Название: Czego oczy nie widzą. Jak wzrok kształtuje nasze myśli
Автор: Richard Masland
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Техническая литература
isbn: 9788366517431
isbn:
Tak na marginesie
W pionierskich latach neuronauki – mniej więcej od roku 1945 do 1980 – badaczy najbardziej interesowało zapisywanie sygnałów elektrycznych: fal mózgowych rejestrowanych na powierzchni skóry głowy (elektroencefalogram), które stanowiły odległe ślady elektrycznej aktywności mózgu, oraz sygnałów rejestrowanych przez cieniutkie druciki wprowadzane do mózgu, odzwierciedlających funkcjonowanie pojedynczych neuronów. Naukowcy monitorowali elektryczną aktywność mózgu i cieszyli się jak dzieci. (Genetyka molekularna – obecnie główny motor postępu wszystkich nauk biologicznych – znajdowała się wówczas na poziomie biochemii, a inżynierii genetycznej jeszcze nie wymyślono).
Nie muszę chyba dodawać, że sygnały elektryczne emitowane przez pojedyncze neurony są niewiarygodnie słabe i dlatego podatne na wszelkie zakłócenia ze strony innych fal elektromagnetycznych, na przykład emitowanych przez radia policyjne, stacje telewizyjne i systemy wewnętrznej komunikacji szpitalnej. Z tego powodu sygnały rejestrowało się często w „klatkach” – gęstych siatkach z drutu otaczających badaną osobę czy zwierzę i chroniących przed niepożądanymi wpływami z zewnątrz.
Znacznie mniej wyrafinowanym sposobem eliminacji tych szumów było odgradzanie miejsca zapisywania sygnałów od źródła zakłóceń twardą materią, na przykład kilkumetrową warstwą ziemi. Niemało laboratoriów zakładano w piwnicach albo umieszczano w ich ścianach miedziane ekrany. Dziś dysponujemy już znacznie lepszą aparaturą, zmieniły się również nasze preferencje: interesują nas silniejsze sygnały, a dzięki lepszym wzmacniaczom nie musimy już zaprzątać sobie głowy ekranowaniem.
W typowym laboratorium badawczym pracowały trzy, czasem cztery zespoły naukowców; każdy składał się z trzech, czterech postdoków[7] i kilku pracowników technicznych oraz stojącego na jego czele profesora. Zespół zajmował trzy, niekiedy cztery pomieszczenia. W kąt jednego z nich wciskano niewielki „gabinet” dla profesora, w drugim znajdowały się biurka postdoków, bywały stawiane tuż przy aparaturze. Klatki ze zwierzętami umieszczano zazwyczaj w osobnym pomieszczeniu na końcu korytarza. Kiedy wchodziło się do laboratorium po raz pierwszy, w nozdrza uderzał ostry zapach drobnych ssaków. Na szczęście po kilku tygodniach już się go nie czuło, i to nie dlatego, że myszy i króliki, ich klatki oraz odchody gdzieś znikały; po prostu zmysł powonienia dzięki błogosławionej mocy habituacji w końcu przestawał odczuwać smród.
W naszych laboratoriach lśniące kolby i pojemniki, tak często widywane w filmach, stanowiły raczej tło. Na pierwszy plan wybijała się elektronika – półki zastawione były wzmacniaczami, głośnikami, aparaturą rejestrującą i zasilaczami. Jeżeli badacze należeli do grona wybrańców i dysponowali komputerem, była to szafa wielkości lodówki, o mocy obliczeniowej mniejszej od mojego iPhone’a. A że w owych czasach z komputerem można się było porozumiewać wyłącznie w języku maszynowym, programował go specjalista za pomocą kodu wcale nie tak odległego od ciągów zero-jedynkowych. Ze smrodem zwierząt, alkoholu i eteru mieszał się tłoczony przez wentylatory zapach nowych przewodów elektrycznych i ciepłego metalu.
Sprzęt kosztował majątek. Naszym wołem roboczym był oscyloskop katodowy z zielonym monitorem, praprzodkiem dzisiejszych ekranów komputerowych, który fotografowaliśmy aparatem na kliszę. Oscyloskop musiał być precyzyjnie skalibrowany, a pracował na lampach elektronowych, jak przedpotopowe radio. Codziennie rano najpierw włączałem go, bo nie mogliśmy rozpocząć żadnego eksperymentu, dopóki nie osiągnął temperatury pracy. Kiedy w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku urządzałem swoje pierwsze laboratorium, nasz pierwszy oscyloskop kosztował 2,5 tysiąca dolarów. Dzisiaj kupicie lepszy za marne 500 dolarów.
