Название: Europa in Flagranti
Автор: Stanisław Cat-Mackiewicz
Издательство: PDW
Жанр: Очерки
Серия: Pisma Wybrane
isbn: 9788324218639
isbn:
III
Te czasy są takie inne od obecnych!
„Czas” opisuje jakieś wyczyny sportowe:
Panowie na koniach mają dopaść stołu, gdzie leżą paczki zaadresowane do pań obecnych na zawodach. Trzeba taką paczkę schwycić, przeczytać, dla kogo jest przeznaczona, konno odszukać adresatkę i jej z konia paczkę wręczyć. Wygrywa, kto zrobi to najprędzej.
Numer drugi tych zawodów polega na tym, że się dojeżdża w skokach przez przeszkody do leżących parasoli. Trzeba znów wziąć parasol i jadąc z powrotem galopa i biorąc przeszkody, parasol nad sobą otworzyć.
I dziesięć ćwiczeń podobnych.
Jakaś Żydóweczka, Aretanówna, uciekła do klasztoru sióstr felicjanek w Krakowie, chcąc przyjąć chrześcijaństwo. Rodzice zażądali interwencji policji, powołując się na to, że córka nie ma lat czternastu, więc powinna być im oddana pod przymusem. Aretanówna zniknęła z klasztoru. Cały Kraków emocjonuje się do żywego tą sprawą. W „Czasie” drukowane są wielkie ogłoszenia policyjne poszukujące zaginionej. Wreszcie w Kętach, w klasztorze sióstr kapucynek, odbywa się rewizja w obecności żandarmów, którzy przeszukują sypialnie, piwnice i strych. Wielkie poruszenie. Interpelacja w parlamencie o naruszenie klauzury zakonnej. Aretanówna jednak się nie znalazła.
Powszechne zainteresowanie w Krakowie budzi proces rozwodowy pani Melby, oficjalnej kochanki Leopolda II belgijskiego, od której lody z owocami nazywamy melbą.
W 1900 roku obchodzony jest uroczyście jubileusz Uniwersytetu Jagiellońskiego. Miasto Wilno, którego Rada Miejska składa się z Polaków, lecz językiem urzędowania jest oczywiście tylko język rosyjski, przesłało Uniwersytetowi w Krakowie dar wspaniały: berło wykonane przez utalentowanego jubilera z herbami Jagiellonów. Uczeni całego świata są gośćmi Krakowa. Celebruje godnie te wszystkie uroczystości hrabia Stanisław Tarnowski, potomek wielkich hetmanów. Nie rozumiał on Wyspiańskiego i bardzo by się zdziwił, gdyby żył i usłyszał moje zdanie, że pomiędzy nim a Wyspiańskim było mnóstwo rzeczy wspólnych. Ale Stanisław Tarnowski wyśmiewał się z Wyspiańskiego i był dumny ze swej polskości. Cesarzowi Franciszkowi Józefowi napisał: „Dziękuję Waszej Cesarskiej i Królewskiej Apostolskiej Mości za pismo, które w moim archiwum rodzinnym znajdzie się obok pisma Karola V”.
W tych czasach wielkość Uniwersytetu Jagiellońskiego reprezentowały nazwiska takich profesorów jak: Bobrzyński, Ulanowski, Władysław Leopold Jaworski, Zoll, Wróblewski, Estreicher, Kutrzeba. Wszystkie te nazwiska na zawsze pozostaną w nauce polskiej.
IV
Zanim przystąpię do omówienia Wesela Wyspiańskiego jako daty politycznej rozpoczynającej wiek XX w Galicji i Polsce, zajmę się jeszcze pozostałościami wieku XIX, które żyć będą jeszcze długo, przeżyją nawet pierwszą wojnę światową i będą grać jeszcze w polskim Sejmie Ustawodawczym obranym w 1919 roku. Galicja była krajem zacofanym gospodarczo. Na temat niedoli ludu wiejskiego wypowiedziałem się już ogólnikowo w moim Był bal. Moim zdaniem polepszanie się warunków materialnych włościan w Galicji było skutkiem ogólnego postępu gospodarczego i zwiększenia się ogólnego dobrobytu. Jest normalne, że każde dziesięciolecie przynosi wzrost dobrobytu. Rodzenie się obrońców chłopa było więc skutkiem tego zwiększania się dobrobytu włościan, a nie odwrotnie. W każdym razie wieś galicyjska w owym okresie jest sceną dla popisów niebywałych indywidualności i temperamentów. W pierwszym rzędzie należy tu zacytować księdza Stojałowskiego. Co to jest demagogia? – Jest to wyzyskiwanie uczuć ludzkich bezkrytycznie wybuchających. Ksiądz Stojałowski eksploatował jednocześnie uczucia religijne chłopa, jego poczucie krzywdy i niechęć do „panów”, jego lojalność w stosunku do cesarza austriackiego i nawet budzące się w nim poczucie patriotyzmu. Pogardzał on wszystkimi, pogardzał biskupami, których umiał przeklinać, pogardzał ludem, do którego się odwoływał – swoimi zwolennikami i przeciwnikami. Kiedyś na wiecu jakiś rozsądniejszy chłop wypomniał księdzu Stojałowskiemu różne jego czyny nieetyczne. Wtedy ksiądz Stojałowski zdjął krzyż z szyi, pocałował go i wezwał mówcę, aby oskarżenie swe powtórzył z tym krzyżem w ręku. Mówca się cofnął. Stojałowski mruknął do człowieka, który stał obok: „Znam to bydlę, on krzyża nie ruszy”. Ileż prawdy o ówczesnej wsi galicyjskiej jest w tym obrazku. Na tę wieś ciągle jeszcze padał deszcz zaćmiewający umysły i oczy.
