Название: Płomienie
Автор: Stanisław Brzozowski
Издательство: Public Domain
Жанр: Зарубежная классика
isbn:
isbn:
– Z przyjemnością, z przyjemnością, wzajemnie”.
I całkiem to oni, jak te instytutki245, książeczkami się mieniają246. A nie, to jeszcze lepiej: Ja tobie dam piękną ideę i ty mi dasz piękną ideę, i basta.
Na chłopskiej pracy wszystko to wykarmione: na pańszczyźnie i po pańszczyźnianych haremach porozwijało sobie indywidualność.
Indywidualność.
Z całej rosyjskiej szlachty jeden tylko Bakunin był człowiek. I trzeba widzieć było, jak go Herzen nieboszczyk z góry traktował. Żemczużnikow próbował ująć się za Herzenem. Jego „Dzwon”247 budził całą Rosję.
– To właśnie: a wcale jej budzić nie było potrzeba. Tej jego Rosji: niechby ją był rozbudził czerwony kogucik a topór.
– A potem?… – spytał Żemczużnikow.
– A cóż? Potem ogień i krew, ogień i krew, ażby został sam chłop i sam robotnik, a wtedy ty jego budź, a nie daj mu zasnąć, a nie daj mu stworzyć sobie nowych bogów.
Jaszka zmrużył oczy.
– A jakby – powiada – chłop popalił krzyże, a potem sobie dla odmiany z Dniepru wyciągnął na nowo Peruna248.
– To już nasza rzecz, aby mu Peruna obrzydzić – rzekł. – Na człowieku ponarastało dużo dzikiego mięsa. Topór będzie miał robotę.
Brenneisen rzekł cicho i spokojnie:
– Ja z wami idę tylko do topora, potem nie.
Nieczajew z Brenneisenem nie spierał się nigdy, nazywał go Szymon Słupnik249, ale szanował.
– Do topora – rzekł – ani ty, ani ja nie dożyjemy. – A potem dodał: – Chociaż kto to wie. Gdyby było więcej krwi w narodzie.
O Herzenie mówił Nieczajew z nienawiścią…
– Plantatorską duszę miał człowiek, który napisał, że loretka250 w tym podobna jest do cielęcych kotletów, że jedną i drugimi można się rozkoszować, ale mówić o nich nie można.
Loretka to już dla niego nie był człowiek. To już był człowiek inny: upadły.
I wy mi tu jeszcze będziecie mówić, że nie w pańszczyźnianych haremach oni wyrośli. Człowieka do kotletów porównywać. I jedno, i drugie dla mnie. Upadli ludzie! Upadli ludzie. Ludzie, których jedzą i którzy jedzą innych. Kto wie, co jest wstrętniejsze… Loretka jest upadła, jeżeli was nie rujnuje, jeżeli nie jeździ po was jak po mułach. Kokota251 bijąca bankiera pantoflem po twarzy to też protest.
Dowcip Nieczajewa znikał, gdy brał on pióro do ręki.
Pisał on w sposób urywkowy, ostry, nieprzekonywający.
– Jak ja mam pisać, kiedy pomiędzy mną a niewolnikami nic wspólnego nie ma.
Stał on istotnie całkowicie z tamtej strony. Dla takich ludzi jak Nieczajew jeden już tylko język: gilotyna. Był on jedynym znanym mi chyba przykładem terrorysty w przekonaniowym znaczeniu systematu252. Dla niego śmierć była nie środkiem walki, ale jakąś niecofnioną koniecznością. Jak Marat mógłby on obliczać ilość głów, które strącić z karków należy.
Pisanie jest odkrywaniem niespodzianek w samym sobie. Nieczajew już niczego nie odkrywał. Wykonywał on. Dawał gotowe wyroki.
Natomiast Jaszka był niewyczerpany.
Dziś układał liturgię żałobną nad Rosją, wyśpiewywaną przez Iwana Groźnego253. To znowu pisał straszliwą biografię Mikołaja. To gradem szyderstw zasypywał Aleksandra II, to od imienia matuszki popadii pisał list do Katkowa.
Proklamacje natomiast mniej mu się udawały.
Te pisał znakomicie Żemczużnikow. Zwarte i logiczne, prowadziły konsekwentnie do wniosku, że rewolucja jest konieczna, zbawienna, nieunikniona.
Na przestrzeni kilkudziesięciu wierszy umiał on wykładać najzawilsze sprawy w sposób tak jasny, że stawały się one proste.
I proste były one istotnie, gdy się miało odwagę odrzucić cały splot istniejących stosunków.
My zaś z rzeczywistości istniejącej nie pragnęliśmy ocalić nic, nic nie pragnęliśmy przenieść poprzez płomienną rzekę rewolucji. Aksjomatem było dla nas, że nic z tego, co jest związane ze stanem niewoli człowieka, nie zasługuje na szacunek bezwzględny. Człowiek swobodny zdoła chyba stworzyć, gdy zapragnie, wszystko to, co miało jakąś wartość w dziele ludzkości niewolniczej.
– Człowiek nie powinien zależeć od rzeczy – mówił Brenneisen, ale jednocześnie dodawał: – A nie jest swobodny ten, który kocha, musi kochać jakąś rzecz.
On jeden z nas wszystkich zapatrywał się sceptycznie na chłopskie pojęcia o ziemi. Kto pragnie ziemi, jest niewolnikiem ziemi.
– Na chmurach jęczmień się nie rodzi – żartował Żemczużnikow – a z Marsa transporty zboża nie przychodzą.
– Człowiek musi żyć z ziemi, ale nie powinien jej dostrzegać. On powinien być ja i kochać to, co jest ja – odpowiadał Brenneisen.
Nie przeszkadzało to jednak mu z najwyższą cierpliwością składać nasze hymny na cześć gminy.
Przewyższając nas wszystkich wyrobieniem moralnym, Brenneisen najmniej z nas znał przeciętne życie.
On nawet uzasadniał tę swoją niewiedzę.
– Ja nie jestem wcale obowiązany znać, co jest rzeczywistością niższego typu. Ja wiem, czego ja chcę. I chcę tak żyć, jak chcę i mogę. Tak kiedyś będą żyli wszyscy ludzie. Ja chcę żyć tak, jak będą żyli kiedyś. Ja nie mogę zrzekać się siebie dlatego, że urodziłem się w tak mało rozwiniętym wieku, jakim jest nasz XIX.
Brenneisen rzadko mówił. Częściej słuchał. Decyzji swojej nie zmieniał prawie nigdy.
– Szymon Słupnik – mówił Nieczajew – jest największy siłacz.
Istotnie czuło się w Brenneisenie obecność skupionej siły. Wzbudzał on szacunek zbliżony do strachu, gdyż czyny jego i słowa nacechowane były znamionami potęgi wyższej i nie zawsze dla nas zrozumiałej.
Waria bladła i mieniła się, ile razy mówił do niej.
Nie dziwiliśmy się temu, gdyż nawet Jaszka milkł w środku nie skończonego żartu, gdy poczuł na sobie jasne i ciężkie СКАЧАТЬ
245
246
247
248
249
250
251
252
253