Drapieżca. Александр Конторович
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Drapieżca - Александр Конторович страница 11

Название: Drapieżca

Автор: Александр Конторович

Издательство: Литературный Совет

Жанр: Научная фантастика

Серия:

isbn: 978-5-0009-9487-0

isbn:

СКАЧАТЬ coś słyszę! Drzwi sklepu szczęknęły przy otwieraniu. Przed budynkiem pojawił się nowy typ. Patrząc na niego zrozumiałem, dlaczego podpatrywacz zniknął. Dobrze zbudowany, mocny chłop, wojskowy (rzucający się w oczy, drogi, z importu) kamuflaż, kamizelka kuloodporna, jeszcze jakieś nieznane mi gadżety. W rękach automat, przypominający raczej coś futurystycznego, tyle tam bajerów. No, tak! Z moim toporkiem nie mam szans. Tutaj zdecydowanie potrzeba karabinu maszynowego, żeby ten gość przynajmniej spojrzał w twoją stronę. Mocny i pewny siebie facet.

      Drzwi skrzypnęły ponownie – pojawił się jeszcze jeden podobny obywatel. Też z bronią. Mają tam gniazdo? Odczołguję się od okna – ci mogą strzelać! Jednak nie, w dole zaskrzypiały buty – odchodzą. Stara sztuczka z zamkiem i drzwiami i ostrożnie schodzę na dół.

      Ups! Zamarłem z uniesioną nogą. W poprzek schodów przeciągnięto cienki drut. W głowie od razu pojawiły się wszelkie nieładne słowa: potykacz, mina i inne okropności tego rodzaju. Ostrożnie przysiadam i uważnie oglądam stopnie. Potykacz – tak jakby oznacza, że gdzieś o coś trzeba się potknąć i coś pociągnąć, prawda? A jeśli ja nie będę nic szarpać i ciągnąć, to nie powinno walnąć. Nie ma czym walnąć – drut jest przyczepiony do zwykłej blaszanej puszki z wrzuconymi niedbale trywialnymi widelcami i łyżkami. Szarpniesz – zabrzęczy. Zatem mamy zwykłą podpuchę. Wniosek?

      Jeśli zamontowali ją tutaj, to jest ktoś, kto może ten hałas usłyszeć. I siedzi gdzieś w pobliżu. Niewykluczone, że mieszka na tej samej klatce schodowej. Idziemy zatem ostrożnie. I jeszcze jedno.

      Jeśli takie typy, jak ci dwaj uzbrojeni rzeźnicy, chodzą do tego sklepu, to świecić tam swoim „uzbrojeniem” będzie co najmniej głupio. Kogo ja tym zaskoczę? Rozśmieszyć – rozśmieszę, bez problemu! A na to nie bardzo mam ochotę. Dlatego przechodząc przez bramę, ukrywam toporek pod kupą śmieci. Tak, nie jest zbyt skuteczny jako broń, ale bardzo wygodnie otwiera się nim drzwi czy okna. I dla mnie jest cenny w tej właśnie roli – narzędzia.

      Omijam betonową zaporę i zatrzymuję się przed drzwiami. Już wcześniej nie były zbyt ozdobne, a teraz w ogóle przypominają drzwi od sejfu, takie ciężkie i solidne. Dzwonka nie widzę, a racja, przecież i tak nigdzie nie ma prądu. Pukam, drzwi głucho brzęczą od uderzeń. Skrzyp – otwiera się zakratowane okienko. Aaa, to ten dźwięk wystraszył podpatrywacza!

      – Czego chcesz?

      – Chciałbym pohandlować.

      – Ach tak?! – dziwi się niewidoczny rozmówca. – No to chciej sobie samodzielnie, nie będziemy przeszkadzać.

      Okienko znowu skrzypi.

      – Hej! A może ja u pana chcę coś kupić!

      – Tak? – Okienko ponownie się uchyla, a mnie przypatrują się już bardziej uważnie. – Odejdź, no od drzwi.

      Widocznie lustracja wypadła pomyślnie, bo za drzwiami zgrzyta zasuwa.

      – Wejdź.

