Za ciosem. Jacek Krakowski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Za ciosem - Jacek Krakowski страница 2

Название: Za ciosem

Автор: Jacek Krakowski

Издательство: PDW

Жанр: Ужасы и Мистика

Серия:

isbn: 9788726823288

isbn:

СКАЧАТЬ style="font-size:15px;">      – Jestem, już jestem… Po co ten gwałt.

      – Niech Szymcia postawi tacę na okrągłym stoliku. Sama naleję.

      – Się robi.

      – Może już Szymcia iść.

      – A pan młody zanocuje u nas, czy nie?

      – Przecież mówiłam, że będziemy mieli gościa.

      – No to muszę przewlec pościel. W którym pokoju?

      – W niebieskim. Niech nam Szymcia nie przeszkadza.

      – Idę, idę… Zapytać się nie można, czy co?

      – Przepraszam pana… Te kłopoty domowe wytrącają mnie z równowagi.

      – Kto ich nie ma. Wróćmy do pani męża.

      – Wołałabym, żebyśmy porozmawiali o mojej twórczości. Chyba po to pan tu przyjechał?

      – Oczywiście. Jednak pani liczni czytelnicy…

      – Liczni czytelnicy wiedzą, że mój mąż wyszedł dziesiątego grudnia z dómu i dotychczas nie wrócił. I to im powinno wystarczyć. Policja prowadzi poszukiwania.

      – Pan Ewaryst Lutomierski jest człowiekiem bardzo majętnym, właścicielem znanej firmy komputerowej „Limbo”.

      – Zgadza się. To on zbudował ten dom dla swojej rodziny.

      – Zdaje się, że ma córkę z pierwszego małżeństwa? Przepraszam, że tak wypytuję, ale krążą różne plotki. Sama pani rozumie…

      – Liliana mieszka ze swoim mężem na pierwszym piętrze. Ja i Ewaryst zajmujemy parter. Na drugim piętrze są pokoje gościnne. Niebieski z widokiem na las i osobną łazienką przeznaczyłam dla pana. Zostanie pan u nas kilka dni, jak się umawialiśmy telefonicznie, prawda?

      – Bardzo dziękuję. Jasne, jeżeli ta książka ma dojść do skutku…

      – Musi dojść do skutku, panie Janku. Tak mówiąc między nami, jestem przemęczona, nieco rozkojarzona i wołałabym nie udzielać tego wywiadu, ale teraz, po sukcesie powieści „Serce nie sługa” jest najlepszy czas na książkę biograficzną.

      – Dlatego do pani zadzwoniłem.

      – Dziękuję, pan był pierwszy w tej sprawie. Kolejne propozycje odrzuciłam. Cóż, nie ukrywam, że zainteresowanie prasy sprawami mojego męża pokrzyżowało mi mnóstwo planów. Chociaż z drugiej strony, cały ten medialny zgiełk, jaki przyniosło zniknięcie Ewarysta, działa na moją korzyść. Wie pan jak to jest: trzeba iść za ciosem.

      – Jak najbardziej. Pozwoli mi pani porozmawiać z domownikami? Chciałbym mieć pełny obraz pani otoczenia. Pani czytelniczki na pewno są spragnione takich… domowych klimatów.

      – Nie wiem, czy to aż takie konieczne. Ci ludzie są przeważnie bardzo zajęci swoimi sprawami. Zresztą co oni mogą o mnie wiedzieć?…

      – Pani Matyldo, kto z państwem mieszka w tym domu? Już wiem, że Szymcia i Franciszek. Oprócz tego córka pana Ewarysta, Liliana.

      – Jej mąż Arnold Lutomierski. Przybrał nazwisko żony. Napije się pan jeszcze jednego?

      – Z chęcią. Pani nie zmieniła nazwiska po ślubie, prawda?

      – Nie było takiej potrzeby. Zmiana wprowadziłaby niepotrzebne zamieszanie.

      – Delmonte, jak się wszyscy domyślają, to, oczywiście, pseudonim artystyczny?

      – Pod takim nazwiskiem wyszedł mój debiut „Fałszywe pocałunki”. I tak już pozostało.

      – Nigdy nie używała pani swego panieńskiego nazwiska?

      – Nie, bo jest brzydkie i wolałam o nim nie pamiętać.

      – Nie powie mi pani?

      – Nie ma sensu. O, przyszedł Orson. Przestawiam panu mego osobistego sekretarza. Pan Jan Maron dziennikarz z gazety… jakiej? Przepraszam, zapomniałam nazwy.

      – Z żadnej. Wolny strzelec. Pisuję dorywczo do różnych dzienników.

      – Miło mi pana poznać. Orson Fiedler. Matyldo, chciałem cię zapytać, czy…

      – Później, mój drogi, później. Na razie zabaw pana Janka, a ja pójdę sprawdzić, czy Szymcia czegoś nie przypala. Zostanie pan na obiedzie. Będą zrazy po polsku.

      – Jeśli nie sprawię kłopotu…

      – Ależ skąd. Orsonie, nikt do mnie nie dzwonił?

      – Jeden facet z „Życia na gorąco”, ale go odprawiłem.

      – W porządku. Ktoś jeszcze?

      – Ta ruda z telewizji. Spławiłem ją.

      – Jesteś kochany.

      – Znowu dzwonili z policji.

      – Żyć człowiekowi nie dają.

      – Nadal szukają twego męża. I tej skradzionej forsy…

      Wywiad 2

      – Nagrywam rozmowę z panem Orsonem Fiedlerem, sekretarzem pani Matyldy Delmonte. Panie Orsonie… Mogę tak zwracać się do pana?

      – Proszę uprzejmie.

      – Panie Orsonie, pani Delmonte musiała bardzo przeżyć zniknięcie swego męża?

      – To był dla niej straszny cios. Och, Mati jest taka wrażliwa…

      – Prawdziwa artystka.

      – Jak najbardziej, panie Janku. Kompletnie załamana, roztrzęsiona, nie śpi po nocach, nie może się nad niczym skupić. Boję się, że wpadnie w rozstrój nerwowy.

      – Nad czym teraz pracuje?

      – Mati? Nad nową powieścią. Ale musiała przerwać pisanie ze względu na to całe zamieszanie. Wie pan, policja, przesłuchania, dziennikarze… Coś okropnego! I do tego te wszystkie spekulacje w brukowcach. Chronię ją, jak mogę, przed tym zamętem, ale nie zawsze mi się to udaje.

      – Jasne, panie Orsonie. Jest pan, że tak powiem, na pierwszej linii ognia.

      – Zgadł pan. Nie ukrywam, źe często strzelają do mnie z grubej rury, a ja muszę się wić, udawać, że o niczym nie wiem. Zgrywam głupiego, ale to jedyny sposób na tych wszystkich łowców sensacji. Co za męka!

      – Jasne. Porozmawiajmy o twórczości pani Matyldy. Zagorzałe czytelniczki na pewno chciałyby wiedzieć jaki jest tytuł jej nowego bestsellera.

      – Nie mogę tego zdradzić, ale zaręczam panu, że to będzie prawdziwy hit, jeżeli tylko…

СКАЧАТЬ