Ulubione baśnie. Artur Oppman
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ulubione baśnie - Artur Oppman страница

Название: Ulubione baśnie

Автор: Artur Oppman

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Книги для детей: прочее

Серия:

isbn: 978-83-7950-964-5

isbn:

СКАЧАТЬ btitle>Ulubione baśnieArmorykaSandomierz

      Projekt okładki: Juliusz Susak

      Na okładce: Autor nieznany, Leśna królewna (1929), licencja public domain,

      źródło: https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Artur_Oppman_-_Leśna_królewna_page09.jpg

      Tekst wg edycji:

      Artur Oppman

      Ulubione baśnie

      Wyd. M. Arcta

      Warszawa 1931

      Zachowano oryginalną pisownię.

      © Wydawnictwo Armoryka

      Wydawnictwo Armoryka

      ul. Krucza 16

      27-600 Sandomierz

      http://www.armoryka.pl/

      ISBN 978-83-7950-964-5

      KOPCIUSZEK

      Była sobie raz sierotka,

      Złą macochę miała;

      Pracowała jak służąca

      I w kuchence spała.

      Na cmentarzu pod mogiłą

      Spoczęła jej mama,

      I sierotka na tym świecie

      Pozostała sama.

      Smutno było niebożątku

      Na szerokim świecie,

      Boć pieszczoty macierzyńskiej

      Potrzebuje dziecię.

      Nikt biedactwa nie uściska,

      Ani nie przytuli,

      Jak mamusia, co swą córkę

      Kochała najczulej.

      Dwie macocha miała córki,

      Brzydkie i złośliwe;

      Obie one za nic miały

      Dziewczę nieszczęśliwe.

      Nigdy jej nie całowały,

      Nie wzięły w objęcia,

      I Kopciuszkiem ją nazwały,

      I drwiły z dziewczęcia.

      Gdy macocha ją wybiła

      Lub nadokuczała,

      Do mogiły swojej matki

      Dziewczynka biegała.

      Tam modliła się do Boga

      I z płaczem prosiła,

      By ją zabrał do niebiosów,

      Gdzie jej mama miła.

      Tamby sobie z aniołkami

      Po niebie latała

      I szczęśliwie dni pędziła

      Sieroteńka mała.

      Wtedy srebrny gołąbeczek

      Przelatywał z góry

      I trzepotał nad Kopciuszkiem

      Śnieżystemi pióry.

      Na pobliskiem siadał drzewku,

      Skarg dziewczęcia słuchał;

      A gdy ujrzał łzy sieroty,

      To żałośnie gruchał.

      Ten gołąbek był duszyczką

      Jej matki rodzonej,

      Co leciała na głos dziecka

      Do tej ziemskiej strony.

      Opuszczała jasne niebo

      I aniołów roje,

      By zobaczyć i pocieszyć

      Drogie dziecko swoje.

      Raz na ucztę król zaprosił

      Macochę z córkami.

      Wszystkie zaraz się zajęły

      Pięknemi strojami.

      Ubrały się, jak królewne,

      W suknie atłasowe,

      A na szyi zawiesiły

      Sznury brylantowe.

      Do karety pysznej wsiadły,

      Na bal pojechały.

      A sierotce samej jednej

      Zostać się kazały.

      – Siedź, kopciuchu, – tak mówiły —

      Tutaj przy kominie

      I zielony groch ten łuskaj,

      Zanim noc przeminie.

      Gdy roboty tej nie zrobisz,

      Nim z balu wrócimy,

      To się z tobą, ty niecnoto,

      Pięknie rozprawimy!

      Gdy z macochą pojazd zniknął,

      Smutek zdjął ją srogi.

      Poszło dziewczę zapłakane

      Na grób matki drogiej.

      I tak mówi: – Mamo miła,

      Jak mi źle na świecie!

      Czemuż zwiędnąć tak nie mogę

      Jak to polne kwiecie?

      Albo zgasnąć jak gwiazdeczka

      Na błękitnem niebie?

      Wtedy smutna moja dusza

      Poszłaby do ciebie!

      A wtem leci gołąbeczek,

      Na drzewinie siada,

      Do płaczącej sieroteńki

      Ludzkim głosem gada:

      – Nie płacz, dziecię, dola twoja

      Wkrótce się odmieni,

      Bo syn pana tego kraju

      Z tobą się ożeni.

      Zaraz wybierz się na zamek,

      Na złote pokoje;

      Ja dostarczę ci wszystkiego,

      Dam wspaniałe stroje.

      Będziesz jaśniej promieniała

      Od słonka jasnego,

      Będziesz, Zosiu, królowała,

      Boś ty warta tego.

      I na ziemię spada z drzewa

      Sznur diamentów wielki,

      Cudna suknia promienista,

      Śliczne pantofelki.

      Kapelusik z białem piórem

      I welon powiewny,

      Słowem, wszystko, czego trzeba

      Do stroju królewny.

      A gdy tylko się dzieweczka

      W owy strój ubrała,

      Już kareta w cztery konie

      Na Zosię czekała.

      Dzielne siwki parskające

      Biły kopytami,

      A na koźle krakus siedział

      W magierce z piórkami.

      Szybko СКАЧАТЬ