Zarówno ksiądz Stojałowski, jak i jego konkurent Stapiński – tak jak już pisałem – zaczęli od demagogii, a skończyli na korupcji. Kto nie wierzy, niech czyta pamiętniki Głąbińskiego lub Daszyńskiego.
Inicjator i wódz socjalistów w Galicji, Ignacy Daszyński, nie dał się skorumpować. Wychowany w tradycjach patriotycznych, miał starszego brata, bohatera zasad. Daszyński był to mówca zupełnie wyjątkowego talentu. Był najlepszym mówcą austriackiego parlamentu, a w czasach, kiedy go słuchałem, był drugim mówcą w Polsce, bo za pierwszego, lub przynajmniej za równego Daszyńskiemu, uważałem Ignacego Szebekę. Dopiero słuchając Daszyńskiego, rozumiało się dobrze, co to jest mowa. Siła porywająca mowy polega na muzyce głosu, a nie na argumentach. Mowa to dzieło sztuki zupełnie niezależne od swej treści, od wygłaszanych argumentów, od rozsądku czy braku rozsądku. Mowy Daszyńskiego w czytaniu nie robiły setnej części tego niepospolitego wrażenia jak wtedy, kiedy się ich słuchało. Czasem mówił wierutne głupstwa, podawał fakty niezgodne z rzeczywistością, a człowiek nie chciał protestować, a tylko słuchać dalej. W pamiętnikach Chłędowskiego, ministra dla Galicji, spotykamy ustęp o mowie, którą Daszyński wygłosił w parlamencie wiedeńskim w obronie narodu polskiego. Chłędowski był człowiekiem dalekim od jakichkolwiek uniesień, był austriackim biurokratą i ministrem, Daszyński był wówczas przedstawicielem skrajnej opozycji, a jednak Chłędowski opowiada, że musiał się powstrzymać, aby nie pójść mu winszować.
Mowy Daszyńskiego były czymś w rodzaju koncertów Paderewskiego. Mowy te działały właśnie jak muzyka. Nic dziwnego, że budziły entuzjazm. Daszyński pisze w swoich pamiętnikach, że kiedy w początkach swojej działalności dostał się do więzienia, to jego współwięzień, niejaki Friedmann, handlarz żywym towarem, zapałał takim oburzeniem na prokuratora Tarłowskiego za to, że Daszyńskiego osadził w więzieniu, iż oświadczył, że córkę tego Tarłowskiego osadzi w domu publicznym. Pisze Daszyński: „Uspokajałem go, jak mogłem, nie wiedząc nawet, czy pan Tarłowski ma jakąkolwiek córkę”.
Handel żywym towarem był wtedy jak najaktualniejszy i zwłaszcza z Galicji wywożono dużo kobiet do nierządu w Argentynie. Daszyński opowiada, że jakieś damy z Anglii zwróciły się do niego o informacje w tej sprawie. Zawezwał do siebie tegoż Friedmanna, aby mu dostarczył danych. Friedmann zjawił się w czarnym tużurku i świeżym gorsecie koszuli, jak opowiada Daszyński, i mówił mu, że jest dobroczyńcą ludzkości.
– Panie pośle – mówił Friedmann – niech pan sam rozważy: taka dziewka głupia nie ma u nas nieraz kawałka chleba i chodzi w brudnych łachmanach. A jak ja ją umyję, wykąpię, ubiorę w jedwabie i zawiozę do Buenos Aires, to ona – szelma – upije się tam nie szampanem, lecz parą z szampana.
– СКАЧАТЬ