Название: Klechdy polskie
Автор: Bolesław Leśmian
Издательство: Public Domain
Жанр: Зарубежная классика
isbn:
isbn:
Kiepas w ślad za nim podążył, dziwiąc się w duchu, że tym razem kozioł i większy jest na oko, i poważniejszy, i uroczystszy.
Zaledwo wszakże razem do chałupy Gryza się zbliżył, kozioł, nie zwlekając ani chwili, zniknął dość wprawnie z oczu Kiepasa i, zamiast pustki, samego Gryza po sobie na miejscu zniknienia pozostawił.
Kiepas do Gryza się zbliżył i w oczy mu zajrzał uporczywie.
– Koźle uparty – rzekł porozumiewawczo, z naciskiem wyrazy sylabizując.
– Czego chcesz? – spytał Gryz.
– A więc ty wiesz, że ci kozioł uparty na imię? – zawołał z tryumfem Kiepas, jakby Gryza na gorącym uczynku przyłapał.
– Wiem i nie zapieram się tego – odparł wyraźnie Gryz. – Nigdy nie wiadomo, co za stworzenie na świat pod ludzką powłoką przychodzi. Raczej ty byś się zapierał, gdybym cię osłem dla przykładu nazwał, a wszakże, gdybym jeno chciał, mógłbym w tobie nic prócz osła nie widzieć.
– A czemu nie widzisz? – spytał ciekawie Kiepas.
– Bo nie chcę! – odparł uparcie Gryz.
– Na przekór mnie, czy na przekór sobie? – dopytywał się Kiepas.
– I tobie, i sobie na przekór! – odpowiedział Gryz.
– A ja co widzę, to widzę! – zawołał Kiepas i dłonią w pierś się uderzył.
– Co widzisz? – spytał Gryz, w tę dłoń ukosem wpatrzony.
– A to właśnie widzę, że z diabłem konszachty masz – odparł Kiepas, wydłużając ku niemu szyję i łokcie w tył cofając.
– Poniechaj obelg, bo cię kiedyś w pysk lunę! – odrzekł Gryz i odwróciwszy się do niego tyłem, wszedł do chałupy.
Następnej nocy powtórzyło się to samo zjawisko.
O godzinie, którą Kiepas za umówioną uważał, Gryz z chaty się wyłonił. Postał chwilę małą i w stronę latarni się udał.
Zbliżywszy się do niej, znikł umiejętnie, przekazując opróżnione miejsce pośpiesznie zjawionemu kozłowi.
Kiepas czekał właśnie na tę chwilę i jednym susem kozła dosięgnąwszy, grzbiet jego wełnisty okraczył.
Opowiadał potem, że kozioł czarny, jak zwierz nie z tego świata, poniósł go w dalekie pola i lasy, których opis niezmiernie dziwił słuchaczy, jako zgoła niezgodny ze znanymi im naokół miejscowościami.
Tak czy owak, Kiepas konno na koźle niezły kawał drogi ujechał, nogami włócząc po ziemi, a kończyną własnego grzbietu kłócąc się dotkliwie ze grzbietem na przełaj skaczącego kozła.
Właśnie galopował zuchwale po jakichś jarach, których rozpoznać w biegu nie mógł, gdy nagle zoczył z dala idącego mu naprzeciw Gryza, i widokiem jego wykolejony, osiadł znienacka na ziemi, uczuwszy przesadnie wielką próżnię pomiędzy kolanami, które kozła z uwięzi ścisłej wypuściły.
Gryz ramiona w porę rozkrzyżował i kozła, który poskokami utratę zmysłów zdradzał, pochwycił i dłonią silną okiełznał.
Kiepas się z ziemi nie podnosił, upadek swój w rodzaj spoczynku trafnie przedzierzgając.
Gryz z kozłem zbliżył się do niego.
– Czemu chudobę mi dręczysz? – zapytał.
Kiepas na piasku pierwszą literę swego nazwiska kreślić zaczął, lecz nie dokończył.
– Czemu chudobę mi dręczysz? – powtórzył głośniej Gryz.
– Tylem ją udręczył, ile ona i mnie udręczyła – odpowiedział Kiepas, sapiąc mozolnie.
– Kto ci pozwolił kozła pod wierzch zażywać? – dąsał się Gryz i kozła pchnął przed same oczy siedzącego na ziemi Kiepasa, aby mu pokazać, jak zwierzę po jeździe wierzchowej wygląda.
Wyglądało opłakanie.
– Nie o koźlą skórę, jeno o własną ci chodzi – rzekł Kiepas, uśmiechając się chytrze. – Sam się tą jazdą zmęczyłeś, a kozła do oczu mi pchasz dla niepoznaki. Albo ja wiem, który z was – człek, a który – kozioł?
– Głupiś! – odrzekł Gryz.
– Zły jesteś, żem cię pod sobą kawał czasu miał i żem na twym karku kawał świata ujechał! – odparł zwycięsko Kiepas.
– Głupiś! – powtórzył Gryz.
– A może ci twą koźlą odmianę tak postrzępiłem i poniszczyłem, że ci się w nią teraz wystroić już niesporo – domyślał się Kiepas.
– Głupiś! – wrzasnął Gryz, natężając szyję, jakby ją chciał do cna wyżyłować.
Kiepas zamilkł na chwilę.
– A ja co myślę, to myślę – odezwał się po chwili milczenia i grudkę ziemi, w palcach wygniecionej, cisnął za siebie.
– Co myślisz? – spytał Gryz, głosem zawczasu zdławionym.
– A to myślę, że z diabłem konszachty masz – odparł Kiepas i powstał z ziemi stanowczo.
Gryz milcząc w pysk go lunął.
– Jeżeli jeszcze raz tę obelgę powtórzysz, w pysk cię lunę – rzekł, dłoń o grzbiet kozła pocierając.
– A przecież mnie już lunąłeś? – zauważył prawdomównie Kiepas.
– Tym razem na pogróżkę cię lunąłem, a drugim razem lunę cię na pokaranie twej gęby zuchwałej – wytłumaczył Gryz.
Pogróżki otrzymanej Kiepas się nie uląkł, ale obietnica kary niemile go dotknęła.
– Nie będę ci dokuczał, jeśli i ty mnie dokuczać nie będziesz – rzekł z nagłym wybuchem szczerości.
– Jakże ci to dokuczam? – spytał Gryz.
– Dokuczasz mi tylekroć, ilekroć w obecności mojej twierdzisz, że niby nie wiadomo, co za stworzenie na świat pod ludzką powłoką przychodzi. Mąci mi się w głowie od tych wyrazów, a ten zamęt dręczy mię więcej, niźli ja kozła twego udręczyć zdążyłem. Kozioł mię bowiem zrozumiał, a ja tych wyrazów zrozumieć nijak nie mogę.
Gryz obiecał, że nigdy wobec Kiepasa zdania tego nie wygłosi. I dotrzymał słowa. A i Kiepas słowa dotrzymał i nigdy mu już odtąd kozła nie okraczył.
СКАЧАТЬ