Miazga. Jerzy Andrzejewski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Miazga - Jerzy Andrzejewski страница 13

Название: Miazga

Автор: Jerzy Andrzejewski

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ skomplikowane wątki, eksponowane przez Nagórskiego z niewątpliwym zaangażowaniem, lecz i z widocznym wysiłkiem, powinny się w tym momencie tak zagmatwać, iż mówca, nie znajdując dla nadmiaru treści odpowiedniej formy, a może i wśród nerwowych falowań treści cokolwiek bezradny, poczuje się po prostu zmuszony do zamilknięcia, a wówczas cisza cennego rezerwatu przyrody, jaką usłyszy, powinna go wyrwać litościwie z dręczącego kręgu subiektywnych dyspozycji, skłonić do kilku głębszych wdechów i wydechów oraz do przetarcia chustką lekko spoconego czoła. Byłby zatem, przynajmniej na razie, koniec weselnego intermezza w plenerze, autor Karolinki oraz Ostatniej godziny najrozsądniej chyba by postąpił, gdyby, nie narażając się dłużej na możliwość ciężkiego przeziębienia, wrócił na salony do społeczności. Tak też najpewniej i uczyni, być może nawet nie pamiętając, lub pamiętając mgliście, że przed kilkoma zaledwie minutami rozmawiał z zardzewiałym kikutem martwej fontanny.

      A na salonach, szczególnie w tym największym, spiętym u szczytu kopułą niebiańską z gwiazdami, skąd z okrągłej galeryjki na niebiańskich wysokościach widać za dnia Wisłę luźno i leniwie płynącą u niskiego horyzontu wśród płaskich piasków i wiklin, więc na salonach historycznego pałacyku, w uśmierconą wiosnę-niewiosnę, skoro się ma dalej odbywać ryzykowna penetracja wieloznacznych możliwości czasu przyszłego, Adam Nagórski, na podobieństwo szklanego spodka, służącego niegdyś jego starzejącemu się ojcu do przywoływania duchów, nagle i mediumicznie w podobną grę wprowadzony, przywoła prawdopodobnie cień zapomnianego poety baroku i z myślą o tytule przyszłej powieści, bo zafascynowany magią słów, nie odmówi sobie satysfakcji:

      I my, co ziemię małą, małe morze mamy,

      A myślą górnolotną nieba się tykamy,

      Cień niestetyż i marę zostawim po sobie.

      Cień z nami w grób, cień wiecznie stróżem w naszym grobie.

      Ale próżno wspominać cień naszego wieka

      I igrzysko niestałej fortuny człowieka:

      Ten, który z cienia powstał, świat nieogarniony,

      Będzie z nami w cień drugi znowu obrócony —28

      więc z należnym respektem oczekując, iż z doświadczeń znakomitego pisarza, z doświadczeń koniecznie związanych z młodziutką osobą o dwuznacznym imieniu Nike, wyniknie kiedyś, być może, romans zatytułowany Cień drugi, skoro zatem chwiejne wkraczanie w sfery cienia drugiego ma się z pleneru przenieść na salony – może się na salonach zdarzyć, że wśród ponad rzeczywistą miarę rozlicznych scen oraz sytuacji odbędą się i następujące:

      prezes Polskiego Instytutu Prasowego (PIP), Leopold Panek, już po kilku kieliszkach i głodny, bo mimo paru lat ambasadorowania i uczestniczenia w minionym dwudziestopięcioleciu w wielu przyjęciach oficjalnych nigdy nie zdołał przywyknąć do jedzenia na stojąco, a poza tym trochę zagubiony w tłumie ludzi, spośród których mało kogo zna osobiście bliżej, więc głodny i z podgęszczonym szmerkiem w skroniach przystąpi do Nagórskiego powracającego akurat z tarasu, wydaje się bowiem rzeczą mało prawdopodobną, aby u siebie w domu, na coctailu urządzonym zgodnie z ustaloną chronologią uroczystości zaraz po ślubie u św. Marcina, podjął, jako gospodarz, podobną rozmowę, mógł ją sobie co najwyżej wyobrazić. A teraz powie:

      – Wie pan, panie Nagórski, że my się znamy bardzo dawno, szmat czasu.

