Klechdy polskie. Bolesław Leśmian
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Klechdy polskie - Bolesław Leśmian страница 3

Название: Klechdy polskie

Автор: Bolesław Leśmian

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ postoi.

      – A postawszy chwilę małą, nie skierowałeśże kroków do mojej latarni? – spytał Kiepas, pośpiewując uszczypliwie i wysuwając naprzód dolną szczękę.

      – Tego już nie pamiętam – odpowiedział Gryz i głowę z lekka odwrócił.

      – Więc może i tego nie pamiętasz, żeś dotarłszy do mojej latarni, w kozła czarnego się przedzierzgnął? – zawołał zwycięsko Kiepas i ujął się pod boki.

      – Głupiś! – powtórzył Gryz. – Pewno widziałeś i mnie, i kozła, i poplątałeś nas we łbie, w którym plącze się wszystko, cokolwiek się tam przedostanie. Kozioł do miejsca nowego nawyknąć jakoś nie chce, więc go już kilka razy z drogi nawracać musiałem. Zwichnęło ci się coś we łbie na ten widok i kwita. Znam twoje bajdy nie od dzisiaj i nigdy im ani ucha, ani wiary nie daję. Gadałeś mi przecie, żeś naszego wikarego na samym środku księżyca przyłapał na tym, jak pelerynę nieustannie to zrzucał, to wdziewał. To pewna, że księżyc był osobno na niebie, a wikary osobno na ziemi. A tyś wikarego do księżyca tak właśnie, jak mnie do kozła przyłatał. Nie mógł to wikary innego miejsca dla wdziewania i zrzucania peleryny znaleźć, jeno musiał aż na księżyc wędrować, aby tam to wszystko, coś mu wraz z peleryną przypisał, załatwić? I mało mu było księżyca, że sam środek jego wybrał?

      – Nie moja w tym głowa, a jego, czemu środek upatrzył, a okraje pominął – odparł Kiepas, spychając na wikarego wyłączną odpowiedzialność za wybór miejsca.

      – Głupiś! – powtórzył znowu Gryz. – A drugi raz mi opowiadałeś, że sędzina, w kokoszę czarną przeobrażona, dziobem do twej szyby kołatała, upraszając pilnie o pozwoleństwo zniesienia jaja w twej izbie.

      – I pozwoliłem! – zawołał Kiepas, podnosząc palec do góry i przytaczając swe pozwoleństwo na dowód, że i reszta zdarzenia tak samo była prawdziwa i rzeczywista.

      – Głupiś! – rzekł Gryz. – Tak samo jej twoja izba do zniesienia jaj była potrzebna, jak tobie to jajo do twej opowiadanki durnej! A przyparty do muru upewniałeś na domiar, że czarne było, nie białe.

      – To już jej rzecz, nie moja, dlaczego czarne, a nie białe zniosła – zauważył pośpiesznie Kiepas, spychając tym razem na sędzinę wyłączną odpowiedzialność za wybór koloru.

      – Głupiś! – zawrzasnął Gryz i ujrzawszy w oczach Kiepasa jakieś zaprzeczenie, wzdrygnął się bezsilnie całą swoją osobą.

      Kiepas ręką machnął.

      – Co wiem, to wiem, i nikt mi tego nie odbierze – odparł spokojnie w poczuciu podejrzanej dla Gryza słuszności.

      – Co wiesz? – spytał Gryz.

      – A to wiem, że masz z diabłem konszachty – rzekł Kiepas i wytknął palcem rozwarte oburzeniem oczy Gryza.

      – Nie rzucaj mi obelg w twarz, bo cię kiedyś w pysk za to lunę! – odparł Gryz i odwróciwszy się, wszedł z powrotem do chałupy.

      Poczekaj no, bratku! – pomyślał Kiepas, pięścią odgrażając się już nieobecnemu Gryzowi. – Niech no tylko noc nastanie, a sprawdzę, kto z nas ma słuszność. Na pewno cię będzie twoja chętka czartowska korciła. Nie wytrzymasz i znów swą przemianę koźlatą wedle układu z diabłem odrobisz!

