Szli ciągle naprzód i doszli do rozstaju, gdzie się otwierały dwie nowe galerie. Grupa podzieliła się znowu. W ten sposób górnicy dostawali się we wszystkie punkty kopalni.
Teraz obmurowanie znikło, a ukazały się dębowe poprzecznice na powale galerii i belki na ścianach. Skała była tu krucha.
Przez szerokie szpary w drzewie połyskiwał łupek mikowy i bielały płaty piaskowca. Ciągle mijały ich pociągi próżnych i pełnych wózków. Z łoskotem grzmotu, ciągnione przez konie, w niepewnym świetle wyglądające na widziadła nocne, wyłaniały się z otchłani i ginęły w niej znowu. Na bocznym torze jakby zaśniony wąż leżał w jednym miejscu szereg wykolejonych wózków, a koń tak mało odcinał się od czarnych ścian, że wyglądał, jak leżący na ziemi ogromny złom węgla. Wentylatory funkcjonowały bez przestanku z łoskotem blaszanych pokrywek na garnkach z gotującą się wodą.
W miarę oddalania się od hali przyjazdowej, galeria stawała się coraz węższa, a zwieszające się z góry złomy skalne zmuszały do schylania się bez przestanku. Stefan uderzył raz głową straszliwie w blok piaskowca. Gdyby nie gruba, skórzana czapka, byłby sobie roztrzaskał niewątpliwie głowę. Od tej chwili zwracał pilną uwagę na najmniejszy ruch idącego przed nim ojca Maheu, którego sylwetka dziwacznie podskakiwała i kurczyła się w świetle lampy.
Żaden z górników nie uderzył się w głowę, ani nie potknął się. Znali widocznie doskonale każdą skałę, każdy występ skalny i każdą dziurę w chodniku. Stefan począł się teraz ślizgać na przesiąkłej wodą ziemi. Często brodził w istnych bagniskach, o których obecności świadczył tylko chlupot nóg. Nie widział ich i nie mógł ominąć. Ale największą dlań niespodzianką była zmiana ciepłoty powietrza. Tam, u stóp zjazdu było chłodno, w galerii głównej, którędy płynęło całe powietrze do kopalni, dął mroźny wiatr, który w węższych przejściach potęgował się w orkan, im dalej jednak zapuszczano się w chodniki boczne, które pośrednio tylko uczestniczyły w wentylacji, tym lżejszy stawał się powiew. Gorąco wzmagało się i stawało ciężkie, dławiące.
Maheu dotąd nie otwierał ust. W jednym miejscu skręcił do chodnika na prawo i nie obracając się rzekł do Stefana:
– Pokład Wilhelma.
W tym pokładzie pracowali właśnie. Już za drugim krokiem Stefan uderzył się w głowę i obtarł sobie bok o ścianę. Powała spuszczała się tutaj tak nisko, że nieraz dwadzieścia i trzydzieści metrów iść trzeba było w postawie pochylonej, dotykając niemal rękami ziemi. Woda tymczasem sięgała do kostek. Uszli w ten sposób ze dwieście metrów. Naraz Stefanowi znikli z oczu Katarzyna, Zachariasz i Levaque. Wsunęli się niezawodnie w szczelinę rozwartą przed nimi.
– Teraz jazda do góry! – zawołał Maheu. – Zawieś pan lampę na guziku i trzymaj się mocno drzewa.
Zniknął, a Stefan musiał iść za nim. Był to rodzaj komina wykutego w pokładzie. Przeznaczony był tylko dla pracujących tutaj i wiódł do chodników poprzecznych. Był tylko tak szeroki jak pokład węgla w tym miejscu, to jest sześćdziesiąt centymetrów. Stefan był smukły i tylko dzięki temu powiodło mu się wdrapać do góry. Nie byłby tego uczynił inaczej, gdyż mu brakło wprawy. Wielkim wysiłkiem mięśni podniósł się w górę, opierając się biodrami o ściany i trzymając belek. Piętnaście metrów wyżej był pierwszy chodnik poprzeczny, ale Maheu pracował ze swą rodziną wyżej, w szóstym chodniku, w jamie, jak mówił. Co piętnaście metrów znajdowały się chodniki. Wędrówka wydawała się Stefanowi nieskończenie długą, bolały go piersi, plecy, biodra, ręce. Dyszał, zdawało mu się, iż walą się nań skały przygniatając go swym ciężarem, przede wszystkim brakowało mu powietrza do oddychania i krew uderzała mu do głowy. Był pewny, że lada chwila buchnie wszystkimi porami skóry. W jednym z chodników ujrzał dwie pochylone postacie pchające przed sobą wózki. Jedna była mała, druga większa. To Lidia i Mouquette pracowały. Musiał iść o dwa piętnastometrowe stopnie wyżej. Pot ciekący z czoła zasłaniał mu oczy, zwątpił, by mógł doścignąć tamtych, co szli przed nim i tak wprawnie, lekko ślizgali się w górę szczeliną.
