Płomienie. Stanisław Brzozowski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Płomienie - Stanisław Brzozowski страница 15

Название: Płomienie

Автор: Stanisław Brzozowski

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ ja sam niewolnikiem nie był. Co mnie inne pokolenia? Za siebie walczę, o siebie walczę.

      – Inni także tak śpiewali i pewnie spuścili z tonu – mruczał sceptyk.

      Michajłow wstał.

      – Słuchaj, Koruta, tobie dwie drogi stąd: albo z nami iść…

      – Dokąd, z jakimi wami?

      – Mniejsza o to! Z tymi, co mówią, że nie zniosą koło siebie ani źdźbła krzywdy ludzkiej, że w żadnej krzywdzie udziału nie wezmą, że przeciw każdej walczyć będą… Albo idź precz, tam gdzie nasi nieprzyjaciele.

      – No, no, nie unoś się.

      – Nie można tak mówić!

      Michajłow nie cofał się.

      – Tu nie ma żartów, jeżeli wam rozmowa tylko w głowie, to ja wam nie towarzysz.

      – Ale ty wiesz o tym, gdzie żyjesz, wiesz, kto tu rządzi, wiesz ty, jak się ten kraj nazywa?

      – Wiem. Rosja, kraj niewoli, kraj rabów90 cara Aleksandra, oswobodziciela chłopów91, ale tam, gdzie ja stąpię, gdzie ja żyję, jak daleko ja sięgnę, tam rządzę tylko ja.

      Rozmowa się urwała.

      – Katarzyna Pawłowna od męża wczoraj uciekła – rzekł Kasjanow.

      Michajłow zerwał się.

      – Uciekła? Dokąd, nie wiecie?

      – Dokąd miała uciec – do matki. Tam płacz i zgrzytanie zębów. Ojciec wrzeszczy, że ją za włosy do męża zaciągnie, matka płacze, kumoszki zawodzą.

      – A ona…

      – A nic, zamknęła się na cztery spusty i siedzi, oni też czekają. Powiadają, głodem wezmą.

      – A mąż?

      – Mąż? Wczoraj pił. Dziś po mieście biega, znajomym kańczug92 pokazuje.

      Adaś zaczął mi tłumaczyć. Historia całkiem miejscowa. Couleur locale93, jak się to w teorii literatury nazywa. Wydali młodą dziewczynę za mąż, za kapitana pijanicę. Bogaty miał być, a okazało się, że majątek w karty przegrał. Zdaje się, że na posag liczył. Tymczasem posagu nie ma, więc zwierzę zaczyna bić żonę. Całymi dniami wychodzić nie może z domu, ludziom się pokazać niepodobna: twarz w sińcach, oko podbite. I tak bez przerwy. Tydzień bez bójki nie przechodzi. A dziewczyna była z głową i sercem Człowiek mógłby wyrosnąć. A tak jedna jej droga: powiesić się albo bić się z mężem, kto kogo lepiej.

      Wtem drzwi się otworzyły, wpadł młody trzynastoletni uczniaczek o różowej twarzyczce, ciężko dysząc:

      – Dmitry Antonowiczu! – podbiegł do Kasjanowa. – Siostrę mąż do domu powlókł, grozi, że zabije.

      Nastała chwila ciszy.

      Nagle rozległ się szczęk, to Wroński cisnął flaszką o podłogę.

      – No! Ginąć, to ginąć! A nie będzie tego, abyśmy się spokojnie temu przypatrywali. Mnie i tak śmierć. Niechże wiem przynajmniej, że coś porządnego na świecie zrobię.

      Kasjanow złapał go za rękę.

      – Pijany jesteś, o czym ty myślisz?

      Wroński wyrwał mu się.

      – Daj już pokój, ja tylko wtedy trzeźwy, kiedy pijany. A myśli, bracie, to już mam teraz całkiem jasne. Wam się, panowie, mieszać w tę sprawę nie należy. Przydacie się jeszcze, a ja już i tak stracony.