      Noc nastała i o tej samej, co poprzedniej nocy, godzinie Gryz się z chałupy wyłonił.

      Nie wytrzymał! – pomyślał Kiepas, dech w piersi tamując.

      Gryz postał chwilę małą i ku latarni swe kroki skierował.

      Zaledwo do latarni się zbliżył, a pierzchnął z oczu Kiepasa. Na jego miejscu powstał kozioł czarny.

      Kiepas sznur, zawczasu przygotowany, na szyję kozła zarzucił i do latarni go przywiązał. Kozioł z lekka przekrzywił na bok głowę i znieruchomiał.

      Kozła mam, więc i jego mam. Ciekawym, co teraz uczyni? – pomyślał Kiepas, patrząc na kozła tym wzrokiem, którym zazwyczaj Gryza obdarzał. Ledwo to pomyślał, a Gryz z chałupy wyszedł.

      A to ci bestia! – zaklął w duchu Kiepas. – U latarni stoi uwiązany, a jednocześnie z chałupy wychodzi! A może to nie on, jeno ktoś trzeci? – zdjął go strach lekki.

      – Kto tam? – zawołał, patrząc na zbliżającego się Gryza.

      – Czy ślepy jesteś, że nie widzisz? – odparł Gryz. – Znów mi kozioł z zagrody uciekł.

      – Niby to nie wiesz, co się z twym kozłem dzieje? – rzekł podejrzliwie Kiepas.

      – A co się dzieje? – spytał Gryz.

      – Do latarni go przywiązałem – odpowiedział Kiepas z przebiegłym uśmiechem. – Nie masz tam śladów od sznura na szyi?

      – Głupiś – odrzekł Gryz i kozła odwiązał.

      – A ja co twierdzę, to twierdzę! – rzekł Kiepas z mocą.

      – Co twierdzisz? – spytał Gryz.

      – A to właśnie twierdzę, że z diabłem konszachty masz! – odparł Kiepas i kozła kolanem szturchnął.

      – Nie miotaj mi obelg w twarz, bo cię kiedyś w pysk lunę – przypomniał mu Gryz i z kozłem, tłocząc się o jego boki, do domu wrócił.

      Kiepas milcząc, wzrokiem pogardliwym do końca go odprowadził.

      Następnej nocy powtórzyło się to samo zjawisko.

      O godzinie, z góry Kiepasowi wiadomej, Gryz wyszedł, jako zawsze, z chałupy.

      Postał chwilę małą i ku latarni wolnym krokiem podążył. Zaledwo w jej pobliżu się znalazł, a znikł swoim zwyczajem z oczu Kiepasa, ustępując miejsca zjawionemu znikąd kozłu.

      Kiepas krokiem stanowczym zbliżył się do kozła i w oczy mu zajrzał uporczywie.

      – Tomaszu? – rzekł porozumiewawczo, z naciskiem imię Gryza sylabizując.

      – Czego chcesz? – zapytał kozioł, ku niewielkiemu zresztą zdziwieniu Kiepasa.

      – A więc ty wiesz, że ci Tomasz na imię? – zawołał z tryumfem Kiepas, jakby kozła na gorącym uczynku przyłapał.

      – Wiem i nie zapieram się tego – odparł wyraźnie kozioł. – Nigdy nie wiadomo, co za stworzenie pod powłoką ludzką na świat przychodzi. Każdy z niej dla siebie i po swojemu korzysta. To tylko pewna, że właściwy jej użytek jest dotąd jeszcze nie znany nikomu. Stąd tyle pomyłek i stąd owo nieustanne zrzucanie w ciemność tej luźnie lub samozwańczo, lub wreszcie na opak przywdzianej powłoki, co zazwyczaj śmiercią się nazywa, a co ma pozór dość niedorzeczny, jak gdyby nie osoba przyodziewku, jeno przyodziewek osoby stosownej poszukiwał i znaleźć jej nie СКАЧАТЬ