      Sklep zmienił się wewnątrz wręcz fundamentalnie. Teraz z prawej i lewej strony są kraty, aż do sufitu. Za jedną z nich na krześle rozwalił się facet z karabinem w ręku. Naprzeciw mnie stoi jeszcze jeden – broni nie widzę.

      – Ręce do góry… – Obszukują mnie profesjonalnie. – Co, żadnej broni?

      – Po co?

      Facet chrząka i odstępuje. Że niby, idź, idź, nie krępuj się.

      Z lady też został tylko mały kawałek, prawie w całości ogrodzony kratą z grubych prętów. Całą resztę zamurowano; niedawno, poczułem nawet zapach zaprawy.

      A za kontuarem siedzi znajomy mi mgliście osobnik. Gdzieś już go kiedyś widziałem. W wełnianej czapce, ciepłym swetrze, gardło otulone szalikiem.

      – No? – Patrzy na mnie z powątpiewaniem. – Co masz?

      Papierosy zostały zbadane i niedbale przesunięte na bok. Miałem ze sobą sześć całych paczek i jedną pełną do połowy. Za to prezerwatywy wywołały prawdziwą wesołość.

      – Zajebisty deficyt! Zwłaszcza teraz! Co, według ciebie, mam z nimi zrobić.

      Opakowanie sunie po ladzie w moją stronę.

      – Nie trzeba. Zostaw sobie. Pewnie się przyda. Masz coś jeszcze?

      – A co potrzebne?

      Sprzedawca się śmieje.

      – Wszystko potrzebne. A co konkretnie masz?

      – Wszelkiego rodzaju ciuchy.

      Sceptyczny śmiech pokazuje stosunek do danego towaru.

      – Elektronika.

      Ta sama reakcja.

      – W sumie – spojrzał na papierosy – to wezmę. Mogę dać jedzenia, amunicji… tylko niedużo.

      – Potrzebne konserwy mięsne.

      – Dwie puszki! I dorzucę paczkę sucharów.

      Moja sytuacja nie sprzyja targowaniu, więc się zgadzam.

      – Taki towar możesz przynosić. Wodę, piwo, mineralną – też wezmę. Alkohol zawsze w cenie. O inne rzeczy nie pytam, za cienki w uszach jesteś. Pewnie w mieszkaniach ryjesz?

      – Tam też.

      – To tego będziemy się trzymać. Z detalem się nie pchaj. Zdobędziesz pół puda[5] to wtedy przychodź. Zaś dla dwóch, trzech paczek nawet się nie fatyguj.

      Za plecami zgrzyta zasuwa. No to pohandlowaliśmy. Dobra, w końcu nie jestem stratny. Papierosy mi się nie przydadzą i tak nie palę. O ile pamiętam, w pustych mieszkaniach trafiają się bardzo często, więc jakie takie perspektywy się rysują.

      Jeszcze jedno. Wszędzie pełno pustych plastikowych butelek i nie budzą niczyjego zainteresowania. Wasza strata, mój zysk! Dość szybko udało się zdobyć kilkadziesiąt różnorodnych pojemników. Teraz siedzę koło rury i napełniam je wodą. Mam też małą butlę gazową z palnikiem i staram się delikatnie przylutować (czy przytopić?) pierścienie, pozostałe na szyjce do właściwych zakrętek, dobierając je według kolorów. Pomału udało mi się dojść do wprawy i wychodzi całkiem przyzwoicie. Oczywiście, to nie mineralna, ale też nie z kanalizacji. Mam nadzieję. W smaku jak zwykła woda. O ile pamiętam, było na nią zamówienie.

      Szczerze mówiąc, nie wytrzymałem – odwiedziłem swój dom. W nocy, rzecz jasna. Do mieszkania nie polazłem, tak tylko… poszwendałem się po podwórku. Szyby w oknach całe – czyli to świństwo, które zostawiły mi w mieszkaniu nieznane bydlaki, jeszcze nietknięte. Czeka, ścierwo, na swoje pięć minut! Jeśli to coś trachnie, to ani w mieszkaniu, ani na schodach, nie będzie jednej całej szyby.

      Za to w pobliżu spalonego samochodu znalazłem swoją kurtkę! Ze składanym nożem w jednej kieszeni i manierką w drugiej. СКАЧАТЬ