Otwarte drzwi. Marta Maciaszek
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Otwarte drzwi - Marta Maciaszek страница 27

Название: Otwarte drzwi

Автор: Marta Maciaszek

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Крутой детектив

Серия:

isbn: 978-83-8147-802-1

isbn:

СКАЧАТЬ swoje palce przed siebie, stwierdziłem, że ich wielkość bez problemu zmieści się w moich dłoniach. Na powierzchni wody unosiły się i opadały malutkie brązowe sutki. Chciałem dotknąć ich ustami, kiedy…

      – Wino?

      Nie odpowiedziałem, wiedząc, że słowa wypowiedziane na jawie były wciąż w Emilie śnie. Podniosłem stojący na podłodze kieliszek i wypiłem z niego całe wino. W tej samej chwili, kiedy wlewało się do mojego przełyku, zaczynało krążyć w głowie, pozwalając wpaść do niej myślom, jakie nigdy wcześniej nie znalazły w niej miejsca, pragnieniom, jakich nigdy wcześniej nie miałem, chęciom zrobienia czegoś, czego nigdy nie robiłem, marzeniom, które mogą za chwilę stać się realnymi. Wraz z myślami przyjemna błogość i rozluźnienie ogarnęły moje nogi i dłonie, pozostawiając mi jednak tyle siły, aby pochylić się i mocząc rękawy od koszuli, chwycić Emilie i wyciągnąć z wanny. Kiedy jej rumiane ciało, gdzieniegdzie przykryte pianą, znalazło się na moich rękach, poczułem w ustach dziwną suchość. Oddychając, musiałem mieć rozchylone usta, nie pozwalając napływającej ślinie zwilżyć ich wnętrza. Zamknąłem je, czując w nich wciąż smak słodkiego wina, i zacząłem niczym poszukiwacz i badacz wodzić wzrokiem po pogrążonej we śnie Emilie. Jej twarz przypominała mi dziewczynkę z wizji. Była rumiana i gładka niczym jedwab. Zniżając się kilka centymetrów w dół, zatrzymałem się na skórze jej szyi. Przypominała swoją delikatnością pergamin. Idąc niżej, napotkałem na swojej drodze piersi Emilie zawsze szczelnie ukryte pod biustonoszem, do których mogły dotrzeć tylko ciekawe oczy nielicznych. Minąłem malutki, perfekcyjnego kształtu pępek i podążyłem wzrokiem na obiekt budzący moją największą ciekawość. Wzgórek łonowy przykryty krótkimi włoskami. Westchnąłem i uśmiechnąłem się nieznacznie. Starałem się przypomnieć sobie, czy choć podobny do tego, który teraz na mnie patrzył, widziałem wcześniej w gazecie od Maksymiliana. Zanim przywołałem pamięcią wszystkie stronice z nagimi kobietami, poczułem, jak moje ciało z każdą sekundą cieszenia oka tym widokiem zaczyna się naprężać, drżeć i wołać o spełnienie. Wyszedłem z łazienki i nie zapalając światła w swoim pokoju, położyłem Emilie na łóżku. Wciąż spała, lekko pochrapując, a kiedy zderzyła się z miękką powierzchnią, jęknęła cicho i odwróciła się do ściany. Przyniosłem z łazienki ręcznik i, najdelikatniej, jak potrafiłem, zacząłem ją wycierać. Wodząc po zarysowaniu jej szyi, podniosła głowę nieco do góry, udostępniając mi więcej mokrego miejsca. Kiedy wycierałem jej wąskie plecy, drgnęła nieznacznie, być może czując nocny chłód, wpadający do pokoju przez otwarte okno i drzwi. Kiedy dotykałem linii jej pośladków, na których grały światła dobiegające z łazienki i latarni zapalonej na ulicy, ona zaczynała się nieznacznie poruszać. Kiedy wycierałem ręcznikiem jej stopy, szybkim ruchem podciągała je pod siebie, jakby nawet we śnie czuła łaskotki. A kiedy była już zupełnie sucha, przykryłem ją kołdrą i usiadłem na podłodze, opierając się o łóżko. Przez chwilę patrzyłem w niezasłonięte okno i odsuwając spod powiek obrazy nagich kobiet, z których ani jedna z nich mimo swojej urody nie przypominała ideału Emilie, starałem się wrócić pamięcią do jej słów wypowiedzianych podczas kąpieli. Nie wiem, kiedy na myśl przyszedł mi Józef. Wstałem z podłogi i starając się nie obudzić dziewczyny, otworzyłem drzwi do szafy. Po omacku odnalazłem pudełko, które zabrałem, wychodząc z więzienia, i wyciągnąłem znajdującą się w nim książkę autorstwa Winstona Churchilla. Wróciłem na swoje miejsce i zacząłem czytać. Obudził mnie cichy głos Emilie:

      – Pić. Pić.

