Nad Niemnem, tom pierwszy. Eliza Orzeszkowa
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nad Niemnem, tom pierwszy - Eliza Orzeszkowa страница 11

Название: Nad Niemnem, tom pierwszy

Автор: Eliza Orzeszkowa

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ tysięcy ma na procencie u pana Benedykta. Cóż to za posag… Wcale posagu żadnego nie ma… a dumna przy tym jak księżniczka i zła jak szerszeń.

      – Zauważyłem to właśnie przed chwilą.

      Ironiczny trochę uśmiech przebiegł mu po cienkich ustach.

      – Z temperamentem dziewczyna… – dodał.

      Kirło swymi błyszczącymi, świdrującymi oczkami uważnie mu w twarz popatrzał.

      – Ej, nie zapalaj się pan tak prędko! – z wyraźnym niezadowoleniem zawołał. – Temperament! Temperament! Był, ale już wywietrzał.

      Czarne, wąskie brwi młodego pana silniej niż zwykle drgnęły, a drgnienie to udzieliło się czołu i przebiegło skórę czaszki, aż pod przerzedzonymi i ufryzowanymi włosami. Zupełnie jednak obojętnym a nawet żartobliwym głosem zapytał:

      – Cóż tam takiego było?

      Kirło znowu filuternym stał się.

      – Pamiętasz pan Zygmunta Korczyńskiego, tego malarza, którego spotkaliśmy u Darzeckich?

      – Pamiętam, wcale przyzwoity człowiek i podobno nie bez talentu… Żona jego ładna, mała blondynka… Cóż więc?

      – No… on i panna Justyna…

      – Romans? – dorzucił pan.

      – I jaki! – wybuchnął Kirło.

      – Już z żonatym?

      – Ale gdzie tam! Od dzieciństwa prawie… jak zwykle pomiędzy kuzynami…

      – A dlaczegóż więc?…

      – Dlaczego nie pobrali się? Ależ i mowy o tym być nie mogło… Familia… i on sam…

      Dłużej rozmawiać nie mogli, bo towarzystwo całe z ganku wchodziło już do sieni i zaraz wejść miało do salonu.

      Tymczasem po wschodach, niegdyś politurowanych i ozdobnych, dziś tylko czystych i całych, Justyna wprowadziła ojca do górnej części domu, gdzie pośród obszernego strychu urządzony był wąski korytarz z dwoma naprzeciw siebie otwierającymi się pokojami. Jeden z tych pokojów należał do Ignacego Orzelskiego i był zarazem sypialnią nocujących tu czasem gości. Justyna opuściła ramię ojca i wyjąwszy mu z rąk skrzypce, umieściła je w stojącym na stole podługowatym pudle. Czyniąc to, z cicha i trochę szorstko rzekła:

      – Dlaczego, ojcze, pozwalasz zawsze temu panu żarty z siebie…

      Urwała i uczyniła ręką gest zniechęcenia.

      – Po co ja to mówię! Tyle już razy prosiłam… przedstawiałam… Nic nie pomaga… i nic nie pomoże!…

      Wzięła dzbanek stojący w kącie pokoju i zaczęła zeń wodę do miednicy nalewać. Stary w rozwartym szlafroku i zupełnym pod nim negliżu stał na środku pokoju, zakłopotany trochę i z jednostajnym wciąż, dobrodusznym uśmiechem na ustach.

      – Widzisz, moja Justysiu – zaczął – żebyś ty wiedziała, jak to trudno… zresztą… cóż to szkodzi!

      – O! – zawołała – właśnie pragnęłabym, aby ojciec uczuł…

      Umilkła znowu, zawiesiła ręcznik obok miednicy i na jednym ze stołów ustawiła małe lusterko. Stary tymczasem drobnymi krokami zbliżył się do skrzypiec i już je z pudła wyjmować zaczął. Justyna delikatnie i powoli instrument znowu na uprzednim miejscu złożyła.

      – Trzeba się ubierać, ojcze! Zaraz zawołają nas do stołu…

      – A, do stołu! – powtórzył stary. – Dobrze… dobrze… bo już i głodny jestem… A nie wiesz tam czasem, co na obiad będzie?

      – Nie wiem – odpowiedziała i ułożyła obok lusterka wszystkie przybory do golenia się i czesania służące.

      – Wszystko gotowe, ojcze…

      Stary nie ruszał się i z ukosa na skrzypce spoglądał.

      – A może bym ja trochę jeszcze pograł?

      – A obiad? – zapytała Justyna.

      – A prawda… obiad? Pewno dziś co smacznego dadzą, bo goście są… Pytałem się nawet panny Marty z samego rana, co tam na obiad będzie, ale czy ona kiedy po ludzku do kogo przemówi! Burknęła… chrząknęła… czchnęła i na dół poleciała… a mnie już na dół nie chciało się schodzić… wypiłem więc kawę z sucharkami, troszkę szynki zjadłem i grałem sobie… Szynki w tym roku doskonale urządziła… i sucharki jej zawsze doskonałe… w ustach topnieją… caca!

      Powoli, leniwie usiadł przed lusterkiem i do robienia toalety swej przybierać się zaczął. Justyna prędko i zręcznie czyściła miotełką surdut ojca. Stary zachmurzył się.

      – Otóż to – gderliwym tonem zaczął – jak tylko goście przyjadą albo co tam innego stanie się, Franek u mnie ani nosa nie pokaże… Jeden ten chłopiec do wszystkiego… i przy kredensie, i do stołu usługuje, i mnie, i panu Benedyktowi… Do czego to podobne, aby w takim domu… nie było komu wody podać i surduta oczyścić?

      – Już oczyszczony! – odpowiedziała Justyna.

      – Oczyszczony… oczyszczony… – gderał stary. – A któż go oczyścił? Ty sama! Czyż to pięknie, aby panienka surduty czyściła?… do czego to podobne?

      Po ustach Justyny przemknął uśmiech. Stanęła na środku pokoju i zamyśliła się chwilę.

      – Jak ja stąd wyjdę – rzekła – ojciec znowu grać zacznie…

      – A może… – odparł stary – to i cóż?

      – Teraz nie można – odrzekła – bo jak na obiad zawołają, trzeba, aby ojciec był już ubrany… Lepiej może pudło na klucz zamknąć…

      – No, no! Nie zamykaj… nie zamykaj!…

      Nic już nie odpowiadając zakręciła mały klucz w zamku, schowała go do kieszeni i wyszła.

      Drugi pokój na górze, niezbyt mały i bardzo czysty, o dwu łóżkach i umeblowaniu skromnym, lecz dostatecznym, stanowił od lat kilku wspólne mieszkanie Marty i Justyny. W tym pokoju Justyna stanęła przed otwartym oknem i rozplótłszy warkocze, powolnym ruchem rozczesywać zaczęła gęstwinę czarnych włosów, w które podczas rannej przechadzki wplątały się zielone igły i młodziutkie gałązki sośniny.

      Na Niemnie ruch ustał zupełnie. Tratwy przepłynęły, rybackie czółna znikły, samotność zaległa płynące błękity wody, nad którymi czasem tylko w olśniewającej światłości słonecznej szybko i kręto przelatywały połyskliwe jak atłas rybitwy. Na cichą wodę wypłynęła łódź mała, od jednego brzegu do drugiego wioząca dwóch ludzi. Jeden z tych ludzi siedział na dnie łodzi i twarz nad wodą pochylał tak, jakby z zajęciem przypatrywał się podwodnej roślinności, która tu i ówdzie wybijała się na powierzchnię kępami СКАЧАТЬ