Название: Niespokojna krew
Автор: Роберт Гэлбрейт
Издательство: PDW
Жанр: Ужасы и Мистика
Серия: Cormoran Strike prowadzi śledztwo
isbn: 9788327160645
isbn:
Zbieżność pierwszego zdania z jej aktualną sytuacją sprawiła, że przeszedł ją dreszcz.
Rozdział 5
Choć Dennis Creed nie zdawał sobie z tego sprawy, wypuszczono go z więzienia w dniu jego prawdziwych dwudziestych dziewiątych urodzin, 19 listopada 1966 roku. Ena, jego babka, zmarła, gdy siedział w Brixton, i powrót do domu przyszywanego dziadka nie wchodził w rachubę. Creed nie miał bliskich przyjaciół, do których mógłby się zwrócić, a tym wszystkim, którzy mogli być do niego dobrze usposobieni przed drugim wyrokiem za gwałt, z oczywistych względów nie było spieszno, żeby się z nim spotkać albo mu pomóc. Pierwszą noc na wolności spędził w hotelu niedaleko King’s Cross.
Po tygodniu spania w hostelach albo na ławkach w parku Creed znalazł pokój w pensjonacie. Przez następne cztery lata pomieszkiwał w kolejnych zaniedbanych pokojach i imał się dorywczych prac, a sporadycznie zdarzały mu się okresy życia na ulicy. Później przyznał mi się, że w tym czasie często korzystał z usług prostytutek. W 1968 roku zabił swoją pierwszą ofiarę.
Geraldine Christie, uczennica, wracała do domu…
Robin pominęła następne półtorej strony. Nie miała zbytniej ochoty czytać o szczegółach krzywdy, jaką Creed wyrządził Geraldine Christie.
[…] aż wreszcie w 1970 roku Creed zapewnił sobie stałe miejsce zamieszkania w suterenie pensjonatu prowadzonego przez Violet Cooper, pięćdziesięcioletnią garderobianą teatralną, która podobnie jak jego babka była początkującą alkoholiczką. Ten nieistniejący już dom zasłynął niebawem jako „izba tortur” Creeda. Wysoki, wąski budynek z byle jakiej cegły stał przy Liverpool Road niedaleko Paradise Park.
Creed przedstawił Cooper fałszywe referencje, a ona nie zadała sobie trudu, by je sprawdzić. Twierdził, że niedawno zwolniono go z pracy w barze, ale przyjaciel obiecał mu posadę w pobliskiej restauracji. Spytana przez obrońcę Creeda podczas jego procesu, dlaczego tak chętnie wynajęła pokój bezrobotnemu nieposiadającemu stałego miejsca zamieszkania, odrzekła, że miała „miękkie serce”, a on wydawał się „uroczym chłopcem, trochę zagubionym i samotnym”.
Decyzja o wynajęciu Dennisowi Creedowi najpierw pokoju, a potem całej sutereny, słono kosztowała Violet Cooper. Choć w czasie procesu uparcie twierdziła, że nie miała pojęcia, co się dzieje w suterenie jej pensjonatu, to od tej pory nazwisko Violet Cooper już zawsze wywoływało podejrzenia i potępienie. Kobieta zmieniła tożsamość, której na jej prośbę nie ujawniam.
„Myślałam, że to pedzik – mówi dziś Cooper. – Widywałam takich w teatrze. Było mi go żal, taka jest prawda”.
Pulchna kobieta o twarzy zniszczonej upływem czasu i alkoholem przyznaje, że szybko połączyła ją z Creedem bliska przyjaźń. W czasie naszej rozmowy chwilami chyba zapominała, że młody „Den”, który przez wiele wieczorów dotrzymywał jej towarzystwa w salonie, gdzie obydwoje podchmieleni śpiewali do jej kolekcji płyt, jest seryjnym mordercą, który mieszkał w jej suterenie.
„Wie pan, napisałam do niego – mówi. – Po tym, jak go skazano. Napisałam: »Jeśli kiedykolwiek coś do mnie czułeś, jeśli cokolwiek z tego było prawdziwe, powiedz mi, czy zabiłeś jeszcze te inne kobiety. Nie masz już nic do stracenia, Den, a dzięki tobie wielu ludzi mogłoby w końcu zaznać spokoju«”.
W odpowiedzi Creed przysłał jej list, w którym jednak do niczego się nie przyznał.