      – Wina? – zażartowałem, siadając obok niej na łóżku.

      Śniłem. Każdego dnia mając otwarte oczy, śniłem z Emilie. Każdej nocy pod zamkniętymi powiekami śniłem o Emilie. Śniłem, bo to, co się wówczas działo w moim życiu, nie mogło być rzeczywistością. Było zbyt idealne, aby mogło być prawdą.

      Na niebie pogoń baranków za słońcem. Pode mną niebieski rower na piaszczystej drodze wśród wiejskich zabudowań. Przede mną pędząca na swoim czerwonym rowerze Emilie. W myślach obawa, że kiedy rozwinie zbyt wielką szybkość z nogami umieszczonymi na kierownicy, to zderzy się z piaszczystą drogą i zobaczy niebo z chmurzastymi barankami. Większa od obawy w sercu miłość.

      Emilie stojąca na progu mojego domu z brązową papierową torbą w ręku. W torbie smażona w barze niedaleko teatru ryba z frytkami. W nozdrzach zapach ryby zmieszany z perfumami Emilie. Mocniejsza od woni w sercu miłość.

      W lustrze odbija się moja twarz poplamiona białą pastą do zębów. Obok mojej podobizny widzę Emilie, która unosząc do góry dłonie, upina swoje włosy w luźny kok, pozostawiając kilka wolnych pasemek nad skroniami. Zanurzam ręce w wodzie i zwilżam nią skórę. Emilie wychodzi z łazienki. Mimo że jeszcze nie poszła na próbę, w duszy tęsknota. Silniejsza od tęsknoty w sercu miłość.

      Siedzę w kuchni i co chwilę włączam na nowo wodę w czajniku, abym mógł zaparzyć herbatę, kiedy przyjdzie Emilie. Za oknem przechodnie, wśród których nie ma jej twarzy. Śmiech. Słyszę przed drzwiami znajomy śmiech. Nie czekając, aż ktoś zapuka, otwieram i mój wzrok zderza się z postacią Emilie i jej tanecznym partnerem. W myślach zaczyna pulsować niewyobrażalnych rozmiarów zazdrość. Od ogromnej zazdrości silniejsza w sercu miłość.

      I gdyby tak miało wyglądać moje życie, chciałbym wynaleźć eliksir nieśmiertelności, aby to, co trwało, nigdy się nie skończyło. Podstępem nakłoniłbym Emilie, aby wypiła trzy łyki wieczności dla siebie. Ja stukając o jej kieliszek, zapewniłbym wieczne życie sobie. Nigdy nie spotkałaby nas śmierć. Nigdy nie musielibyśmy się rozstać. Nigdy nie czulibyśmy strachu, zazdrości czy tęsknoty. Gdyby nie było śmierci. Ta jednak przyszła szybciej, niż mogłem się tego spodziewać. Śmierć naszego życia.

      Jestem głupi. Jeśli głupcem można nazwać kogoś, kto widzi coś, co nie istnieje, to właśnie nim jestem. Jeśli głupcem można nazwać kogoś, kto pragnie czegoś, czego nie może otrzymać, to właśnie nim jestem. Jeśli głupcem można nazwać kogoś, kto nie potrafi odróżnić jawy od snu, to nim jestem – myślałem, zamykając za sobą drzwi wejściowe do domu. A potem automatycznie głos moich myśli przekształcił się w krzyk:

      – To, kurwa, wszystko nie tak! Nie jestem taki, jak myślisz! Nie jestem tym, za kogo mnie uważasz! Wynoś się i żyj w swoim idealnym świecie, który sobie wymyśliłaś. Ja go pierdolę, bo do niego nie pasuję. Wynoś się!

      Nie wiedząc kiedy, zacząłem kopać w opartą o ścianę przedpokoju szarą papierową torbę wypełnioną zakupami, które zrobiłem dziś, spacerując z Emilie po centrum handlowym.

      – Chodźmy dziś na zakupy – powiedziała Emilie, chwytając mnie za rękę i przyspieszając kroku. – Tam jeszcze nie byliśmy.

      – A co ja niby miałbym kupować?

      – No wiesz… – Zatrzymała się i spojrzała na moje szare spodnie, na których pojawiły się już ślady upływającego czasu. – Spodnie?

      – Nie podobają ci się? – zapytałem i zacząłem kręcić się wkoło, demonstrując swój ubiór.

      – Nie! – krzyknęła i zaczęła iść przed siebie, zostawiając mnie nieco z tyłu. Dogoniłem ją i powiedziałem:

      – Nie wyglądam jak twój przyjaciel Paul?

      – Paul? – zdziwiła się.

      – Ja wybieram! – СКАЧАТЬ