Название: Chłopi
Автор: Władysław Stanisław Reymont
Издательство: Public Domain
Жанр: Зарубежная классика
isbn:
isbn:
– Juści, abo to im matka da się żenić… abo to im popuści…
– A kto by krowy doił, kto by opierał, kto by kole gospodarstwa abo i śwyń chodził…
– Obrządzają se matulę i Jagusię, bo jakże, Jagna kiej pani jaka, kiej i druga dziedziczka, ino się stroi… a myje, a w lusterku przegląda, a warkocze zaplata.
– I patrzy ino, kogo by puścić pod pierzynę, któren aby mocny! – dorzuciła znowu ze złym uśmiechem Jagustynka.
– Józek Banachów posyłał z wódką – nie chciała.
– Cie… dziedziczka zapowietrzona.
– A stara ino w kościele siaduje, a na książce się modli, a na odpusty chodzi!
– Prawda, ale czarownica to też jest; a Wawrzonowym krowom to chto mleko odebrał, co? A jak na Jadamowego chłopaka, co jej śliwki w sadku obrywał, jakieś złe słowo powiedziała, to mu się zaraz taki kołtun zbił i tak go pokręciło, Jezus!
– I ma tu błogosławieństwo Boże być nad narodem, kiej takie we wsi siedzą…
– A drzewiej, kiej jeszcze krowy pasałam tatusiowe, to baczę, że takie ze wsi wyganiali – dodała znowu Jagustynka.
– Tym się krzywda nie stanie, bo ma ją kto strzec… – i zniżając głos do szeptu, a patrząc z ukosa na Annę, co kopała na przedzie pierwszą z kraja redlinę, szeptała Jagustynka sąsiadkom:
– A pono pierwszy do obrony to ano chłop Hanki… cieka się on za Jagną kiej ten pies…
– Laboga… moiściewy… cudeńka prawicie… Hale! to by już grzech i obraza boska była… – szeptały do siebie kopiąc i nie podnosząc głów.
– A bo to on jeden… a to jak za suką, tak chłopaki za nią ganiają.
– A bo też urodę ma, to ma; wypasiona kiej jałowica, biała na gębie, a ślepie to ma rychtyk16 jak te lnowe kwiatki… a mocna, że i niejeden chłop jej nie uradzi…
– A bo to co robi, ino żre a wysypia się, to nie ma urodna być…
Milczały długą chwilę, bo trzeba było kartofle wysypywać na kupę.
A potem już z rzadka pogadywały to o tym, to o owym, aż i zamilkły, bo któraś dojrzała, że od wsi rżyskiem bieży Józka Borynianka.
Jakoż i ta nadbiegała zziajana i już z daleka krzyczała:
– Hanka, a chodźcie ino do chałupy, bo krowie się cosik stało.
– Jezus Maria, a której?…
– A to ci graniastej… a to ci… tchu złapać nie mogę…
– Loboga, aże mnie zatknęło, myślałam, że mojej… – zawołała z ulgą Anna.
– Witek ją co dopiero przygnał, bo gajowy ich wypędził z zagajów. Krowa się zlachała, bo taka śpaśna… i zaraz przed oborą upadła… i ani pić nie pije, ani żreć nie żre, ino się tarza, a ryczy, że loboga!
– Ojca to nie ma?
– Ni, tatulo jeszcze nie przyjechali. O Jezus, mój Jezus, taka krowa, co na raz dobrze i garniec mleka dawała. A chodźcież rychło.
– Duchem ci lecę, w to oczymgnienie.
Jakoż i wyjęła dziecko z płachty, nadziała mu czapeczkę z kutasikami17, okręciła zapaską i poszła żywo, a taka była strwożona wieścią, że nawet nie opuściła wełniaka, zapomniała do cna, aż jej odsłonięte do kolan nogi bieliły się po roli. Józka biegła przodem.
A kopacze, każdy okrakiem nad swoją redliną, posuwali się z wolna, kopiąc leniwiej, jako że nikt nie pilił i nie poganiał.
Słońce już się przetaczało na zachód i jakby rozżarzone biegiem szalonym czerwieniło się kołem ogromnym i zsuwało za czarne, wysokie lasy. Mrok gęstniał i pełzał już po polach; sunął bruzdami, czaił się po rowach, wzbierał w gąszczach i z wolna rozlewał się po ziemi, przygaszał, ogarniał i tłumił barwy, że tylko czuby drzew, wieże i dachy kościoła gorzały płomieniami.
A niektórzy ściągali już z pól do domów.
Głosy ludzkie, rżenia, porykiwania, turkoty wozów coraz ostrzej brzmiały w cichym, omroczonym powietrzu.
Sygnaturka na kościele zaczęła dzwonić Anioł Pański spiżowym świegotem, że ludzie przystawali i szept pacierzów, niby szemranie opadających listków, padał w mroki.
Ze śpiewami a pokrzykami wesołymi spędzano bydło z pastwisk, co ciżbą szło drogami w tumanach kurzawy, że tylko raz wraz wychylały się z niej głowy potężne i rogi krzaczaste.
Owce pobekiwały tu i owdzie, to gęsi zerwały się z pastwisk i stadami leciały, całe w zorzach zachodu zatopione, że tylko krzyk przenikliwy znaczył je w powietrzu.
– Ale szkoda, ta graniasta to sielna18 krowa.
– I… nie na biedaka trafiło.
– A tak i bydlątka żal, co się zmarnuje.
– Gospodyni Boryna nie ma, to wszystko leci kiej przez sito.
– A bo to Hanka nie gospodyni?
– La siebie… jakby na komornym u ojca siedzą, to juści patrzą, aby ino na swoją stronę coś niecoś urwać, a ojcowego niechta pies pilnuje.
– A Józka, że to jeszcze skrzat głupi, to i cóż poradzi?
– Hale, albo to Boryna nie mógłby gront oddać Antkowi, co?
– A sam pójdzie do nich na wycug, co?… Starzyście, Wawrzku, a do cna jeszcze głupi – zaczęła żywo Jagustynka. – Ho, ho, Boryna jeszcze krzepki, może się ożenić, a głupi by był, żeby dzieciom zapisywał.
– Hale, krzepki to juści, że jest, ale już ma ze sześćdziesiąt roków.
– Nie bój się, Wawrzku, każda młódka pójdzie za niego, niechby tylko rzekł.
– Już dwie żony pochował.
– Niech se pochowa i trzecią, Panie Boże mu pomóż, a niech dzieciom, póki żyw, nie daje ni staja, ni liszki jednej, ni tyle, co trepem przydepnie. Ścierwy, wyrychtowałyby go, kiej moje mnie. Dałyby mu wycugi, że na wyrobek by chodził, z głodu by zdychał abo i na żebry, po proszonym szedł. Oddaj ino, co masz, dzieciom – to ci oddadzą; rychtyk ci tego starczy na sznureczek abo i na ten kamień do szyi…
– Ludzie, СКАЧАТЬ
16
17
18