Wiem, co sobie myśli. Myślę to samo.
Dlaczego jestem taka spokojna?
Wtedy sobie przypominam.
Wstaję, podchodzę do aneksu kuchennego, otwieram szafkę i wyciągam apteczkę. Przynoszę ją na kanapę, po czym sięgam po dłoń Twitcha, ale on ją odsuwa. Oczy mu ciemnieją.
– Nie musisz tego robić.
– Proszę, pozwól sobie pomóc.
Dostrzegam błysk w jego oczach. Kręci lekko głową, jakby chciał coś przemyśleć. Zamyka oczy, mówiąc z oporem:
– Okej.
Cieszę się z tego małego zwycięstwa. Na moment ogarnia mnie euforia.
W mojej pracy spotykam się z różnymi ludźmi. Wiem, że każdy jest inny, ale nie mam wątpliwości, że Twitch jest socjopatą.
Otwieram buteleczkę wody utlenionej, uspokajam drżące dłonie, a następnie wylewam odrobinę na wacik. Sięgam po jego dłoń. Patrzy, jak unoszę ją i kładę sobie na kolanach.
– Może zapiec – ostrzegam, po czym przykładam wacik do rany.
Nie wzdryga się, nie robi nic, co zdradzałoby jego dyskomfort, ale źrenice mu się rozszerzają, kiedy przemywam jego poobcierane knykcie. Nie podoba mi się, że przeze mnie cierpi, pochylam się więc i dmucham na nie lekko.
Kiedy nagle chwyta mnie mocno za kolano, unoszę głowę, by na niego spojrzeć. Ma zaciśniętą szczękę, pociemniałe spojrzenie i wygląda na wkurzonego.
– Gotowe – szepczę.
Rysy mu łagodnieją, gdy słyszy mój miękki głos.
– Musisz iść spać. Rano będziesz obolała. Weź coś przeciwbólowego.
Nie mam szansy się odezwać, bo zaraz wstaje, łapie mnie za przedramię – pewnie, ale delikatnie – po czym podciąga. Obejmuje mnie w talii, a potem prowadzi do pokoju i pomaga się położyć.
Czuję się taka odprężona. Czuję się bezpiecznie. Nie boję się teraz niczego.
Gdy kładę policzek na poduszce, nakrywa mnie kołdrą, a później odwraca się i wychodzi.
W głowie słyszę dudnienie, serce bije mi mocniej.
Co, jeśli nigdy więcej go nie zobaczę?
Kiedy w panice chcę go właśnie zawołać, odwraca się w progu. Patrzy na mnie nieco niepewnie. Siadam, oddychając ciężko. Przygląda mi się, mam wrażenie, tysięczny raz, aż w końcu pyta:
– Chcesz, żebym został, dopóki nie zaśniesz?
– Tak – odpowiadam bez wahania.
Mruga. Marszczy brwi. A potem odchodzi.
Czuję się teraz bardzo samotna i nic nie mogę poradzić na to, że jestem rozczarowana. Dawno temu zaakceptowałam fakt, że takie jest właśnie moje życie.
Przez wszystko w moim życiu przechodziłam w pojedynkę. Nauczyłam się nikogo nie potrzebować.
Nikogo nie potrzebujesz. Po prostu miło byłoby móc na kimś polegać. Nawet na krótką chwilę.
Nie chcę się nad tym zbyt długo zastanawiać, zamykam więc oczy i kładę głowę na poduszce. Ale widzę tylko ciemność, w jej najmroczniejszej formie. Czuję tylko chwytający za gardło strach. W tej chwili mam wrażenie, że moje ciało do mnie nie należy. Wydaje się zbrukane i uszkodzone.
Zaciskam powieki tak mocno, że aż boli, gdy słyszę obrzydliwe dyszenie tego zboczeńca. Przygryzam wargę, by powstrzymać szloch. Zakrywam uszy dłońmi, oddycham ciężko i mam wrażenie, że płuca wypełnia mi jego zgniły zapach.
Skóra na nosie zaczyna mnie drapać. Ciepię.
Nienawidzę Twitcha za to, że mnie zostawił.
Nienawidzę siebie za to, że chciałam, żeby został.
Łzy wypływają mi spod powiek, moczą poduszkę. Mocniej zatykam uszy, starając się bez powodzenia wyprzeć z umysłu wizję dzisiejszego wieczora.
Podobne rzeczy nie zdarzają się takim ludziom jak ja. Może w starym życiu, ale teraz już nie.
Nie jestem pewna, co powinnam po czymś takim czuć, ale czuję złość. I smutek. I ból. Jednocześnie.
Powinnam być do tego przyzwyczajona. Do uspokajania samej siebie. Wracam myślami do dzieciństwa i przyciągam do siebie kolana, kołysząc się lekko. Muszę jakoś zagłuszyć te myśli. Wstaję, podchodzę do odtwarzacza CD, wciskam play, a potem rzucam się na łóżko i jeszcze raz zwijam się na swojej stronie.
Słucham, jak Guy Sebastian śpiewa o pozostających na zawsze bliznach po walce. Trzymam oczy szeroko otwarte, bo boję się tego, co zobaczę, kiedy je zamknę. Gapię się w ciemność mojego pokoju, czując wilgoć na policzkach.
Skrzypienie przy drzwiach sprawia, że nadstawiam uszu. Słyszę ciche kroki. Na moim ciele pojawia się gęsia skórka. Łóżko się ugina. Serce wali mi z przerażenia.
A potem… nie dzieje się nic.
Czekam na atak z szeroko otwartymi oczami. Na napaść. Cokolwiek.
Odwracam się i widzę jego kaptur w słabym świetle, które wpada do pokoju. Ucisk w piersi znika.
III
Lexi
Drzwi mojego mieszkania się otwierają i słyszę znajome głosy.
– Alexa, kochanie, jesteśmy! – To moja nieustraszona, pochodząca z Australii najlepsza przyjaciółka, Nicole Palmer. Gdzie jesteś? – woła.
– Pod prysznicem! – odkrzykuję z uśmiechem. – Zaraz wyjdę!
– Nie śpiesz się, kochana. Otworzymy sobie coś z bąbelkami i poczekamy na kanapie. – To David Allen, mój najlepszy przyjaciel. Jest wysoki, postawny, całkowicie uroczy i ku rozpaczy damskiej części populacji Sydney w stu procentach homoseksualny.
Gej z krwi i kości.
Co roku każe nam się malować, przebierać i brać razem z nim udział w paradzie gejów oraz lesbijek Mardi Gras. A ja co roku zapieram się rękami i nogami. Te przebrania są takie skąpe! Ale za każdym razem o dziwo po tym, jak docieramy już na miejsce, naprawdę świetnie się bawię. A świadomość, że wspieram przyjaciela, wystarcza mi, żeby tam iść.
Drzwi do łazienki się otwierają i Nikki mówi cicho:
– Hej, skarbie, powinnaś wiedzieć, że Dave i Phil wczoraj zerwali.
Z rękami we włosach, rozprowadzając pianę, wzdycham ciężko.
Niemożliwe!
David СКАЧАТЬ