      Nagórski, ponieważ zostanie tą kwestią zaskoczony, strzepnie z rękawa marynarki resztki skroplonego śniegu i odpowie raczej z dystansem:

      – Czy tak?

      – Pan, oczywiście, nie pamięta. To był rok trzydziesty, może trzydziesty pierwszy.

      – Rzeczywiście dawno. Bardzo mi przykro, panie prezesie, moja pamięć nie jest najlepsza.

      – Pan mi wtedy położył rękę na ramieniu.

      – Ja?

      – Obaj mieliśmy po dwadzieścia lat i bujne włosy, ale pan był ten lepszy i jak mi pan położył rękę na ramieniu, to właśnie dlatego, że się pan uważał za lepszego, chciał mi pan dać do zrozumienia, że dziewczyna, z którą tańczyłem, nie jest dla mnie odpowiednią partnerką.

      – Czy pan się przypadkiem nie myli, panie prezesie?

      – Ja się na pewno nie mylę, położył mi pan rękę na ramieniu, podszedł pan do nas, kiedy tańczyliśmy, i położył mi pan rękę na ramieniu.

      – Gdzie to było?

      – Nie pamięta pan, panie Nagórski?

      – Niestety.

      – Pan miał rację, bo to faktycznie była partnerka nie dla mnie. Pan miał rację, że pan mi położył rękę na ramieniu.

      – Jeśli istotnie tak było, jak pan mówi, panie prezesie, chyba racji nie miałem. To nie było zbyt uprzejme.

      – Panie Nagórski, co się będziemy po tylu latach bawić w uprzejmości? Starczy, że panu mówię, że pan miał rację. A wie pan, czemu pan miał rację?

      – Słucham.

      – Dziewczyna, z którą tańczyłem, nazywała się panna Wanert.

      – Alicja.

      – A ja byłem w czarnym pożyczonym garniturze i rękawy miałem za krótkie i koszulę przynajmniej o dwa numery na dużą.

      – To było w towarzystwie?

      – Pan był we fraku, wszyscy panowie studenci byli we frakach albo smokingach. Bal Politechniki.

      – Rzeczywiście czasy prehistoryczne.

      – Dla mnie tylko historyczne, a ja historię dobrze pamiętam.

      – Cóż, jeśli po tylu latach znaczy cokolwiek przeproszenie…

      – Teraz pan sobie przypomniał, że mi pan położył rękę na ramieniu?

      – Niestety, bardzo mi przykro, ale nie.

      – Widzi pan, a ja pamiętam! Bo to pan położył mi rękę na ramieniu, a nie ja panu.

      – Słusznie. Ale, jeśli jak pan mówi rzeczywiście popełniłem ten gest niezbyt uprzejmy i położyłem pana rękę na ramieniu, może usprawiedliwi mnie trochę fakt, że Alicja Wanert była wówczas moją narzeczoną.

      – A, i pan był zazdrosny o mnie, panie Nagórski!

      – Wkrótce potem Alicja została moją żoną. Naprawdę, bardzo dawne czasy.

      – No, widzi pan, panie Nagórski, jak się to wszystko jedno z drugim albo łączy albo nie łączy. Pan mi położył rękę na ramieniu, pan był we fraku, pan się ożenił z panną Wanert…

      – Dość szybko się rozeszliśmy.

      – A ja u jej ojca, wielkiego przemysłowca, pana Karola Wanerta…

      – Karol Wanert był stryjem Alicji.

      – Wszystko jedno. СКАЧАТЬ



<p>28</p>

I my, co ziemię małą, małe morze mamy (…) z nami w cień drugi znowu obrócony — – fragm. wiersza Daniela Naborowskiego Cień przypisany ks. JM Januszowi Radziwiłłowi, podczaszemu naonczas W[ielkiego] Ks[ięstwa] L[itewskiego]. A[nno] 1607. [przypis edytorski]