Za ciosem. Jacek Krakowski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Za ciosem - Jacek Krakowski страница 8

Название: Za ciosem

Автор: Jacek Krakowski

Издательство: PDW

Жанр: Ужасы и Мистика

Серия:

isbn: 9788726823288

isbn:

СКАЧАТЬ pani, że panu Ewarystowi działa się krzywda? Przecież pani Matylda jest bardzo zamożna. Wydała tyle książek.

      – Teraz panie to ona zamożna, ale była biedna jak mysz kościelna. Kiedy ten jej Mariusz siedział, nie miała z czego żyć.

      – Znała pani wcześniej panią Matyldę?

      – Ano… znałam i nie znałam. Musiałam się przysiąc przed świętym obrazem, że nic nikomu nie powiem. I Franciszek też się przysięgał.

      – Pani Matylda kazała państwu złożyć przysięgę?

      – Jakiemu tam państwu! Mnie i mojemu staremu. Że to niby będziemy w takim porozumieniu, co to nikt nie wie. Ale ona dla nas niedobra. Nie powiem, dała pięćdziesiąt tysięcy i od razu napisali o tym w gazetach, ale to panie tylko takie konto. Jak parę z gęby puścimy, to pieniądze zabierze i wyrzuci nas na zbity pysk.

      – Nie bardzo rozumiem.

      – A bo to widzi pan szanowny, taki pakt z nami zawarła. Ale jak tu żyć, jak tu żyć z taką straszną tajemnicą. Aż coś człowieka w piersiach pali i spać nie pozwala. Nieraz płaczę po kątach, bo tak mi z tym wszystkim jakoś nijako. Dlatego my uradzili ze starym, znaczy się z moim Franciszkiem, że stąd wrócimy na wieś, jak tylko się da. Jego też po nocach zmora dusi, a on mówi, że to przez te oszustwa. Kupiłam mu nawet psi smalec, żeby sobie piersi smarował. Bo to panie prosty chłop i nie zna się na tych miastowych krętactwach.

      – Boicie się, że pani Matylda zabierze wam te pieniądze?

      – Nie, panie. Martwimy się tylko o nią. Bo ona taka wpływowa…

      Wywiad 7

      – Wieczór. Nagrywam trzecią rozmowę z panią Matyldą Delmonte.

      – Może porozmawiamy wreszcie o moich książkach?

      – Mam szczery zamiar, pani Matyldo. Zacznijmy od pani debiutu. „Fałszywe pocałunki” od razu zapewniły pani rozgłos. Jest to historia młodej dziewczyny, która przyjeżdża ze wsi do Warszawy zwabiona blichtrem życia w wielkim mieście. Urodziwa i utalentowana, usiłuje dostać się do filmu. Poznaje wziętego reżysera, który uwodzi ją i porzuca. Pozostawiona samej sobie, stacza się na dno, lecz na szczęście, dzięki swej odwadze i pracowitości, wydobywa się z matni i w końcu wychodzi bogato za mąż.

      – Mniej więcej tak to wyglądało.

      – Nie uważa pani, że temat był dość… wyeksploatowany?

      – Może dlatego książka cieszyła się takim powodzeniem.

      – Krytycy zwracali uwagę na dbałość o szczegóły. Na ile w tej książce kierowała się pani własnymi przeżyciami?

      – Proszę pana, sto razy już mnie pytano, czy to jest książka o mnie, a ja sto razy odpowiadałem, że to jest fikcja literacka. Jasne, że doświadczenia życiowe są niezbędne.

      – Urodziła się pani na wsi?

      – Urodziłam się w zubożałej rodzinie ziemiańskiej. Mówiłam już o tym. Ojciec był spowinowacony z Krzyżtoporskimi, matka pochodziła z drobnej szlachty. Cudownie grała wieczorami na fortepianie. Stąd moje zamiłowanie do muzyki.

      – Dlatego pan Orson zrezygnował dla pani z kariery pianistycznej?

      – Złamał rękę na nartach i od tego czasu ma trudności z repertuarem.

      – Słyszę, że gra całkiem dobrze.

      – Często ćwiczy… wieczorami.

      – Wróćmy do pani twórczości. Pani druga książka „Przekleństwo matki” była właściwie kontynuacją „Fałszywych pocałunków”. Planowane małżeństwo nie dochodzi do skutku. Niedoszły mąż porzuca narzeczoną, a ona znowu boryka się z losem. Wpada w ręce gangu rozprowadzającego narkotyki i sama staje się ofiarą nałogu. Na szczęście z opresji ratuje ją przystojny policjant. – Czy miała pani na myśli swojego pierwszego męża?

      – Prędzej czy później musielibyśmy zahaczyć o ten temat. Tak, mój pierwszy mąż pracował w ówczesnej milicji.

      – Nazywał się Mariusz Mruk i był ojcem Arnolda Mruka-Lutomierskiego, pani pasierba.

      – Jak pan wie, to po co pan pyta?

      – Chciałem tylko potwierdzić informacje.

      – Proszę pana, nie zaprosiłam pana tutaj po to, żeby wyciągał pan ze mnie rodzinne tajemnice. Nie wiążą się one w żaden sposób z moją twórczością. Myślę, że w tych sprawach powinno obowiązywać jakieś minimum dyskrecji. Ja pana nie wypytuję o to, jak pańska matka z domu, więc proszę mi dać spokój. Słyszał pan o tajemnicy danych osobowych?

      – Pani Matyldo, jest pani osobą bardzo znaną. Liczni czytelnicy zafascynowani artyzmem pani książek…

      – Panie Janku, proszę mi nie kadzić. Doskonale zdaję sobie sprawę z poziomu tych powieścideł. Liczni czytelnicy pochłoną każdy chłam podpisany Matylda Delmonte. Nie łudźmy się, to nie jest żadna literatura, tylko zwyczajna pisanina przeznaczona do szybkiej konsumpcji. I pan o tym doskonale wie.

      – Jednak przynosząca znaczne dochody.

      – Wszyscy ze mnie ciągną, ile się da.

      – Należy pani do najlepiej zarabiających kobiet w Polsce.

      – Złudzenie, mój panie. Napije się pan whisky? Zarabiam dużo i wydaję… jeszcze więcej.

      – Te sto pięćdziesiąt tysięcy, które dała pani mężowi…

      – Kto panu powiedział?

      – Pani Liliana.

      – Wydra! Co ją to obchodzi? W końcu to są moje ciężko zarobione pieniądze.

      – Pani Matyldo, pozwoli pani, że zapytam wprost: czy panią ktoś szantażuje?

      – Szymcia, do jasnej cholery! Czego wpadasz jak bomba?!

      – A bo to, proszę pani…

      – Znowu bez pukania.

      – Nie zdążyłam…

      – Nie widzisz? Jestem zajęta

      – Przyszedł Franciszek.

      – No to co?

      – Ma pani coś do powiedzenia.

      – Jutro. Przepraszam pana, ciągle zawracają mi głowę jakimś głupstwami, a to dziura w płocie, a to dach przecieka…

      – To coś ważnego.

      – Przepraszam, pani Matyldo.

      – Franciszek? Mógłbyś chociaż wytrzeć kalosze.

      – Znalazłem…

СКАЧАТЬ