Название: Płomienie
Автор: Stanisław Brzozowski
Издательство: Public Domain
Жанр: Зарубежная классика
isbn:
isbn:
– I całkiem to one nie chorują – zaczęła po chwili. – Na rano zdrowe, pod wieczór chwyci coś, krzyczeć zacznie, gorąco od niego bije, przez noc jeszcze popiszczy trochę – i skończone. Babka u nas jedna jest, wytrząsać każe. Ale i to nie pomaga. I tak ja myślę, sam Pan Bóg najlepiej wie: głodny rok idzie, to i usta zabiera…
– A wy byście, baby, dzieci nie brały na wykarm, kiedy jeść co nie ma – odezwał się z kąta basem ktoś.
– Jakże nie brać, kochani moi wy, jakże nie brać! Sami osądźcie: podatek zapłacić trzeba, popa też, jeść też trzeba, a jak jeszcze i na siew ziarna nie starczy, to skąd wziąć, jakże nie brać? Mizerna zapłata, ale zawsze grosz jakiś, drugi, trzeci, zostanie. A jak ono, niebożątko, ma umrzeć, to już je Pan Bóg miłościwy wszędzie znajdzie.
– Na takie dzieci – rzekła chuda jejmość – nie ma wcale u Boga rachunku. Topić by je powinni, a nie karmić na rządowy koszt, innym chleb odbierać. Podatek to kto płaci? My płacimy, aby jedna z drugą mogła sobie z kawalirami przyjemności swojej używać.
Nie słyszałem, co odpowiedziała staruszka.
Człowiek na próżno obawia się snów, najstraszniejszy sen jest niczym wobec życia. Literatura usiłuje nas przerazić i wstrząsnąć nami. I czymże są twoje bajeczki niewinne wobec życia.
Ziarna na siew nie ma, jakże więc nie brać dzieci, które z głodu mrą potem.
I sympatyczna taka staruszka, jestem przekonany, że gołębiego w gruncie rzeczy serca.
6
W Moskwie, po przyjeździe, odszukałem adres Popowa.
Po długich certowaniach270 się wpuściła mnie stara kucharka do pokoju, po którym biegał nerwowo człowiek o żółtej cerze i mętnych, na wpół przytomnych oczach.
Kiedym go poprosił o chwilę rozmowy sam na sam, zbladł i zaczął wymawiać jakieś niezrozumiałe sylaby.
Ledwo z trudem mogłem się z nim porozumieć na tyle, aby go przekonać, że przybywam istotnie od Nieczajewa.
Popow wpadł w gniew.
– Czegóż jeszcze on chce ode mnie? Czego chce od nas? Nasza sprawa jest jasna. Wezmą nas lada chwila. O ucieczce nie ma już co myśleć. Czy pan nie zauważył nikogo przed domem?
– Przed domem nie działo się nic nadzwyczajnego.
– Znikąd paszportu nie można dostać? Tak chwalił się konspiracjami. O paszportach przynajmniej mógłby pomyśleć. Tu jest słaba nadzieja za dwa dni. Ale czy my przetrwamy te dwa dni?
– Czy istotnie znaleziono trupa?
Popow zbladł.
– I to panu powiedział? Jak mógł panu powiedzieć o tym?
Zaczął mi się bacznie przyglądać.
– Pan nie myśli, że Nieczajew jest agent?
Roześmiałem się.
– Nic nie można wiedzieć. Wszystko jest możliwe w takim kraju. Wszystko. Skąd pan wie, że ja na przykład nie jestem na żołdzie policji? Co tu można wiedzieć?