Stephen Kuffler
Steve był pionierem neurobiologii i pomógł stworzyć tę dyscyplinę wiedzy w dzisiejszym jej rozumieniu – nie tylko przez to, że pisał eleganckie, wzorcowe publikacje i udzielał swoim studentom lekcji jakości. Nie wolno zapominać o jego uroku osobistym oraz rzadkiej umiejętności dobierania sobie studentów i współpracowników, którzy dziś praktycznie przewodzą amerykańskiej neuronauce. Wszyscy, którzy go znali, wypowiadają się o nim z wielkim szacunkiem. Technicy ze sklepów ze sprzętem, sekretarki, członkowie elity naukowej – wszyscy uwielbiali Stephena Kufflera[8].
Był to drobny mężczyzna o psotnym uśmiechu i gdyby nie jego namiętna miłość do tenisa, trudno byłoby sobie wyobrazić, że w młodości doszedł do mistrzostwa w tym sporcie. Urodził się w 1913 roku na Węgrzech i tam wychował w rodzinnym majątku. W swojej autobiografii nazywa go „farmą”, lecz z innych opisów wiemy, że był to spory majątek, który zatrudniał większość mieszkańców pobliskiej wsi. Kuffler miał raczej szczęśliwe dzieciństwo, choć podczas krótkotrwałego powstania komunistycznego w 1919 roku jego rodzina zdecydowała się na ucieczkę do Austrii. Stephen uczył się w katolickiej szkole z internatem, po czym poszedł na studia medyczne. Po bankructwie i przedwczesnej śmierci ojca młody Kuffler, wówczas nieledwie pełnoletni, był zdany tylko na siebie, a zaraz po ukończeniu studiów w 1937 roku musiał ponownie uciekać – tym razem na Węgry. Wkrótce Austria została anektowana przez nazistowskie Niemcy.
Później Kuffler przedostał się przez Triest do Londynu, gdzie miał przyjaciół. Pozbawiony możliwości wykonywania zawodu w Anglii ponownie się przeniósł, tym razem do Australii, gdzie poznał Johna Ecclesa i Bernarda Katza, przyszłych tytanów neurobiologii, i rozpoczął życie naukowca. W okresie bardzo intensywnych badań, od 1939 do 1944 roku, trójka ta dokonała fundamentalnych odkryć w zakresie przewodnictwa nerwowego i działania synapsy.
Kres tym wspaniałym pracom badawczym położył chaos administracyjny, który zmusił Ecclesa, Katza, Kufflera i jego australijską narzeczoną do wyjazdu do Chicago. W Stanach już wcześniej słyszano o wschodzącej gwieździe, jaką był młody Węgier, tak więc zaledwie po kilku przeprowadzkach Kuffler znalazł się na Harvardzie, gdzie założył wydział neurobiologii. I choć nie był to jedyny tego rodzaju wydział w ówczesnym świecie, był z pewnością jednym z pierwszych. W tamtych czasach neurobiologia jako dziedzina nie istniała; Towarzystwo na rzecz Neuronauki jeszcze nie powstało. (Moja legitymacja członkowska ma numer 000064, należę więc do prawdziwych oldbojów). Jego wydział szybko zyskał reputację najlepszego w całej Ameryce Północnej. Początkowo przyjmowano na niego tylko kilku studentów, co przyczyniło się do powstania tam rodzinnej atmosfery, z której słynęło otoczenie Kufflera. Kilka lat po powstaniu wydziału spędziłem tam dwa lata jako wizytujący pracownik naukowy.
Standardy badawcze u Kufflera były niewiarygodnie wyśrubowane – neurobiologia na Harvardzie to była elita, która bynajmniej nie wstydziła się tego, posuwając się niekiedy wręcz do arogancji. Można powiedzieć, że ekipa Kufflera była naukowym odpowiednikiem magicznego autobusu Kena Keseya: jeśli ktoś został uznany za swojego, mógł wsiąść, a jeśli nie pasował, mówiono mu o tym prosto z mostu.
W owym naukowym autobusie Kufflera panowała СКАЧАТЬ