Nienawiść sp. z o.o.. Matt Taibbi
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nienawiść sp. z o.o. - Matt Taibbi страница 21

Название: Nienawiść sp. z o.o.

Автор: Matt Taibbi

Издательство: PDW

Жанр: Языкознание

Серия: Amerykańska

isbn: 9788381911160

isbn:

СКАЧАТЬ najbardziej: za utrzymaniem tożsamości USA jako kraju białego, chrześcijańskiego i heteroseksualnego.

      Zanim zaczniecie bronić słuszności jego tezy, zrozumcie, co ona właściwie oznacza. Jeśli mówimy teraz, że wszyscy zwolennicy Trumpa przede wszystkim prą do utrzymania supremacji białych heteroseksualnych chrześcijan, to posuwamy się już hen nawet za stwierdzenie Clinton o tym, że tylko połowa jego wyborców to niereformowalne ścierwa.

      Odpalony został kwantyfikator ogólny kończący dyskusję. Tutaj stoimy my, tam stoją oni, przy czym oni to Hitler.

      Kiedy po raz pierwszy usłyszałem takie rozmowy wśród reporterów w roku 2016, brałem je za magnes na kliknięcia czytelników. No jasne, że sprawy rasowe odegrały kluczową rolę w zwyżce poparcia dla Trumpa. Praktycznie wszyscy politycy republikańscy od czasów Goldwatera (a przed nim wszyscy demokraci z Południa) czynili je osią swoich propozycji.

      Z reguły były to nieco kodowane odwołania, ale nieważne, czy to Goldwater mówił o miejskich „łupieżcach”, czy Reagan o „królowych socjalu”, czy podnoszono sprawę zbrodni Williego Hortona, czy wreszcie Jesse Helms sięgał po „białe dłonie” – subtelne to to nie było.

      Trump śmignął, rzecz jasna, koło tych dawnych skandali jak mistrz kierownicy i posunął się znacznie dalej, a jego obłąkańcza niezdolność do odcięcia się od KKK czy nazioli niewątpliwie pogrążyła nas głębiej niż kiedykolwiek dotąd.

      Jednak rasizm jako jedyne wytłumaczenie popularności Trumpa budził wątpliwości z kilku powodów. Przede wszystkim dlatego, że zupełnie oczyszczało ono obie partie polityczne (wyborcy odrzucili w 2016 roku zarówno aparat Partii Republikańskiej, jak i Demokratycznej, w niektórych przypadkach z zazębiających się powodów) z zarzutu o przyczynienie się do stworzenia podłoża, na którym ktoś taki mógł wyrosnąć.

      Trump nie przytrafiłby się w kraju, w którym dzieje się dobrze. Ludzie ulegają podlejszym instynktom, kiedy tracą wiarę w przyszłość. Pesymizm i wściekłość niezbędne do tego, by zaistniała taka sytuacja, narastały już od pokolenia, i to nie wyłącznie po jednej stronie.

      Znaczny odsetek wyborców Trumpa osiem lat wcześniej zagłosował na Obamę, w tym wielu mieszkańców stanów pasa rdzy, które okazały się newralgiczne dla zwycięstwa Donalda. Co się tam wydarzyło? Także wśród weteranów wojennych Trump zebrał dwa razy więcej głosów niż Hillary, choć ma na koncie obrzydliwy łańcuszek odroczeń, ubliżył też każdemu możliwemu wiarusowi, od Johna McCaina po Humayuna Khana.

      Czyżby jego slogany o „zakończeniu naszej obecnej polityki polegającej na zmianach rządów” trafiły do tych, którzy właśnie wracali z wojen do kraju? Na to wskazywałyby sondaże. Może nie był to czynnik rozstrzygający, ale zapewne jeden z wielu. Zresztą podobnie mówi zdrowy rozsądek – skoro Trump regularnie powracał do tego tematu podczas kampanii, to chyba zwęszył możliwość zgarnięcia głosów weteranów.

      Fenomen Trumpa wiązał się też z tematem tabu dla polityków i mediów: kwestią klas. Kiedy absolwenci nauk humanistycznych, którzy w lwiej części zaludniają media, myślą o klasowości, z reguły kojarzy im się ona z heroicznymi robotnikami czy innymi inspirowanymi Marksem schematami wpojonymi im na studiach.

      Z tego właśnie względu komentatorzy polityczni najczęściej prychają na wzmianki o klasach, bo patrząc na tłumy na wiecach Trumpa, nie widzą Normy Rae czy Matki Courage. Jeśli już, to raczej Świat według Bundych, tłum tandeciarskich miłośników galerii handlowych, którzy bez popitki łykają chłamowate filmy i dziwnym zbiegiem okoliczności nie znoszą szlachetnie upolitycznionych mediów. W naszym postrzeganiu wyborców Trumpa było więcej z Marksa niż z Orwella: „W sumie bardzo mało wiedziano o prolach. Ale więcej nie trzeba było wiedzieć”[7].

