Название: Potop, tom drugi
Автор: Генрик Сенкевич
Издательство: Public Domain
Жанр: Повести
isbn:
isbn:
Wtedy powstał hałas straszliwy. Liczne głosy wołały: „Do wotów! do wotów!” – inni zaś: „Kto tu od pana Zagłoby sławniejszy? Kto większy rycerz? Kto żołnierz doświadczeńszy? Pana Zagłobę prosimy… Niech żyje pan Zagłoba! Niech żyje regimentarz!”
– Niech żyje! niech żyje! – wrzeszczało coraz więcej gardzieli.
– Na szable opornych!… – krzyczeli znowu burzliwsi.
– Nie ma opornych! unanimitate111! – odpowiadały tłumy.
– Niech żyje! On Gustawa Adolfa poraził! On Chmielnickiemu sadła za skórę nalał!
– I pułkowników samych ratował!
– I Szwedów pod Klewanami poraził!
– Vivat112! vivat! Zagłoba dux113! Vivat! vivat!
I tłumy poczęły podrzucać czapki, biegać po obozie i szukać pana Zagłoby.
On zaś zdumiał się i zmieszał w pierwszej chwili, bo o godność nie zabiegał, chciał jej dla Skrzetuskiego i takiego obrotu rzeczy się nie spodziewał.
Toteż gdy kilkutysięczny tłum począł wykrzykiwać jego nazwisko, tchu mu zabrakło i zaczerwienił się jak burak.
Wtem opadli go towarzysze; ale w uniesieniu wszystko tłumaczyli sobie na dobre, bo widząc jego zmieszanie, poczęli wołać:
– Patrzcie! jako panna się zapłonił! Modestia114 męstwu w nim równa! Niech żyje i niech nas do wiktorii prowadzi!
Tymczasem nadeszli i pułkownicy, radzi nieradzi, winszując godności, a niektórzy może i radzi byli, że współzawodników minęła. Pan Wołodyjowski tylko wąsikami coś ruszał, nie mniej od pana Zagłoby zdumiony, a Rzędzian, otworzywszy oczy i usta, patrzył z niedowierzaniem, ale już i z szacunkiem na pana Zagłobę, który z wolna do siebie przychodził, a po chwili wziął się w boki i głowę do góry zadarł, przyjmując z odpowiednią godności powagą życzenia.
Winszował pierwszy Żeromski od pułkowników, a potem od wojska przemówił bardzo wymownie towarzysz z chorągwi Kotowskiego, pan Żymirski, cytując maksymy różnych mędrców.
Zagłoba słuchał, głową kiwał; wreszcie, gdy mówca skończył, pan regimentarz przemówił w następujące słowa:
– Mości panowie! Choćby kto w niezbrodzonym chciał prawdziwą utopić zasługę oceanie albo niebotycznymi przysypać ją Karpatami, przecie ona, jakoby oleju przyrodzenie115 mając, na wierzch wypłynie, spod ziemi się wydobędzie, ażeby do oczu ludzkich powiedzieć: „Jam jest, która się światła nie wzdragam, sądu nie lękam, nagrody czekam.” Ale że jako drogi kamień w złoto, tak cnota w modestię powinna być oprawiona, przeto pytam was, mości panowie, stojąc tu przed wami: Zalim się ze swymi zasługami nie krył? Zalim się przed wami chwalił? Zalim o tę godność, którąście mnie ozdobili, tentował116? Wyście to sami zasług mych dopatrzyli, bom ja i teraz jeszcze je negować gotów i powiedzieć wam: są tu lepsi ode mnie, jako pan Żeromski, pan Kotowski, pan Lipnicki, pan Kmicic, pan Oskierko, pan Skrzetuski, pan Wołodyjowski, tak wielcy kawalerowie, jakimi sama starożytność chlubić by się mogła… Przecz117 mnie, a nie którego z nich, obraliście wodzem? Jeszcze czas… Zdejmcie mi tę godność z barków, a zacniejszego w ten płaszcz przyozdóbcie!
