Za ciosem. Jacek Krakowski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Za ciosem - Jacek Krakowski страница 7

Название: Za ciosem

Автор: Jacek Krakowski

Издательство: PDW

Жанр: Ужасы и Мистика

Серия:

isbn: 9788726823288

isbn:

СКАЧАТЬ style="font-size:15px;">      – Ojciec tłumaczył mi, że konkurenci wygryzają się wzajemnie. Podobno przespał wprowadzenie nowinek technicznych i inni go ubiegli. Gry firmy „Limbo” poszły do lamusa. Zanim się przestawili, na rynek weszła konkurencja. Cholera, nie znalazłam tego jointa. Będzie pan musiał zejść do kuchni. W szafce przy oknie powinny być chesterfieldy. Nie chcę się natknąć na Szymcię.

      – Działa pani na nerwy?

      – O wszystkim donosi Matyldzie. Kiedy kto wstał, z kim rozmawiał, co robił… Nie mogę na nią patrzeć. Paskudne babsko.

      – Matyldy też pani nie lubi?

      – Matyldy? Nigdy nie wiadomo, co jej do łba strzeli. Jednego dnia jest milutka i zgrywa słodką idiotkę, drugiego – odpychająca i wściekła. Na co dzień staram się ją omijać, ale to strasznie męczące. Lepiej się wyprowadzić. Niech siedzi sama w tej swojej rezydencji.

      – A ojciec?

      – Mam nadzieję, że ją rzuci. To kompletnie niedobrana para.

      – A pani małżeństwo?

      – Moje małżeństwo? Jest jak… męczeństwo. Śmieje się pan. Tak, można się ze mnie śmiać, że wyszłam za tego Mruka, ale ojciec się uparł.

      – Ojciec zmusił panią?

      – Nie chciałam mu robić przykrości. Przejmował wtedy wydawnictwo „Kiss”.

      – Razem z Matyldą Delmonte? Czyżby transakcja wiązana?

      – Chciał rozbić tandem Mruk and Hubert. Z ojcem Arnolda łączyła go jakaś dawna zażyłość. Tata chciał poprzez mój ślub z Arnoldem Mrukiem wykukać Huberta, ale mu się nie udało, mimo ofiarowania Brunonowi Hubertowi znacznej sumy.

      – Hubert nie chciał wyjść z wydawnictwa?

      – Chciał. Ale ktoś się sprzeciwił.

      – Kto?

      – Matylda Delmonte.

      – Coś takiego!

      – Uważała Mruka i Huberta poniekąd za swoich przyjaciół i nie chciała się z nimi rozstawać. Powiedziała nawet, że nikt nie umie prowadzić marketingu tak jak oni dwaj.

      – „Kiss” jest pani ojcu kulą u nogi?

      – Tego bym nie powiedziała. Skoczy pan po te papierosy?

      – Już idę. Więc jak by pani to określiła?

      – Niech pan to wyłączy. Ojciec traktuje wydawnictwo „Kiss” jak dojną krowę.

      Wywiad 6

      – Można?

      – A, to pan młody z gazety. Proszę, proszę…

      – Nie przeszkadzam?

      – Gdzie tam. Wrzuciłam wszystkie talerze do tej maszyny i niech się myją. Teraz, panie, to takie nowomodne wymysły, że aż strach.

      – Pani Szymciu, mógłbym z panią chwilę porozmawiać?

      – No pewnie. A o czym?

      – O pani Matyldzie.

      – Mój panie, to lepsza elegantka. Ściągnęła nas tutaj ze wsi. Dobrze nam u niej, nie powiem.

      – Ściągnęła panią i pana Franciszka?

      – Migiem nas tu przywiozła.

      – Jak to się stało, że pani Matylda akurat was wybrała?

      – A to, panie kochany, byliśmy po powodzi. Ze wszystkim zalani. W chałupie wody do pasa, świnie potonęły, no to nas zabrali do tej szkoły, co ją na wzgórzu wyrychtowali. A ona, jak jaka pani, z telewizją przyjechała. Artystka pełną gębą. I dawaj nas zapraszać, że to daje utrzymanie i takie tam… No to my się zabrali. Ale po Wielkiejnocy wracamy na swoje.

      – Nie podoba się pani tutaj?

      – Panie, to nie to. Tutaj ludzie mają różne fochy. Cięgiem przychodzą obcy: różne reportery z gazety, z kamerami… Nic, ino podłogi froteruj, okna myj, kawki, ciasteczka, zmywanie, pranie… Człowiek już nie zwyczajny. Wiesz pan, chwili posiedzieć nie można. Furt robota i robota. A do kościoła daleko.

      – Ta wyprowadzka, to już postanowione?

      – Musowo. Panie, nie ma to jak na swoim. Franciszek, znaczy się mój ślubny, już jeździł do wsi. Chałupę się na wiosnę jako tako odbuduje, a my na razie zamieszkamy u jego brata. Ma rocznego wnuczka, Igorka, to pomoc się przyda.

      – Pani Matylda nie będzie zadowolona.

      – Co robić, mój panie, co robić… Z nią to bym jeszcze wytrzymała, a i ten Ewaryst nienajgorszy. Ale ta Liliana! Wyżej sra niż dupę ma. Nic, ino kopci papierochy, jednego za drugim, w nocy spać nie daje, łazi po całym domu, a to zrób jej kanapkę, a to się kąpie i woła o ręczniki…

      – Pani Matylda pewnie niezadowolona?

      – A pewnie! Zamyka się w swoim pokoju z tym Orsonem. Wiesz pan, na mój gust ten Orson to zwyczajny miglanc. Co z tego, że gra na pianinie? Na co komu jego granie.

      – Pewnie wam pani dobrze płaci?

      – A tam, panie, ona to skąpiradło. Pan za wszystko płaci. O, pan Ewaryst to ma gest. Na Wigilię dał nam po tysiąc złotych i pochwalił mnie za pierogi. Ludzki człowiek, nie to, co ten Arnold.

      – Nie lubi pani męża Liliany?

      – Panie, to nie to. Ja przeciwko niemu nic nie mam, ale mój stary mówi, że Arnold taki jakiś dziwny. Mało co się odzywa, chodzi po lesie, myśli…

      – Może chory?

      – Kto go tam wie. Nic nie robi. Je byle co. A po obiedzie to palto założy, wsiada w samochód i jedzie w pizdu. I nie ma go ze trzy dni.

      – A pani Matylda? Jak jej się układa z mężem?

      – Panie, ja tam nic nie wiem. Ale jak człowiek cały dzień łazi po chałupie, to się coś niecoś do ucha wśliźnie.

      – Zdaje się, że ostatnio doszło do jakiegoś nieporozumienia?…

      – Panie młody, to była cała awantura! Ale pani kazała trzymać gębę na kłódkę. I dała nam po sto złotych, znaczy się mnie i Franciszkowi.

      – Rozumiem. To było wtedy, jak pan wyjechał i już nie wrócił?

      – A wyjechał, wyjechał i przepadł jak kamień w wodę. Mój Boże, taki był dobry pan… A torbę to miał całą wypchaną zagranicznymi pieniędzami. Sama widziałam. Taki był ludzki, litościwy…

      – Pani Szymciu, niech pani nie płacze. No, proszę… Ma pani takie СКАЧАТЬ