– Odwagi! Już blisko! – zawołała Katarzyna.
Ale gdy dotarł wreszcie na miejsce, usłyszał z głębi szczeliny dochodzący inny głos, który krzyczał:
– No, cóż to ma znaczyć? Cóż to za robota? Mam z Montsou dwa kilometry, a jestem pierwszy na miejscu!
Był to Chaval, wysoki, chudy, kościsty chłopak dwudziestopięcioletni o grubych rysach twarzy. Gniewał się, że musiał czekać. Gdy spostrzegł Stefana, spytał tonem pogardliwym:
– A to co znowu?
A gdy mu rzecz Maheu objaśnił, zamruczał przez zęby:
– A więc teraz chłopcy zabierają dziewczętom chleb spod nosa!
Stefan zamienił z Chavalem spojrzenia instynktownej nienawiści, czuł obrazę, chociaż jej zrozumieć nie mógł. W milczeniu wzięli się wszyscy do roboty.
Sztolnie na wszystkich piętrach były teraz w ruchu. Pełno było robotników wszędzie. Kopalnia pochłonęła chciwie swą dzienną rację strawy, to jest blisko siedmiuset ludzi, którzy jak mrówki w olbrzymim mrowisku pracowali teraz, wiercąc ziemię we wszystkich możliwych kierunkach, jak robaki starą szafę. Gdyby ktoś przyłożył ucho do ściany skalnej jakiegoś opuszczonego chodnika, byłby niezawodnie w głębokiej ciszy usłyszał gryzienie tych ludzi-owadów wnętrzności ziemi. Wszystkie odgłosy by mógł rozeznać, od drżenia pędzącej w dół i do góry liny windy, aż do skrzypu kilofów wyrębujących w sztolniach węgiel.
Stefan obrócił się i w ciasnocie sztolni uczuł się znowu przyciśnionym do Katarzyny. Ale tymczasem dotknął jej piersi poczynających się zaokrąglać i nagle zrozumiał żar, który od niej bił obejmując go rozkoszną falą.
– Więc ty jesteś dziewczyną? – spytał zmieszany.
Odpowiedziała wesoło, bez rumieńca na twarzy:
– Naturalnie!… Doprawdy, długo trwało, nimeś to spostrzegł.
IV
Czterej hajerzy umieścili się jeden za drugim w małej, wąskiej szyi sztolni. Jeden od drugiego oddzielony był deskami, które nie pozwalały odłupanym kawałkom węgla stoczyć się niżej. Przedziały poszczególne miały około czterech metrów długości, a wąskie były nadzwyczaj, gdyż cały pokład miał w tym miejscu szerokości pół metra zaledwie. Górnicy kulić się musieli, czołgać na rękach i kolanach, i obracając się, uderzali plecami o ściany. Nie mogli użyć kilofów inaczej, jak kładąc się na boku z przekrzywioną szyją i wzniesionymi rękami. Tylko w ten sposób mieli dość miejsca na zamach krótkiej pikli, rodzaju kilofa na krótkiej rękojeści.
Na samym dole pracował Zachariasz, Levaque i Chaval mieścili się ponad nim, u samego zaś szczytu znajdował się Maheu. Odkuto naprzód warstwę łupku, potem każdy w ścianie robił dwa prostopadłe wcięcia i wbijał od góry żelazny klin, w ten sposób wyłupując blok węgla. Węgiel był twardy, za każdym razem blok spadający СКАЧАТЬ