– Nie może być! nie może być! – zaryczały setne i tysiączne głosy.
– Nie może być! – powtórzyli pułkownicy, uradowani z publicznej pochwały, a chcący zarazem przed wojskiem swoją skromność okazać.
– Widzę i ja, że nie może być inaczej! – odrzekł Zagłoba – niech się tedy wola waszmościów spełni. Dziękuję z serca, panowie bracia, i tak tuszę, że da Bóg, nie zawiedziecie się w tej ufności, którąście we mnie położyli. Jako wy przy mnie, tak i ja do gardła stać przy was przyrzekam, a czyli wiktorię, czyli zgubę fata118 nam niezbadane przyniosą, sama śmierć nas nie rozłączy, bo i po śmierci sławą się dzielić będziem!
Okrutne uniesienie zapanowało w zebraniu. Jedni do szabel się imali, drudzy łzy poczęli ronić; panu Zagłobie pot kroplami osiadł na łysinie, ale zapał w nim wzrastał.
– Przy królu naszym prawowitym, przy naszym elekcie i przy miłej ojczyźnie stać będziem! – zakrzyknął – dla nich żyć! dla nich umierać! Mości panowie! jako ta ojczyzna ojczyzną, nigdy takowe klęski na nią nie spadły. Zdrajcy otworzyli wrota i nie masz już piędzi ziemi, kromie tego województwa, w której by nie grasował nieprzyjaciel. W was ojczyzny nadzieja, a we mnie wasza, na was i na mnie cała Rzeczpospolita ma oczy obrócone! Ukażmyż jej, że niepróżno ręce wyciąga. Jak wy ode mnie męstwa i wiary, tak ja od was karności żądam i posłuszeństwa, a gdy będziemy zgodni, gdy przykładem naszym otworzymy oczy tym, których nieprzyjaciel uwiódł – tedy pół Rzeczypospolitej do nas się zleci! Kto ma Boga i wiarę w sercu, ten przy nas stanie, moce niebieskie nas wesprą, i któż nam wówczas sprosta?!
– Tak będzie! Dla Boga, tak będzie! Salomon mówi!… Bić! bić! – wołały grzmiące głosy.
A pan Zagłoba ręce ku północy wyciągnął i począł krzyczeć:
– Przychodź teraz, Radziwille! przychodź, panie hetmanie! panie heretyku! lucyperowy wojewodo! Czekamy cię nie w rozproszeniu, ale w kupie, nie w dyskordii119, ale w zgodzie, nie z papierami, paktami, ale z mieczami w ręku! Czeka cię tu wojsko cnotliwe i ja, regimentarz. Dalej! wychodź! dawaj Zagłobie pole! Wezwij czartów na pomoc i próbujmy się!… Wychodź!
Tu zwrócił się znów do wojska i krzyczał dalej, aż się w całym obozie rozlegało:
– Dla Boga, mości panowie! Proroctwa mnie wspierają! Zgody jeno, a pobijemy tych szelmów, pludrów, pończoszników, rybojadów i innych wszarzy, brodafianów, kożuszników, co w lato saniami jeżdżą!… Damy im pieprzu, aż pięty pogubią, umykając. Bijże tych psubratów, kto żyw! Bij, kto w Boga wierzy, komu cnota i ojczyzna miła!
Kilka tysięcy szabel zabłysło naraz. Tłumy otoczyły pana Zagłobę, cisnąc się, depcąc, popychając i wrzeszcząc:
– Prowadź! prowadź!
– Jutro poprowadzę! Gotować się! – krzyknął w zapale Zagłoba.
Wybór ów odbył się rano, a po południu odbywał się przegląd wojska. Stały więc chorągwie na choroszczańskich błoniach, jedna przy drugiej w wielkim porządku, z pułkownikami i chorążymi na czele, a przed pułkami jeździł regimentarz, pod buńczukiem120, z pozłocistą СКАЧАТЬ
110
111
112
113
114
115
116
117
118
119
120