Название: Nienawiść sp. z o.o.
Автор: Matt Taibbi
Издательство: PDW
Жанр: Языкознание
Серия: Amerykańska
isbn: 9788381911160
isbn:
Z początku w programach z tego cyklu na CNN, gdy występowali Pat Buchanan („jako prawica”) i Tom Braden („jako lewica”), zdarzały się dezorientujące przypadki niewypalenia formatu. Bywało wręcz, że „lewica” i „prawica” mówiły dziwnie zgodnie, zupełnie jakby reakcje ludzi na pewne tematy mogły być takie same, zdroworozsądkowe.
Weźmy na przykład program, w którym i Braden, i Buchanan wsiedli na linie lotnicze Pan Am za to, że przed katastrofą w Lockerbie nie uprzedzały pasażerów o groźbach wygłaszanych przez terrorystów.
Wkrótce jednak format okrzepł, regułą stała się wieczna niezgoda i to ona uczyniła z Crossfire hit. Buchanan i Braden naparzali się do samego końca, często na tematy kulturowe. Odcinek, w którym spierali się o to, czy Dan Rather zachowywał się godnie podczas wywiadu z ówczesnym wiceprezydentem George’em H. W. Bushem, dał przedsmak antymedialnego populizmu.
W Manufacturing Consent idealnie przepowiedziana została dynamika tego programu – reprezentant „lewicy” z reguły przez większość odcinka labidził i błagał o kompromis, a ten „z prawicy” stale atakował. W ten sposób widowni przekazywano komunikat, że lewaki to w gruncie rzeczy cieniasy.
Dziennikarz Jeff Cohen, który trafił do obsady Crossfire w późniejszym okresie i opisał to we wspaniałej książce pod tytułem Cable News Confidential [Tajemnice telewizji informacyjnej], przedstawiał to następująco: „Liberałowie byli jak bokserzy, którzy nie umieli się bić”.
Późniejsze programy tego typu, takie jak Hannity & Colmes czy ten, w którym gościłem ja, Real Time with Bill Maher, także zasadzały się na teatrzyku niekończącej się bitwy konserwatystów z liberałami.
Bardzo przypominało to seriale telewizyjne takie jak M*A*S*H, który oswajał widzów z godną Orwella koncepcją głoszącą, że Amerykanie zawsze toczą gdzieś wojnę z jakimś azjatyckim wrogiem (to dlatego reżyser filmu pełnometrażowego M*A*S*H Robert Altman nienawidził tego popularnego serialu). Crossfire wytresowało nas do postrzegania świata jako pejzażu nie dość, że zero-jedynkowego politycznie, to jeszcze pogrążonego w wiecznym konflikcie.
Cohena obsadzono jako „liberalnego” przeciwnika ludzi takich jak Buchanan czy komik Ben Stein (Cohen zabawnie pisze o tym, jak odkrył, że Stein wygłaszał swoje teksty nosowo bez dodatkowych intencji, po prostu taki miał głos). Wkrótce rutyna wzajemnych docinków zaczęła mu tak ciążyć, że za punkt honoru obrał sobie „mówienie czegoś niekonwencjonalnego, żeby rozciągać granice dyskusji” przynajmniej raz w każdym odcinku.
Nawet to okazało się skrajnie trudnym zadaniem. To nie są programy obliczone na poszerzanie horyzontów umysłowych. Chodzi w nich o dwie rzeczy: umacnianie przekonania, że świat dzieli się na dwie połówki (Cohen nazywa to komunikatem „dwie i tylko dwie”), i widowiskową walkę. Cohen mówi obecnie:
W tych debatach telewizyjnych nie chodzi o pomysły, rozwiązania czy ideologie, ale po prostu o partyjne wymiany ognia i recytację haseł dnia. Lubię autentyczne dyskusje prawicy z lewicą, kiedy rozmawiają poważni analitycy czy dziennikarze, a nie spece od wciskania kitu i aparatczycy republikanów i demokratów.
Cohen przypomniał w swojej książce stary żart: „Co łączy wrestling i Senat USA? W obu dominują biali faceci z nadwagą udający, że jeden drugiemu próbuje zrobić krzywdę”. Jak mówi: „Intelektualnie programy informacyjne w kablówkach stoją o szczebelek wyżej niż wrestling”.
