzieć. Bardzo nie w porę, w czasie przygotowań do podróży. Zadok też pewnie pojedzie do miasta na święto – mogli spotkać się tam, jeśli to konieczne.

      Sługa grubiańsko wzruszył ramionami.

      – Mówi, że to ważne.

      Co mogło być ważne w pojęciu Zadoka? Większość ludzi była głupcami i spędzała czas na głupstwach. Cóż, niech wejdzie, skoro już tu jest. Nigdy nic nie wiadomo, nawet głupiec może przynieść coś dobrego, choć to mało prawdopodobne. W świątyni nie mieli o Zadoku wysokiego mniemania. Mówili o nim tak, jak o kimś, kto nie stracił jeszcze wszystkich swoich pieniędzy, ale w każdej chwili może się to stać. Człowiek impulsywny, uparty i niełatwo dający się przekonać. Gdy wszedł do pokoju, Boz stwierdził, że wygląda zupełnie tak samo jak dwa lata temu: kręcone czarne włosy i bystre czarne oczy, które chciały od razu wszystko ogarnąć, zbyt ruchliwe i pozbawione dostojeństwa. Był oczywiście młody, zbliżał się dopiero do czterdziestki. Gdzie jest Naomi…

      – Pokój z tobą, Bozie, synu Zabulona.

      – I z tobą, Zadoku, synu Tubala.

      Naomi przyszła wreszcie przywitać się z gościem, a Zadok uśmiechnął się do niej, przyjął czarkę miodowego wina z ciastem i zaczął pogawędkę o niczym, jak zwykle w obecności kobiety. Może byłoby lepiej, gdyby została.

      Boz zawsze wyczuwał, czy człowiek przychodził do niego z czymś dobrym i użytecznym czy też nie, i bardzo mu to pomogło w zrobieniu fortuny. W ten sposób wyczuł СКАЧАТЬ