Germinal. Emile Zola
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Germinal - Emile Zola страница 26

Название: Germinal

Автор: Emile Zola

Издательство: Public Domain

Жанр: Повести

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ rychło zadawać się z sobą. Zresztą krzyżyk już i tak musisz położyć na jego pieniądze.

      Maheude wzniosła do góry pięści.

      – Słuchaj! Przeklnę ich, jeśli nie przestaną!… Czyż Zachariasz nie jest obowiązany szanować rodziców? Kosztował nas tyle! Teraz musi nam odrobić choć trochę, nim sobie weźmie na kark żonę. Powiedz sama, co byśmy poczęli, gdyby dzieci, gdy tylko nauczą się pracować, pracowały zaraz na siebie? Lepiej by położyć się i zdechnąć!

      Niebawem uspokoiła się i dodała:

      – Mówię tak w ogóle tylko… pokaże się, co z tego wszystkiego będzie… Wyborna ta twoja kawa. Nie szczędzisz do niej, widzę, niczego.

      Rozmawiała jeszcze z kwadrans, a potem wybiegła szybko narzekając, że zupa dotąd nie gotowa. Dzieci szły znowu do szkoły, a w drzwiach półotwartych mieszkań widać było głowy ciekawych kobiet spoglądających na panią Hennebeau, która szła chodnikiem z gośćmi i wskazywała im różne rzeczy, tłumacząc urządzenie kolonii robotniczych. Robotnik kopiący w ogrodzie podniósł na chwilę głowę, kilka kur spłoszonych przebiegło przez ogrody.

      Maheude wracając do domu spotkała się nos w nos z panią Levaque, która wyszła z domu, by schwytać w przelocie doktora Vanderhaghen, lekarza kolonii, małego, wiecznie śpieszącego się człeczka, który z powodu przeciążenia pracą, porad lekarskich udzielał nie zatrzymując się wcale.

      – Panie doktorze – mówiła Levaque – sypiać całkiem nie mogę, wszystko mnie boli, chciałabym się poradzić.

      Mówił wszystkim ty. Rzekł więc, nie zatrzymując się:

      – Daj mi spokój! Pijesz za wiele kawy!

      – Panie doktorze, proszę odwiedzić mego męża – ozwała się Maheude – ciągle go bolą nogi, czuje się słabym…

      – To ty go osłabiasz! Daj mi święty spokój!

      Obie kobiety wzruszyły ramionami, spoglądając za oddalającym się lekarzem.

      – Wstąp do mnie! – poczęła Levaque. – Mam ci coś powiedzieć, a przy tym musisz się ze mną napić kawy. Świeżo zrobiłam.

      Maheude wzbraniała się, ale w końcu uległa. Cóż to znaczy? Ot łyk jeden, by nie obrazić odmową.

      Izba czarna była od brudu, na podłodze i ścianach świeciły tłuste plamy, kredens i stół pokryte były obrzydliwymi warstwami błota, a odór tego niechlujstwa zapierał oddech w piersiach. U ognia z łokciami wspartymi o stół siedział Bouteloup z nosem zwieszonym nad talerzem. Był barczysty, ruchy miał dobroduszne, pełne prostoty i młodo wyglądał bardzo na swoje trzydzieści pięć lat. Kończył jeść zupę, spoglądając na małego Achilla, starszego syna Filomeny, który poczynał właśnie trzeci rok życia, stojącego przed nim z miną natrętnego, łakomego psa. Lokator z uśmiechem wtykał mu od czasu do czasu kawałki mięsa do ust.

      – Czekaj, zaraz osłodzę! – rzekła Levaque wchodząc i wsypała wprost do imbryka trochę cukru.

      Była starsza o dziesięć lat od Bouteloupa, bardzo brzydka, zniszczona, piersi jej zwisały na brzuch, a brzuch na lędźwie, twarz miała płaską i poczynające siwieć, nigdy nie czesane włosy. Bouteloup przystał na panią Levaque nie przyglądając się jej bardzo, jak nie przyglądał się zupie, w której odkryłby inaczej włosy, i pościeli nie zmienianej nieraz przez całe trzy miesiące. Pani Levaque wstawiona była już w rachunek, a mąż lubił powtarzać, że przyjaźń przyjaźnią, a rachunek rachunkiem.

