Название: Faraon
Автор: Болеслав Прус
Издательство: Public Domain
Жанр: Зарубежная классика
isbn:
isbn:
– Siedź tu, matko – mówiła – co ty tam robisz na dole?…
– Ogrodnik przyniósł owoce, a z miasta przysłali chleby, wino i ptaszki; musiałam to odebrać.
– Siedź tu i rozmawiaj, bo mnie strach ogarnia…
– Głupiutka z ciebie dziecina! – odparła, śmiejąc się, Tafet. – Do mnie także pierwszego dnia strach wyglądał z każdego kąta; ale jak wyszłam za mur, wszystko się skończyło. Kogo ja się tu mam bać, gdzie wszyscy padają przede mną na kolana? Przed tobą chybaby stawali na głowach!… Wyjdź do ogrodu, jest piękny jak raj… Wyjrzyj w pole, gdzie zbierają pszenicę… Siądź w łódkę rzeźbioną, której przewoźnicy usychają z tęsknoty, ażeby cię zobaczyć i przewieźć po Nilu…
– Boję się…
– Czego?…
– Albo ja wiem?… Dopóki szyję, myślę, że jestem w naszej dolince i że zaraz przyjdzie ojciec. Ale kiedy wiatr uchyli zasłonę okna i spojrzę z góry na ten wielki… wielki kraj, zdaje mi się… Wiesz co?… Że mnie porwał sęp i zaniósł do swego gniazda na skale, skąd zejść nie można…
– Ach, ty… ty!… Gdybyś widziała, jaką dziś wannę przysłał książę, miedzianą wannę!… A jaki trójnóg na ognisko, jakie garnki i rożny!… A gdybyś wiedziała, że ja dziś dwie kury posadziłam i niedługo będziemy mieli pisklęta…
Po zachodzie słońca, gdy nikt nie mógł jej widzieć, Sara bywała śmielszą. Wówczas wychodziła na taras i patrzyła na rzekę. A gdy z daleka ukazała się łódź oświetlona pochodniami, które na czarnej wodzie rzeźbiły krwawe i ogniste smugi, Sara obu rękoma przyciskała swoje biedne serce, które drżało jak złapany ptak. Tam płynął do niej Ramzes, a ona nie umiałaby powiedzieć, co się z nią dzieje. Czy radość, że zbliża się ten piękny, którego poznała w dolince, czy trwoga, że znowu zobaczy wielkiego władcę i pana, który ją onieśmielał.
Jednego dnia, w wigilię szabasu, przyszedł na folwark ojciec, pierwszy raz od jej osiedlenia się w tym miejscu. Sara z płaczem rzuciła się do niego; sama umyła mu nogi, a na głowę wylała wonności, okrywając go pocałunkami. Gedeon był to człowiek już szpakowaty, o surowych rysach. Miał na sobie długą do kostek koszulę, u dołu obszytą kolorowym haftem, a na niej żółty kaftan bez rękawów, rodzaj kapy spadającej na piersi i plecy. Głowę nakrywał niewielką czapką, zwężającą się u góry.
– Jesteś?… jesteś! – wołała Sara i znowu zaczęła całować jego ręce i głowę.
– Ja sam dziwię się, że tu jestem! – odparł smutnie Gedeon. – Skradałem się do ogrodu jak złodziej. Przez całą drogę z Memfis zdawało mi się, że wszyscy Egipcjanie pokazują mnie palcami, a każdy Żyd pluje…
– Przecież, ojcze, sam mnie oddałeś księciu?… – szepnęła Sara.
– Oddałem, bo cóż miałem robić? Zresztą mnie się tylko tak zdaje, że mnie pokazują i opluwają. Z Egipcjan, kto mnie zna, kłania mi się tym niżej, im sam jest wyższy. Przez czas, kiedy tu jesteś, nasz pan, Sezofris, mówił, że trzeba mi dom powiększyć; pan Chaires darował mi stągiew najlepszego wina, a sam najdostojniejszy nasz nomarcha przysyłał do mnie zaufanego sługę pytać: czy ty jesteś zdrowa i czy ja nie zostałbym u niego rządcą?
– A Żydzi?… – spytała Sara.
– Co Żydzi!… Oni wiedzą, że ja nie ustąpiłem z dobrej woli. No, a każdy chciałby, żeby jemu tylko taki gwałt robili. Niechaj nas wszystkich Pan Bóg sądzi. Lepiej powiedz: jak ty się masz?
– Na łonie Abrahama nie będzie jej lepiej – odezwała się Tafet. – Cały dzień znoszą nam owoce, wina, chleby i mięso, czego dusza zapragnie. A jaką wannę mamy!… cała miedziana. A jakie naczynia kuchenne!…
– Trzy dni temu – przerwała Sara – był u mnie Fenicjanin Dagon. Nie chciałam go widzieć, ale tak się napierał…
– Dał mi złoty pierścionek – wtrąciła Tafet.
– Powiedział mi – mówiła Sara – że jest dzierżawcą u mego pana, darował mi dwie bransolety na nogi, zausznice z pereł i szkatułkę wonności z kraju Punt.
– Za co on ci to darował? – zapytał ojciec.
– Za nic. Tylko prosił, ażebym o nim dobrze myślała i niekiedy powiedziała mojemu panu, że Dagon jest najwierniejszym jego sługą.
– Ty bardzo prędko zbierzesz całą skrzynię zausznic i bransolet – odparł z uśmiechem Gedeon. – Ach – dodał po chwili – zbierz prędko wielki majątek i uciekajmy do naszej ziemi, bo tu nam zawsze bieda. Bieda, kiedy jest źle, a jeszcze większa bieda, kiedy jest dobrze.
– A co by powiedział pan mój? – zapytała Sara ze smutkiem.
Ojciec potrząsnął głową.
– Nim rok minie, pan twój porzuci cię, a inni mu dopomogą. Gdybyś była Egipcjanką, wziąłby cię do swego domu, ale Żydówkę…
– Porzuci?… – powtórzyła Sara z westchnieniem.
– Co martwić się przyszłymi dniami, które są w ręku Boga? Przyszedłem spędzić u ciebie szabas…
– A ja mam doskonałe ryby, mięso, placki i wino koszerne90 – szybko wtrąciła Tafet. – Kupiłam też w Memfis siedmioramienny świecznik i świece woskowe… Będzie kolacja lepsza niż u samego pana Chairesa.
Gedeon wyszedł z córką na taras. Gdy zostali we dwoje, rzekł:
– Mówiła mi Tafet, że ciągle siedzisz w domu. Dlaczego? Trzeba wyjrzeć przynajmniej do ogrodu.
Sara wstrząsnęła się.
– Boję się – szepnęła.
– Dlaczego ty się masz bać twego ogrodu?… Przecież ty tu jesteś pani, wielka pani.
– Raz wyszłam do ogrodu w dzień… Zobaczyli mnie jacyś ludzie i zaczęli mówić między sobą: „Patrzcie, to ta Żydówka następcy tronu, przez którą opóźnia się przybór!…”
– Głupi oni są – wtrącił Gedeon. – Alboż to raz Nil o cały tydzień spóźnił się z wylewem? Więc tymczasem wychodź sobie wieczorami.
Sara otrząsnęła się jeszcze gwałtowniej.
– Nie СКАЧАТЬ
90