Название: Popioły, tom II
Автор: Stefan Żeromski
Издательство: Public Domain
Жанр: Повести
isbn:
isbn:
– Kto śmie?
A po chwili, ujrzawszy Jarzymskiego, miotał weń krzykliwe słowa:
– Z kim tu wchodzisz, starosto przemyski?
– Z przyjacielem, mości odźwierny! – odparował Jarzymski równie wrzaskliwie i prezentował Rafała wszystkim:
– Kolega mój i najbliższy przyjaciel, Olbromski, dziedzic z Sandomierskiego.
– Z Sandomierskiego… – mruknął wąsaty.
– Prosimy… – ozwał się jeden głos w tłumie.
Rafał wiódł po zgromadzeniu ogniste oko, jak gdyby szukał, kogo ma chwycić za gardło, i dopiero po chwili z lekka skłonił się wszystkim. Krzyki na chwilę umilkły. Ktoś niezręcznie zakaszlał, inny usunął się z krzesłem. Znalazły się dwa miejsca przy stole.
– Mówimy tu – wołał do Jarzymskiego przez stół ów wąsal, którego zwano rotmistrzem – o Stasiu Woysiatyczu, co to pragnął wejść do najpierwszego towarzystwa, przybywszy wprost spod Kobrynia…
– A trafił na zebranie niby masonów… – przerwał mu młody blondynek mielący już językiem – a te farmazony zaczęły go wodzić po piwnicach… Kazali mu – che che – dotykać z nabożeństwem głów kapuścianych i wymawiać przy tym jakieś głupie słowa, zanurzać ręce po łokcie w garnkach kwaśnego mleka i rysować końcem palca krzyże na połciach słoniny. Trzymajcie mię!.. umrę ze śmiechu…
– Ty go musisz znać, Jarzymski, tego tam Woysiatycza, bo ty znasz przecie wszystkich bez wyjątku.
– A ty, rotmistrzu, coś się nie wstydził z tylimi wąsami służyć pod Zajączkiem, znasz tylko bogatych.
– Masz słuszność. Ja nie ze wszystkimi zabierać zwykłem… Mam, uważasz, krótką z przyrodzenia pamięć co do hołoty.
– Osobliwie, gdy przyjdzie długi oddawać.
– Karciane, arystokrato – wołał rotmistrz coraz głośniej wśród powszechnego hałasu – zaciągnięte w twoim atelier…
– Dowiedziałem się, że atelier Jarzymskiego mieści się nie tam w prywatnym mieszkaniu, lecz zgoła gdzie indziej – z cicha wycedził wysmukły, wytworny w każdym ruchu młody mężczyzna, ślicznie odziany i szeleszczący jedwabiem.
– Ba, to rzecz wiadoma! – prawił rotmistrz – rzecz wiadoma, że ma dwa, ale mówię o karcianym.
Jarzymski z lekka poczerwieniał i niedbale strzepywał pył z klapy fraka.
– Słuchaj no, Szpilka, za wiele gadasz… – rzekł do owego modnisia o szyderczej twarzy.
– Za wiele? Żartujesz!.. Jestem powściągliwy jak ksiądz Baudouin. Jeżeli mówię, że baronowa…
– Szczęśliwy! – zaryczał rotmistrz – stokroć szczęśliwy! Baronowa drze starego kasztelana, a on…
W owej chwili Jarzymski nagłym ruchem ręki porwał wielki, obmokły bukiet ze stołu. Ktoś z boku siedzący chwycił w lot jego rękę i przydusił ją do serwety. Całe towarzystwo nie przestawało chichotać. Rotmistrz ocierał spoconą twarz i z wolna mówił:
– Staniesz mi jutro przy szopie i odpowiesz za ten bukiet, któryś ruszył.
– Uszy ci obetnę, stary tchórzu!
– Dobrze zrobisz. Nie będę przynajmniej nic już słyszał o tobie, twoich koniach i twojej baronowej. A teraz dosyć! Wołać Kaczora…
– Kaczor! – krzyczano.
We drzwiach pokazał się upudrowany czerep gospodarza.
– Wina tu przynoś, zbogacony lokaju! Spasłeś się, gruby jesteś jak słownik Forcelliniego, śpisz sam na hetmańskim łożu i o panach swych zapominasz! – wołano.
Wnet ukazały się nowe kosze. Brodem znowu popłynęło wino szampańskie, biały burgund, stare węgierskie.
Ktoś śpiewał:
Je ne trouve rien de charmant
Comme les belles;
Je ne pourrais un seul moment
Vivre sans elles,
Mais sans jamais trop m'engager
Je les courtise…
Ktoś inny pijanym dyszkantem kończył:
Toujours aimer, souvent changer —
C'est ma devise…
– Jarzymski, to się do ciebie nie stosuje… – drwił z kąta zezowaty młokos – ty jesteś stały.
– Słyszałem od wiarogodnych matron… – gadał rotmistrz niby to do przyjaciela zwanego „Szpicem”, ale tak, że wszyscy słyszeli – na pewno… karmi go łyżeczką. Daje mu trzy razy dziennie tokaj zgęstniały. I tylko dlatego…
– Ale też i oszczędza na tym, bo on jej znowu służy i za karneciarkę, i za pucmacherkę… – szeptał Szpic.
– Mylicie się! – wołał zezowaty. – Nie stąd on czerpie głównie swoje zyski. Co to dla niego! Życie tak wystawne wymaga sum niemałych. Ja nie chcę rozgłaszać, ale mam wiadomości. To człowiek pracy, zasługi, obowiązku. Ma ukryty browar, tylko jeszcze nie wiem gdzie, na Kłopockiem, czy gdzieś w okolicy Wareckiego. Wyrabia szlacheckie piwo, jako że i sam jest szlachcic z prapradziada. Rankiem, kiedy my wszyscy bezbożnie śpimy, rozwozi je po Żydach, przebrany za fornala. Tak ten człowiek pracuje!
– Zamilcz! zamilcz… – wołano.
– Czemu go drażnicie?
– Bo chcę i mogę… – zaperzył się Szpic.
– Takeście już zgałganieli – zaczął ryczeć rotmistrz – że chcecie wybić ostatnią źrenicę wolności klubowej, wyrwać wolne słowo z gardła! Przenigdy! Trupem się tu uwalę, a będę gadał, co mi się podoba!
– Dajcież mu się wygadać… – rzekł Jarzymski.
– Będę gadał, i to wciąż o tobie. Wiem, a przynajmniej słyszałem, że w Borchowskim ogródku na Miodowej ułatwiałeś…
– Chce mię nie tylko jutro przy szopie zgładzić swoją straszną szpadą, wsławioną w dwunastu ucieczkach z placu boju – drwił Jarzymski – ale jeszcze zdyshonorować przed śmiercią dla uniknięcia spłaty długu.
– Mylisz się. Będę tańczył na twoim grobie, to prawda, ale ci wystawię pomnik ze stosownym napisem w języku łacińskim. Wyliczę wierszem jambicznym twe zasługi.
– Tego nie rób, bo i w krótkim wierszu nie wytrzymasz, żeby nie zełgać.
– Zauważyłem – przekrzyczał innych zezowaty СКАЧАТЬ