Swoją książkę napisał ponad dziesięć lat temu. Dzisiaj te programy spadły już do poziomu wrestlingu. To między innymi dlatego w Białym Domu siedzi dziś luchador. To idealna synteza polityki i rozrywki, a jej sercem jest zrytualizowany konflikt. Bez konfliktu nie byłoby produktu.
Kiedy już przyswoisz sobie tezę „dwie i tylko dwie”, praktycznie mamy cię w garści. Od tego momentu zostaje już tylko jedna sztuczka – zagwarantowanie, żeby idee zaburzające narrację nie za często trafiały na wizję. I stąd:
Trump to nie tylko idealny wytwór mediów – to również genialna machina propagandowa. Choć nasze problemy w lwiej części zrodził sam system, większość dyskusji publicznych to referenda nad kwestiami osobowości. Mało kto potrafi zachować neutralność w kwestii Trumpa, więc od rana do nocy machamy nim przed waszymi oczami.
Jednocześnie ignoruje się cały ogromny kosmos problemów systemowych. Od dziesięcioleci stopniowo zawężaliśmy to pole widzenia, szczególnie w dziennikarstwie śledczym.
Pod koniec lat dziewięćdziesiątych mieliśmy całą serię podejmowanych przez dziennikarzy prób zmierzenia się z potężnymi korporacjami. Z jednej z nich, spowiedzi w programie 60 Minutes demaskatora praktyk przemysłu tytoniowego Jeffreya Wiganda, zrobiono też film fabularny Informator z Alem Pacino i Russellem Crowe’em.
Inna próba, podjęta przez gazetę „Cincinnati Enquirer”, była szeroko zakrojonym śledztwem w sprawie działań spółki Chiquita Banana obliczonych na zastraszanie siły roboczej (badała również idące w miliony dolarów wypłaty dla znanych organizacji terrorystycznych i szwadronów śmierci w Kolumbii oraz innych krajach). W trzeciej małżeństwo reporterów – Steve Wilson i Jane Akre – ze stacji WTVT-TV z Tampa, należącej do konglomeratu Fox, przygotowało potężny materiał obnażający postępowanie koncernu Monsanto, w tym użycie somatotropiny wołowej.
Wszystkie te trzy śmiałe śledztwa zakończyły się pozwami sądowymi, a przynajmniej ich groźbą. Producenci 60 Minutes zasłynęli tym, że ze strachu przed pozwem od firmy tytoniowej Brown & Williamson wydymali swojego informatora Jeffreya Wiganda – to było istne Alamo dla wiarygodności mediów. Od tamtej chwili źródła dziennikarskich informacji nigdy nie mogły mieć pewności, czy dogadują się z reporterami, czy z ich radcami prawnymi.
Dziennikarzy zajmujących się Chiquitą potępiono za użycie uzyskanego od źródła w firmie kodu dostępu do poczty głosowej, by zapoznać się z wiadomościami przekazywanymi wewnątrz koncernu. Owszem, to wykroczenie, ale raczej mikre w porównaniu z korzystaniem z pomocy szwadronów śmierci przy zastraszaniu robotników – a jednak to ono trafiło na nagłówki gazet. Ostatecznie „Cincinnati Enquirer” zapłacił Chiquicie dziesięć milionów dolarów.
W Manufacturing Consent Chomsky i Herman zauważają, że po przegranej wojnie w Wietnamie regularnie dyskutowaliśmy o zagadnieniach moralnych dziennikarstwa wojennego, ale rzadziej poruszaliśmy takie, widać mniej istotne, tematy jak najazd, okupacja, bombardowanie ludności cywilnej i tak dalej. Wciąż ustawicznie przyglądamy się zachowaniom dziennikarzy śledczych jako źródłu potencjalnych nadużyć. To przesadnie rozdmuchiwany kontrowersyjny temat, zupełnie jak reforma systemu pozwów cywilnych o odszkodowania. W przypadku Chiquity chodziło przecież o najgorsze możliwe posunięcia, jakich może się dopuścić koncern, ale w pamięci kulturowej zakarbowało się, że to sprawa wątpliwego moralnie dziennikarstwa.
Po latach „New Yorker” dał materiałowi o dziejach tego śledztwa tytuł Skandal z włamaniem do sieci telefonicznej Chiquity, choć przecież powinno być, bo ja wiem, Skandal. Chiquita funduje kałachy dla szwadronów śmierci.
Akre i Wilson usłyszeli bez ogródek od swoich nowych bossów z Foxa: „Wyłożyliśmy na tę stację trzy miliardy, to my decydujemy, co idzie СКАЧАТЬ