Najmilszy prezent. Agnieszka Krawczyk
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Najmilszy prezent - Agnieszka Krawczyk страница

Название: Najmilszy prezent

Автор: Agnieszka Krawczyk

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Современная русская литература

Серия: Ulica Wierzbowa

isbn: 978-83-8075-975-6

isbn:

СКАЧАТЬ .jpeg"/>

      Dla Mamy, z miłością

      1.

      Na swojej ulicy Flora Majewska miała dokładnie dwudziestu jeden sąsiadów. Mieszkali w dziewięciu domach usytuowanych w taki sposób, że pięć budynków stało po lewej, a pozostałe znajdowały się po prawej – ten ostatni, zdecydowanie najstarszy, należał do pani Flory.

      Wierzbowa nie była dużą ulicą, raczej całkiem niewielką, w dodatku zaczynała się na malutkim placu, podobnie jak trzy inne uliczki dzielnicy. Pośrodku tego placu, zwanego swojsko Ryneczkiem, znajdował się obsadzony kwiatami klomb, otoczony przez wiśniowe drzewa, które wiosną obsypywały się białym kwieciem. Kiedy płatki opadały, cała okolica zdawała się być przykryta śniegiem. Czasami ta wiosenna puszysta fala niesiona wiatrem docierała aż do Wierzbowej, budząc zniecierpliwienie niektórych mieszkańców, którzy musieli wychodzić z miotłami, żeby uprzątnąć chodnik. Flora jednak uwielbiała wiśniowe drzewa, cudowne białe kwiaty i ich niezwykły, zwiastujący wiosnę zapach. Teraz oczywiście, z końcem października, na drzewach tych powiewały już tylko resztki złotawo-brązowych i czerwonych liści – a po kwiatach pozostało wyłącznie wspomnienie.

      Flora przyspieszyła kroku. Musiała odebrać paczkę z agencji pocztowej mieszczącej się w jednej z kamienic przy Ryneczku. Zamówienie było spore i czekało na nią od paru dni, ale ostatnio czuła się niezbyt dobrze, więc nie wychodziła z domu. No cóż, wiek robił swoje, a w tym roku dolegliwości szczególnie nie pozwalały o sobie zapomnieć. Postanowiła jednak się nie poddawać i doprowadzić do końca swoje przedsięwzięcie. Tak jak każdej jesieni.

      Bo Majewska przygotowywała przesyłki dla swoich sąsiadów. Od kilku lat wymyślała dla nich życzenia świąteczne, zawsze z wyjątkowym przesłaniem. Starsza pani dokładała wielu starań, by stworzyć dla każdego jak najpiękniejszą i chwytającą za serce kartkę. Każdą pocztówkę pieczołowicie malowała i urozmaicała wycinankami. Na gustownie wykonanych arkusikach zamieszczała serdeczności, a pisała pięknie, atramentem w kolorze głębokiego fioletu, nabieranym ze starego posrebrzanego kałamarza, ozdobionego podobizną klęczącej kobiety z pochyloną głową i dłońmi złożonymi na płatkach olbrzymich kwiatów. Pióro Flory, starego typu, ze srebrną obsadką i stalówką, pozostawiało na papierze szlachetne, okrągłe litery.

      Lubiła ten moment, gdy z nadejściem jesieni wyciągała z biurka swój mały piśmienniczy warsztat. Wypisywała ciepłe słowa, dekorowała papier, a potem pakowała do własnoręcznie wykonanych kopert i zanosiła na pocztę. Sąsiedzi reagowali różnie – zazwyczaj otrzymywała w odpowiedzi kartkę, taką nowoczesną, zdarzało się, że kupioną na tej samej poczcie, z której ona wysyłała swoje. Czasem decydowali się podziękować osobiście, wyrażając przy okazji podziw nad kunsztem wykonania. Bardzo rzadko jej życzenia pozostawały bez echa, ale i tak też czasami bywało. Nie zniechęcała się jednak. Wysyłała swoje pocztówki, bo sprawiało jej to przyjemność. Miała nadzieję, że podobną satysfakcję odczuwają obdarowani. Przez całe życie wyznawała zasadę, że dobro rodzi dobro, a zwielokrotniając je, działa się tak naprawdę we własnym interesie. Kiedy umiemy prowokować radość, świat także w niezauważalny sposób zmienia się. Na lepsze.

      W tym roku miało być jednak inaczej. Zamiast kartek Flora Majewska postanowiła wysłać do mieszkańców Wierzbowej listy. Miała to być jej forma pożegnania, bo zamierzała się wyprowadzić.

      Do decyzji dojrzewała powoli. Na tej ulicy mieszkała przez całe życie, była przywiązana do swojego ślicznego, choć mocno już podupadłego domku, lubiła sąsiadów. A jednak, a doświadczyła tego zwłaszcza w ostatnim roku, nie czuła się dobrze. I nie chodziło tutaj o stan zdrowia, choć to prawda – wiek dawał się jej we znaki i nie była już tak sprawna jak niegdyś, męczyła się łatwiej, nie chodziła zbyt szybko, musiała przystawać po drodze, żeby zaczerpnąć tchu. Po prostu tegoroczna wiosna po raz pierwszy nie przyniosła jej odrodzenia.