Czy pan wie, że Nieczajew chciał mnie zabić? Tak jest, mówię panu. Tego samego wieczora, kiedyśmy Iwanowa… pan wie. Próbował niby rewolweru i prosto nad moją głową: bac!… Kula utkwiła w ścianie. Ja czasami myślę, że on jest obłąkany. Pan wie, to tak nagle zerwie się coś w człowieku. Jakaś jedna maleńka sprężynka. Nieczajew sam zresztą wie: on sam w sobie to przeciął. On sam sobie pozwolił na wszystko. A teraz próbuje jak dziecko w ciemnościach. Co będzie, kiedy się tak poruszę, a co, kiedy tak. On sobie pomyśli coś, a potem zrobi. Ja mówię panu, że w gruncie rzeczy on jest obłąkany.
– Więc nie uważasz już go pan za agenta.
– Bo ja wiem, panie, żadną miarą zdecydować się na nic nie mogę.
Z Popowem mówić było trudno. Znajdował się on w stanie całkowitego rozstroju. Rozpytałem się go więc o adres Uśpieńskiego, okazało się, że trzeba go szukać w księgarni. Umówiłem się z Popowem, że spotkamy się w traktierni271.
Idąc do Uśpieńskiego, usiłowałem uporządkować wrażenia. Było rzeczą całkowicie jasną, że tutaj „praca” rewolucyjna wyglądała mniej jeszcze poważnie niż u nas. Inaczej taki Popow nie dałby się wprost pomyśleć.
Uśpieński zrobił na mnie od razu potężne wrażenie. Był to człowiek skupiony i poważny.
Kiedym mu zakomunikował to, co mi polecił powiedzieć Nieczajew, rzekł:
– To wszystko my już dobrze wiemy. Trupa nie znaleźli, ale niewątpliwie znajdą. Za dużo się o tym gada. Zresztą wszyscy wiedzą, że między Nieczajewem a Iwanowem coś było. Poza tym na naszym tropie są i tak, są inne symptomaty.
– I cóż pan myśli? – zapytałem.
– Nic – powiedział spokojnie – czekam.
– Na co? – zapytałem zdziwiony.
Uśpieński popatrzył na mnie jasnymi oczami.
– Tak, jak sprawy stoją, nie może być mowy o ukrywaniu się. Trzeba ratować, co się da. Tę sprawę rząd będzie się starał rozdąć i rozdmuchać. Jeżeli jej się nie ocali przez nasze zachowanie wobec sądu, energia rewolucyjna w Rosji znacznie ucierpieć może. Nie mamy prawa zapominać o tym.
– Pan jest sam? – zapytałem.
– Nie, mam żonę, ona też będzie aresztowana. To jedyna rzecz, którą możemy zrobić. Nie trzeba było zaczynać nic. Gdy się jednak coś zaczęło, nie można zrzekać się odpowiedzialności. Dotąd nie zrobiliśmy nic. Właściwie zaszkodziliśmy nawet. Jeżeli wytrwamy i przed sądem potrafimy zachować się jak trzeba, wszystko nabierze innego znaczenia. To jest jasne. Rząd będzie usiłował ogłosić nas za szaleńców, zbrodniarzy i smarkaczy. Trzeba, by świat, gdy mu rząd na naszą ławę oskarżonych ukaże – ujrzał rewolucjonistów. Ława oskarżonych to jedyna w Rosji trybuna. Teraz uciekać to jakby poprosić o głos, a potem przestraszyć się.
Słuchając Uśpieńskiego, myślałem, jak mógł Nieczajew nie zrozumieć, nie poznać hartu duszy takiego człowieka.
Powiedziałem coś w tym rodzaju.
– Mnie – rzekł Uśpieński – Nieczajew w gruncie rzeczy ufał. Ale on ma zbyt głęboką pogardę dla ludzi. On sam nawet nie wie, jak głęboko ludźmi gardzi. U nas w Rosji dziwni wyrastają ludzie. Niech pan przyjrzy się procesowi karakozowców, jaka tu mieszanina dzieciństwa, naiwności i dzikiej, szaleńczej odwagi. Rosję trudno będzie dźwignąć – rzekł.
– Czy СКАЧАТЬ
270
271