Za ciosem. Jacek Krakowski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Za ciosem - Jacek Krakowski страница 5

Название: Za ciosem

Автор: Jacek Krakowski

Издательство: PDW

Жанр: Ужасы и Мистика

Серия:

isbn: 9788726823288

isbn:

СКАЧАТЬ znowu?

      – Zaraz będzie obiad.

      – Dobrze. Już idziemy. Co jeszcze?

      – Pan Arnold wrócił z miasta Łodzi.

      – Później z nim porozmawiam. Niech Szymcia wyciągnie do obiadu ten serwis rosenthalowski, który kupił pan.

      – Się robi.

      – I niech nie trzaska drzwiami, kiedy wychodzi.

      – Służę uprzejmie.

      – Nie lubi jej pani?

      – Głupia kuchta.

      – Pan Arnold jeździł do Łodzi szukać pana Ewarysta Lutomierskiego?

      – Mąż mojej pasierbicy ma swoje konszachty. Mnie to nie interesuje. O ile wiem, wzywano go do prokuratury jeszcze przed świętami, żeby złożył zeznania.

      – W sprawie zaginięcia pani męża?

      – Proszę pana, dajmy wreszcie spokój mojemu mężowi. Tak, dwa tygodnie temu dałam mu większą sumę pieniędzy, a on z tą forsą… przepadł bez wieści. Policja, jak zwykle, robi wszystko, co jest w jej mocy. I chwała jej za to.

      – Sprawa zniknięcia pani męża stała się ostatnio tematem wielu spekulacji.

      – Zaprosiłam pana nie po to, żeby roztrząsać nasze problemy rodzinne, ale żeby opisał pan fenomen powodzenia mojej twórczości. Prawda, panie Janku?

      – Prawda, pani Matyldo.

      – Zatem proszę, żeby pan trzymał się tematu.

      – Staram się. Jednak ostatnie rewelacje…

      – Same kłamstwa!

      – Więc to nieprawda, że Ewaryst Lutomierski zbankrutował i ukrywa się przed wierzycielami?

      – To są zwyczajne pomówienia ze strony konkurencji. Chcą go wykończyć i tyle.

      – I to nieprawda, że wydawnictwo „Kiss” za chwilę ogłosi upadłość mimo rekordowych nakładów pani książek?

      – Głupie ploty. Niech pan w to nie wierzy.

      – A czy to prawda, że pan Ewaryst jest pani drugim mężem?

      – Proszę pana na obiad. Zupa stygnie.

      Wywiad 4

      – Rozmowa z panem Arnoldem Lutomierskim, zięciem Ewarysta Lutomierskiego. Panie Arnoldzie, można wiedzieć, czego od pana chciała prokuratura?

      – Przepraszam, ten obiad mi chyba zaszkodził. Tyle razy mówiłem Szymci, żeby tak tłusto nie gotowała. Muszę wziąć lekarstwo. O co pan pytał?

      – Był pan w Łodzi…

      – Myślałem, że interesuje pana wyłącznie Matylda Delmonte.

      – Oraz jej najbliższe otoczenie. Nie chcę strzelić jakiejś mimowolnej gafy. Wie pan, czasami to może drogo kosztować.

      – Może. Zaparzę w ekspresie kawy. Lavazza dobrze nam zrobi. Więc o co pan pytał? A, prokuratura… Cóż, to żadna tajemnica. Jestem wiceprezesem firmy „Limbo”. W związku z zaginięciem Ewarysta przejąłem jego obowiązki. Prokurator uzyskał nakaz rewizji.

      – Jakieś nieprawidłowości?

      – Och, oni teraz wszędzie węszą… Już sami nie wiedzą, czego chcą.

      – Czy to prawda, że Ewaryst Lutomierski zbankrutował?

      – Powiedzmy: przeinwestował.

      – Ścigają go dłużnicy?

      – Nic mi o tym nie wiadomo.

      – Czy więc wydawnictwo „Kiss” nie jest w tej sytuacji zagrożone?

      – Wydawnictwo „Kiss” ma się świetnie. Nakłady romansów Matyldy Delmonte są coraz większe.

      – O ile wiem, był pan jednym z założycieli wydawnictwa.

      – Smakuje panu kawa? Powiedzmy, że przyczyniłem się do jego rozwoju.

      – „Kiss” rozpoczęło działalność w osiemdziesiątym ósmym bez specjalnego rozgłosu.

      – Zaczęliśmy wydawać Chandlera i Hammetta. Dla pań dodaliśmy Fleszarową-Muskat i ona sprzedała się znacznie lepiej niż te kryminały. Kiedy więc Matylda przyniosła nam swoją pierwszą książkę, zaryzykowaliśmy. A potem już… poszliśmy za ciosem.

      – Kto był pana wspólnikiem?

      – Mój szkolny kolega Bruno Hubert. Nadal jest szefem wydawnictwa. Ja wycofałem się po ślubie z Lilianą, kiedy jej ojciec zaproponował mi wiceprezesurę „Limbo”.

      – Zdaje się, że pani Matylda poznała swego męża w waszym wydawnictwie?

      – To zupełny przypadek. Przeprowadzaliśmy pewną transakcję z Lutomierskim. Chodziło o dokapitalizowanie spółki wydawniczej.

      – Dlatego Lutomierski ma 49 procent udziałów w wydawnictwie?

      – Coś koło tego. Nie pamiętam.

      – Kiedy pan ożenił się z jego córką, wpływ rodziny Lutomierskich na politykę wydawniczą „Kiss” zapewne przeważył?

      – Takie są prawa wolnego rynku.

      – Panie Arnoldzie, pozwoli pan na osobiste pytanie? Dlaczego po ślubie przyjął pan nazwisko żony? To dość rzadki przypadek.

      – Miałem brzydkie nazwisko.

      – Może pan je zdradzić?

      – I tak pan się dowie. Mruk. Koledzy, jak sobie popili, wołali na mnie Mruczek, Mruczuś… Nie znosiłem tego.

      – Rozumiem. Wróćmy do pani Matyldy. Poznała swego męża w wydawnictwie…

      – Prawdopodobnie. Już nie pamiętam…

      – Miłość od pierwszego wejrzenia?

      – Być może. Ojciec tak się wściekł, kiedy ich nakrył, że wylądował w szpitalu.

      – Pański ojciec?!

      – A, to pan nic nie wie… Matylda była przedtem żoną mojego ojca. Nie, nie jestem jej synem. Moja matka rozwiodła się z ojcem w osiemdziesiątym pierwszym i po roku tata ożenił się powtórnie. Miałem wtedy osiemnaście lat. Naprawdę nie wiedział pan, że Matylda wcześniej była mężatką?

      – Wolałem to usłyszeć od pana. Ona też nie lubiła nazwiska Mruk?

      – Jasne. СКАЧАТЬ