      Podciąganie wszystkiego pod rasizm było nie tylko wygodne dla aparatów obu partii, ale służyło również innej branży – mediom informacyjnym.

      Skoro wszyscy zwolennicy Trumpa to Hitler i wszyscy liberałowie to także Hitler, osiągamy logiczną, naturalną konkluzję dla Crossfire. Program Ameryka kontra Ameryka to obecnie Hitler kontra Hitler! Ludzie, jaka oglądalność! Co prawda ten nowy program pomija sto milionów Amerykanów, którzy nie głosowali w wyborach (a to grupa niemal równa sumie wyborców Clinton i Trumpa), ale to też część propagandy.

      Niebiorący udziału w wyborach stanowią najważniejszy czynnik amerykańskiego życia politycznego. Ich rosnąca liczba, podobnie jak fenomen Trumpa, to ciężkie oskarżenie dla naszego systemu – ale w telewizji nie istnieją, bo podważaliby naszą wiarę w program Hitler kontra Hitler.

      Nie chcemy, żebyście myśleli o czymkolwiek skomplikowanym: ani o niegłosujących, ani o znużeniu wojną, o załamaniu sektora produkcyjnego, polityce banku centralnego, nic z tych rzeczy. Nie wy jesteście winni czemukolwiek z tego, co stało się w 2016 roku – to wszystko destylat zła, nacjonalizm białych. Dla konserwatystów rzecz ma się dokładnie odwrotnie: nie wierzcie w nic, co pisze „New York Times”, nie myślcie o konsekwencjach cięć podatkowych dla klasy wyższej ani o deregulacji, jedźcie dalej swoim pasem. Pamiętajcie: otaczają was zapiekli wrogowie żądni niszczyć tradycje, w tym klasyczny model rodziny, podnieść wam podatki, odebrać wam pracę i broń, a także usunąć waszego prezydenta wszelkimi dostępnymi środkami, prawem czy lewem.

      Walka idzie o cały zapas cukierków. Dziś polityka to bitwa jednej strony z drugą. Dopuszczalna jest tylko jedna postawa: czysta agresja.

9. W walce z Hitlerem wszystkie chwyty są dozwolone

      Cohen trafnie ocenił Crossfire. Powodzenie wczesnych pozorowanych batalii w telewizji zależało od jednego propagandowego triku. Kablówki nie chciały zachęcać do konstruktywnego zaangażowania społecznego w politykę, więc „walka” zawsze wyglądała tak, że spieniony, opętany ideą deregulacji, podjudzający rasistów świr spuszczał okrutny łomot wiecznie cofającemu się centryście bez kręgosłupa udającemu „lewaka”.

      Założona przez Cohena organizacja Uczciwość i Dokładność w Dziennikarstwie (Fairness and Accuracy in Reporting, FAIR) sporządziła „przewodnik po miękkich liberałach w telewizji”, w którym objaśniono, jak to działa. Michael Kinsley, chyba najbardziej znany „głos lewicy”, sam siebie określił niegdyś jako „niezdecydowanie umiarkowanego”, dodając jeszcze: „Bynajmniej nie jest tak, […] żebym był wychylony na lewo w takim stopniu, w jakim Pat Buchanan jest wychylony na prawo”.

      W programie This Week „liberałkę” grała Cokie Roberts, ale liberalnym elementem w jej CV jest tylko to, że kiedyś występowała w radiu publicznym. Co radziła Billowi Clintonowi po porażce demokratów w wyborach do Kongresu w 1994 roku? „Przesuń się na prawo, i tej rady ktoś powinien był mu udzielić już dawno temu”.

      Do odgrywania roli „człowieka z lewej” w Crossfire zatrudniono kiedyś nawet Boba Beckela, lobbystę korporacyjnego, który protestujących przeciwko wojnie w Zatoce Perskiej nazywał „szmaciarzami”.

      Gdybyście znali życie tylko z oglądania takich programów, moglibyście dojść do wniosku, że w polityce USA przede wszystkim szwankuje taktyka. Czemu Paul Begala pozwala na to, żeby Tucker Carlson po prostu tłukł go jak pusty karton po waflach? Czemu z niego taki mięczak?

      Oglądając te programy, widzi się tylko, kto jest agresywny, a kto pojednawczy. „Ten z prawej” zawsze wyglądał na bardziej pewnego siebie, bo reprezentował „autentyczną” СКАЧАТЬ



<p>7</p>

G. Orwell, Rok 1984, przeł. T. Mirkowicz, Warszawa: PIW, 1988, s. 53 (przyp. tłum.).