      – Z tego nic – rzekł Michajłow – idę z tobą.

      – I ja – rzekł Indyk.

      – I ja – powtórzyłem.

      – Wszyscy idziemy.

      – Mówić tylko ja będę – prowadź no mały.

      – Tę drogę ja znam. Ogrodem bliżej będzie – rzekł Adaś.

      Istotnie prowadzić zaczął ogrodem po jakichś zarośniętych ścieżkach. Przeskoczyliśmy wreszcie jakiś płot. Nagle doleciał nas nieludzki krzyk.

      – Katia płacze – krzyknął uczniaczek.

      Zawrzało coś we mnie i zastygło. Czułem, że to samo dziać się musi i w innych. Przyspieszyliśmy kroku. Ale Wroński szedł ciągle naprzód wielkimi krokami.

      Z domu, do którego podchodziliśmy, wydobywały się wciąż krzyki coraz bliższe, coraz straszniejsze.

      Pod oknami stało kilka postaci. To kucharki sąsiadów i sąsiadki przypatrywały się egzekucji.

      – Z drogi, bydło! – krzyknął Wroński i nie poznaliśmy jego głosu.

      Ktoś próbował zastąpić mu drogę, lecz nagle z niespodziewaną siłą Wroński zadał zagradzającemu drzwi cios tak potężny, że ciemna postać znikła, waląc się na ziemię z jękiem.

      Wroński szarpnął drzwi i otworzył, weszliśmy za nim.

      Przeszliśmy sień i stanęliśmy we drzwiach pokoju. Oczom naszym przedstawił się straszny widok. Przywiązana do poręczy krzesła siedziała młoda kobieta z okrwawionymi plecami. Nad nią stał dieńszczyk94 kapitana z nahajką w ręku. Z pleców młodej kobiety spływała krew, zębami targała sznurek, którym miała skrępowane ręce. Naprzeciw niej siedział kapitan, niski, o okrągłej twarzy mężczyzna, i palił fajkę. Gdyśmy weszli, wymawiał wyraz „jedenaście”.

      Wyraz ten utkwił mu w krtani.

      Na nasz widok zaniemówił. Zerwał się. Ale jednym skokiem był już przy nim Wroński, prawą ręką uchwycił za gardło i ścisnął. Michajłow wyrwał dieńszczykowi nahajkę, ja z Adasiem rozwiązaliśmy ręce kobiety.

      – Niech się pani ubiera! – krzyknął Wroński. – Michajłow, zajmij się, niech was tu w ten moment nie będzie.

      Kasjanow mocował się z dieńszczykiem, Wroński zaś systematycznie tłukł głową na wpół duszonego kapitana o róg szafy.

      – Raz, dwa – powtarzał.

      Kapitan kopał nogami, pienił się, chciał gryźć.

      Nagle obalił Wrońskiego i wyrwał się. W tej samej jednak chwili Koruta schwycił go żelaznymi ramionami i przygwoździł do krzesła. Wroński podniósł się z ziemi, chrząknął, kaszlnął, krew rzuciła mu się ustami.

      Drzwi skrzypnęły – to kapitanowa uciekała z Michajłowem.

      My СКАЧАТЬ



<p>90</p>

rab (daw.) – niewolnik. [przypis edytorski]

<p>91</p>

car Aleksander, oswobodziciel chłopów – nazywano tak cara Aleksandra II, ponieważ zniósł pańszczyznę w Imperium Rosyjskim. [przypis edytorski]

<p>92</p>

kańczug – skórzany bicz z krótką rękojeścią; nahajka. [przypis edytorski]

<p>93</p>

couleur locale (fr.) – koloryt lokalny. [przypis edytorski]

<p>94</p>

dieńszczyk, częściej deńszczyk (ros.) – w carskim wojsku: ordynans, żołnierz przydzielony do obsługi oficera. [przypis edytorski]