Bracia Dalcz i S-ka. Tadeusz Dołęga-mostowicz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Bracia Dalcz i S-ka - Tadeusz Dołęga-mostowicz страница 10

Название: Bracia Dalcz i S-ka

Автор: Tadeusz Dołęga-mostowicz

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ ja pani dziękuję – powiedział z uśmiechem, przytrzymał chwilę jej rękę, odsunął rękawiczkę i pocałował tuż koło przegubu.

      Wpadła do domu jak nieprzytomna. Omal nie rzuciła się na szyję panu Wieczorkowi, ojcu jej gospodyni, gdy ten jej drzwi otworzył. Ponieważ obiad dawano o wpół do czwartej, miała dość czasu na rozpamiętywanie tego ważnego zdarzenia: pocałował ją w rękę!

      Od czasu gdy została jego sekretarką, minęło zaledwie trzy tygodnie, a już wiedziała, że się to byle czym nie skończy. Jeżeli tedy tak starannie upiększała i porządkowała swój pokoik, to nie bez myśli, że przecież może się zdarzyć, że do niej kiedy wstąpi. Bez żadnych zamiarów, ale tak sobie… Właściwie to nonsens, a jednak…

      I zdarzyło się, a zdarzyło się całkiem niespodziewanie.

      Marychna zawsze dość ciężko przechodziła zwykłą słabość. Dawniej, gdy jeszcze pracowała w sekretariacie, brała zwykle zwolnienie na te dwa dni. Teraz jednak postanowiła nie przerywać pracy. Po pierwsze tęskno byłoby jej za… fabryką, a po wtóre, obawiała się, by pan Krzysztof na czas jej nieobecności nie wziął którejś innej, na przykład takiej Klimaszewskiej, co mizdrzy się do każdego mężczyzny.

      Dlatego poszła. Wyglądała jednak tak blado i tak fatalnie, że on sam to zauważył i kazał jej wrócić do domu, a nazajutrz broń Boże nie przychodzić, bo zresztą i roboty żadnej specjalnie nie będzie. Zaległość zaś dwudniowa łatwo się da odrobić. Ma zresztą teraz całe swoje biuro i świat się nie zawali, jeżeli ona przez dwa dni odpocznie. Był przy tym tak delikatny, że nie wypytywał, co jej jest. Widocznie domyślał się. Cóż, nic dziwnego, pewno niejedną miał już kochankę (tu serce Marychny ścisnęło się), niejedną, i zna się na słabościach kobiecych.

      Nazajutrz tedy Marychna nie poszła do fabryki. Leżała w łóżku i haftowała cyklameny50 na laufrze51, którego przeznaczeniem miało być upiększenie stolika przed lustrem. Była może piąta, a może kwadrans po, gdy w przedpokoju rozległ się długi dzwonek. Pewno któraś przyjaciółka gospodyni. Marychna słyszała jej kroki, gdy szła otworzyć drzwi, brzęk łańcucha i nagle pukanie do jej pokoju. Więc do niej? Któż to może być?

      Weszła gospodyni i powiedziała, że przyszedł jakiś pan i pyta, czy może go panna Jarszówna przyjąć.

      – Jaki pan? Przecież leżę w łóżku.

      – Taki brunet, elegancki, mówi, że wie o pani chorobie i właśnie przyszedł odwiedzić.

      – Boże drogi! – Marychnie zaparło oddech. – Czyżby… Moja pani! Ja sama nie wiem… No, niech pani chyba poprosi… Zaraz, czy ja nie jestem rozczochrana?

      – Nie, nie, i koszulka ładna, jak się patrzy, śmiało może pani go przyjąć.

      Z tymi słowami gospodyni wybiegła, a w sekundę potem do pokoju wszedł Krzysztof Dalcz. Był nie w codziennym grubym szarym ubraniu, lecz w czarnym wizytowym, w którym wyglądał jeszcze ładniej i jeszcze subtelniej. W ręku trzymał dużą paczkę.

      – Dzień dobry pani, jakże się pani czuje? – powiedział tak swobodnie, jakby w jego wizycie nie było nic nadzwyczajnego.