      Od czasów najwcześniejszego dzieciństwa uważała wiosnę za ulubioną porę roku. Kiedy ziemia budziła się do życia, zaczynała pachnieć ciepłem i deszczem, ptaki oznajmiały nadejście poranka śpiewem, a trawa na nowo robiła się zielona, w nią także wstępował optymizm. Odczuwała chęć do działania, wypełniała ją energia, wiara w przyszłość. W tym roku przywitała wiosnę znużeniem, zniechęceniem i spadkiem nastroju. Dlaczego? Nie wiedziała. Doszła do wniosku, że po prostu dopadła ją starość i jej nieodłączna siostra – samotność. Niby otoczona ludźmi, Flora doświadczała dojmującej pustki, z której nie mogła się wyzwolić. Czuła wręcz, jak w zastraszającym tempie opuszczają ją siły witalne, poddaje się. Coraz trudniej było jej wykrzesać z siebie pragnienie życia. Była zrezygnowana.

      Czym jest moja egzystencja? Czy przez te lata udało mi się naprawdę coś zmienić? Pomóc komuś, zrobić coś istotnego? Może tylko się oszukiwałam?

      Często chodziły jej po głowie takie myśli. Przeszła wiosna, potem lato, a w głowie Flory zakiełkowała pewna idea. Powinna pozbyć się domu na Wierzbowej i zamieszkać gdzieś indziej. Tam, gdzie znajdzie towarzystwo, ktoś się nią zaopiekuje, okaże zrozumienie. Tak wpadła na pomysł przeprowadzki do domu seniora. Pojęła bowiem, że najbardziej zależy jej na poczuciu bezpieczeństwa. Pragnęła, aby zawsze w jej pobliżu był ktoś, kto zareaguje we właściwym momencie. Nie chciała jednak korzystać z pomocy sąsiadów, krępować ich sobą.

      Szczególnie do myślenia dał jej wypadek, któremu uległa wczesną wiosną. Wychodząc z domu, potknęła się o wystającą płytkę na ścieżce prowadzącej do furtki, przewróciła się i złamała rękę. Na szczęście dzięki interwencji przypadkowego przechodnia ratunek nadszedł stosunkowo szybko, ale rehabilitacja okazała się mozolna i przykra. Choć to lewą rękę miała niesprawną, to i tak bezradność dokuczała jej bardzo. Pojawiły się problemy z zakupami, pracami w domu. I nawet pomoc sąsiadki, Joli Cieplik, nie wystarczała. Zresztą Jolanta, sama przecież emerytka, także borykała się z problemami zdrowotnymi. Florę opanował strach. Co się z nią stanie w razie poważniejszej choroby? Czy poradzi sobie wtedy sama? Musiała podjąć decyzję i nawet jeśli obawiała się jej trochę, bo zmiana miejsca zamieszkania w tym wieku to poważna sprawa, wiedziała, że musi sprostać wyzwaniu. Chodziło też o to, żeby nie być dla nikogo ciężarem, by jej nie znienawidzili, nie czuli się nią zmęczeni, przygnieceni. Nie chciała, żeby inni tracili na nią swój czas.

      Postanowiła wyprowadzić się tuż po świętach Bożego Narodzenia, żeby kolejny rok rozpocząć już w nowym domu, więc teraz zamierzała się ze wszystkimi pożegnać. Napisać im coś ważnego, coś, co zapamiętają i co będą chcieli zachować w sercach na zawsze. Długo myślała, jak się do tego zabrać. W końcu pomysł podsunęła jej jedna z książek z domowej biblioteczki. Napisze do każdego list z osobistym przesłaniem. Taki, którego nie sposób zlekceważyć, a który, jeśli zostanie właściwie zrozumiany i życzliwie przyjęty, może zapoczątkować przemianę życia.

      Zostawię coś po sobie – medytowała, przemierzając ulicę Wierzbową ze swoim zakupowym wózkiem na kółkach. Znała tutaj wszystkich i żywiła dla nich wiele ciepłych uczuć, choć wiedziała też, że nie wszyscy mieszkańcy Wierzbowej ją lubią. Jednych zapewne denerwowała, inni mijali ją obojętnie. Jak to w życiu. Dla Flory jednak nikt nie był bez znaczenia. Każdy człowiek wydawał się jej ważny i godny zapamiętania. Tak też chciała potraktować adresatów swoich listów. Opowiedzieć im pewną historię, którą być może zechcą podjąć i pociągnąć dalej.

      Należało się dobrze przygotować. Zarówno do przeprowadzki, jak i do redagowania listów. Szczególnie do nich trzeba zebrać sporo materiałów.

      Teraz, w październiku, zgromadziła już praktycznie wszystko, musiała tylko jeszcze odebrać swoją przesyłkę. Torba na kółkach turkotała żwawo po chodnikowych płytach, a Flora zatopiła się СКАЧАТЬ