      – Otóż chciałam ci powiedzieć, że widziano wczoraj Pierronkę włóczącą się po dzielnicy jedwabnych pończoch. Poza gospodą Rasseneura czekał na nią…. wiesz już kto… i poszli razem wzdłuż kanału… I cóż, jakże ci się to podoba… mężatka… to wstyd doprawdy!

      – Ha, ha, ha – roześmiała się Maheude – zanim Pierron ożenił się, ofiarowywał dozorcy króliki w prezencie, teraz kosztuje go mniej pożyczanie żony.

      Bouteloup wybuchnął głośnym śmiechem i rzucił kawałek zamaczanego w sosie chleba prosto w usta Achilla. Obie kobiety poczęły się zabawiać kosztem biednej Pierronki. Ta kokietka nie ładniejsza od innych, ale ciągle stoi przed lustrem, ogląda się od stóp do głowy, myje, pomaduje. W końcu jest to rzecz męża, jeśli się godzi, tym gorzej. To prawda, trafiają się mężczyźni, którzy chętnie podtarliby … przełożonemu, byle usłyszeć dziękuję. Przerwało im wejście sąsiadki, która przyniosła małą Désirée, młodsze dziecko Filomeny. Matka jadła śniadanie w sortowni, zanoszono jej więc małą, by trochę possała.

      – A ja nie mogę zostawić na minutę mego bąka, by nie zaczął drzeć się wniebogłosy – pożaliła się Maheude spoglądając na Stelkę uśpioną na jej ręku.

      Czytała już od chwili w oczach pani Levaque, że wystąpi z kwestią drażliwą. Nie było sposobu uniknąć tego.

      – Słuchaj no – poczęła gospodyni domu – trzeba by z tym skończyć.

      Dawniej bez słowa porozumiały się co do tego, że nie trzeba dopuścić do małżeństwa Zachariasza z Filomeną. Podobnie jak matka Zachariasza możliwie długo zatrzymać chciała zarobek swego syna, pani Levaque nie chciała tracić zarobku córki. Gniewała ją już sama myśl o tym.

      Do ślubu nic nie pędziło, a Levaque wolała już małego Achilla chować sama. Ale od czasu, kiedy malec podrósł i musiał się żywić chlebem a nie mlekiem matki, gdy dalej przybyło drugie dziecko, spostrzegła Levaque, że poczyna tracić, poczęła więc naglić o małżeństwo z uporczywością kobiety chcącej się pozbyć co prędzej obcych dzieci z domu.

      – Zachariasza uwolniono od wojska – mówiła – nic nie przeszkadza, by się pobrali… no kiedyż by to mogło nastąpić?

      – Odłóżmy to do lata! – odparła Maheude z zakłopotaniem. – A to głupia sprawa! Nie mogła zaczekać do ślubu? Przysięgam, że zatłukłabym Katarzynę, gdyby zrobiła podobne głupstwo.

      Levaque wzruszyła ramionami.

      – Daj spokój, i na nią przyjdzie kolej, zrobi, jak wszystkie robią.

      Bouteloup spokojnie, jak człowiek czujący się u siebie, przeszukał cały kredens za chlebem. Zielenina do zupy Levaque’a i na pół obrane kartofle leżały na stole. Z dziesięć razy brała je pani Levaque do rąk i kładła znowu, by robić plotki. I teraz wzięła do rąk czosnek, ale zaraz rzuciła i podbiegła do okna.

      – A to co? Pani Hennebeau z jakimiś obcymi. O, patrz, wchodzą do Pierronki!

      I wzięły się znowu do Pierronki. Ani razu nie zdarzyło się, by tam nie zaprowadzono gości zwiedzających kolonię, a to dlatego, że było u niej czysto. Ale pewnie im nie opowiadano historii z nadzorcą. Phi! Cóż to za sztuka trzymać wszystko w porządku, gdy się ma kochanka dostającego trzy tysiące rocznie, prócz mieszkania, opału i podarków. Ale tam tylko z wierzchu porządnie, za to gdzie indziej wcale nie. Przez cały czas wizyty dostojnych gości kobiety klepały na ten temat.

      – Wychodzą, wychodzą! – zawołała Levaque. – Idą w tę stronę…. Popatrz no moja droga, zdaje mi się, że СКАЧАТЬ