„On jest chory. Wtedy to zrozumiałam. Przepisał tylko słowa starej piosenki Rosemary Clooney, którą kiedyś razem śpiewaliśmy, Come On-A My House. Wie pan, jak to idzie… Come on-a my house, my house, I’m gonna give you candy…[1] Wtedy zrozumiałam, że nienawidzi mnie równie mocno jak nienawidził tych wszystkich kobiet. Kpił sobie ze mnie i tyle”.
W 1970 roku, gdy Creed wprowadził się do jej sutereny, starał się wkraść w łaski właścicielki, która przyznaje, że szybko stał się dla niej kimś pomiędzy synem a powiernikiem. Violet przekonała Beryl Gould, swoją przyjaciółkę i właścicielkę pralni chemicznej, by zatrudniła Dena jako dostawcę, i dzięki temu miał dostęp do małego vana, który niebawem okrył się w prasie złą sławą […].
Dwadzieścia minut po wejściu do metra Robin wysiadła przy Leicester Square. Gdy wyszła z podziemi, zawibrowała komórka w jej kieszeni. Wyjęła ją i zobaczyła esemesa od Strike’a. Odsuwając się od tłumu, który wylegał na ulicę, przeczytała, co napisał.
Wiadomość z ostatniej chwili: znalazłem doktora Dinesha Guptę, lekarza, który pracował z Margot w przychodni na Clerkenwell w 1974 roku. Jest po osiemdziesiątce, ale wydaje się całkiem compos mentis i chętnie się ze mną spotka dziś po południu w swoim domu w Amersham. Właśnie widzę, jak Pląsacz je śniadanie w Soho. W porze lanczu poproszę Barclaya, żeby mnie zastąpił, i pojadę prosto do Gupty. Czy jest szansa, że uda ci się przełożyć spotkanie z pogodynkiem i pojedziesz tam razem ze mną?
Robin zmarkotniała. Już raz musiała przełożyć spotkanie z pogodynkiem, więc uznała, że robienie tego ponownie byłoby nie w porządku, zwłaszcza z tak małym wyprzedzeniem. Żałowała, że nie może być na spotkaniu z doktorem Dineshem Guptą.
Nie mogę z nim tak pogrywać – odpisała. – Daj znać, jak poszło.
Nie ma sprawy – napisał Strike.
Jeszcze przez kilka sekund wpatrywała się w ekran komórki. W ubiegłym roku Strike zapomniał o jej urodzinach, uświadomił to sobie po tygodniu i kupił jej kwiaty. Wyglądał wtedy, jakby miał wyrzuty sumienia z powodu swojego przeoczenia, więc myślała, że zanotuje sobie tę datę i być może w tym roku ustawi powiadomienie w komórce. Nie doczekała się jednak żadnego „A tak przy okazji: sto lat!”, więc włożyła komórkę z powrotem do kieszeni i w ponurym nastroju ruszyła do agencji.
10
A jeśli z lica umysł czytać można,
Zdawał się mężem roztropnym i prawym […].
Edmund Spenser
The Faerie Queene
– Myśli pan – powiedział mały wiekowy doktor w okularach, pomniejszony zarówno przez swój garnitur, jak i przez fotel, w którym siedział – że wyglądam jak Gandhi.
Strike, któremu rzeczywiście przyszło to do głowy, był tak zaskoczony, że aż się roześmiał.
Osiemdziesięciojednoletni lekarz wyglądał też, jakby skurczył się w swoim ubraniu: kołnierzyk i mankiety jego koszuli obwisały, a chude kostki były obleczone w czarne jedwabne skarpetki. Kępki białych włosów sterczały zarówno w jego uszach, jak i nad nimi, a całości dopełniały okulary w rogowej oprawie. W jego łagodnej brązowej twarzy najmocniej odznaczały się orli nos i ciemne oczy, które chyba jako jedyne uniknęły procesu starzenia i były bystre oraz czujne niczym oczy strzyżyka.
Nawet najmniejszy pyłek kurzu nie kalał wypolerowanego do połysku stolika do kawy, który stał między nimi w pomieszczeniu wyglądającym jak rzadko używany pokój na specjalne okazje. Głęboki złoty kolor tapety, kanapa i fotele lśniły nieskazitelnie w jesiennym słońcu rozpraszanym przez firanki. Cztery zdjęcia w СКАЧАТЬ