      – Och, panie dyrektorze – wyszeptała z trudem.

      – Uważałem za swój miły obowiązek odwiedzić panią. No, nie przywita się pani ze mną?

      Wyciągnęła rękę, która wyraźnie drżała. Pochylił się i musnął ją bardzo gorącymi ustami, przytrzymując w swojej dłoni.

      – Przyniosłem na pociechę czekoladki – powiedział, umieszczając pudło na zastawionym drobiazgami stoliku przy łóżku i przysuwając sobie krzesło.

      – Pan dyrektor… doprawdy… ja strasznie dziękuję…

      – Pozwoli pani rozpakować? Widzi pani, że ja sam jestem łakomy, i myślałem, że zechce mnie pani poczęstować.

      – O, ja sama – zerwała się, lecz nagły ruch wywołał widocznie silny ból, gdyż opadła na poduszkę i pobladła z wyrazem cierpienia na twarzy.

      Dalcz, nie mówiąc ani słowa, wstał, nalał do szklanki odrobinę wody, wyjął z kieszeni kamizelki małe srebrne pudełeczko i podał jej białą pastylkę:

      – Niech pani to zażyje – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu – to uspokaja wszelkie bóle.

      Marychna połknęła lekarstwo.

      – Gorzkie – uśmiechnęła się.

      – Za kwadrans ból minie – zapewnił, chowając pudełko do kieszeni.

      Teraz przypomniała sobie, że już je widziała u niego w fabryce. Pewnego razu, po powrocie z warsztatów, zażył taką pastylkę, wyjaśniając, że ma częste migreny i że tylko to mu pomaga. Rzeczywiście, wyglądał wówczas bardzo blado i miał sine cienie pod swoimi pięknymi oczami.

      – Pan dyrektor taki dla mnie dobry – westchnęła.

      Milczał chwilę i jakby z namysłem powiedział, ciągnąc słowa:

      – Przesadza pani… Zresztą chyba trzeba mieć na świecie kogoś, dla kogo można być dobrym…

      I nagle, jakby dla zmienienia tematu rozmowy, zaczął innym tonem:

      – Dziś musiałem wraz ze stryjem Wilhelmem reprezentować fabrykę na pogrzebie prezesa Genwajna. Pogrzeb trwał przeszło dwie godziny i nieco przemarzłem…

      – Czy to ten Genwajn?… – zapytała Marychna.

      – Tak. Z fabryki Scherr i Genwajn… Niegdyś kolega szkolny stryja Wilhelma. Zastrzelił się. Czytała pewno pani w dziennikach.

      Marychna nie czytywała w ogóle dzienników. Dawniej, gdy jeszcze pracowała w sekretariacie i mieszkała w Zielonce, o wszystkich ważniejszych zdarzeniach dowiadywała się albo od kolegów, albo od ojczyma, który przy każdej takiej sposobności opowiadał o karierze i koligacjach52 omawianej osoby. To była jego pasja. Toteż dzięki niej Marychna dobrze wiedziała, kto to jest Genwajn. Jeżeli ojczym o kimś mówił z dodatkiem słowa „ten” – oznaczało to, że mówi się o znanym i bogatym człowieku.

      – Zastrzelił się? Przecież to był już stary człowiek – zauważyła.

      – Stary. Starzy też miewają powody do samobójstwa. Podobno firma jego stała na progu bankructwa.

      – Jednak, panie dyrektorze, częściej się słyszy o samobójstwach ludzi młodych. Przeważnie z miłości…

      – O, nie mówmy o tym. Oboje jesteśmy młodzi – powiedział z uśmiechem – i wcale nie myślimy o… samobójstwie. No, nie lepiej pani?

      – Troszkę.

      – A bardzo СКАЧАТЬ



<p>50</p>

cyklamen – ozdobna roślina o dużych, sercowatych liściach i białych, różowych a. czerwonych kwiatach. [przypis edytorski]

<p>51</p>

laufer (daw.) – bieżnik, podłużna serweta na stół lub ławę. [przypis edytorski]

<p>52</p>

koligacja (z łac.) – pokrewieństwo. [przypis edytorski]