Название: Ogniem i mieczem, tom drugi
Автор: Генрик Сенкевич
Издательство: Public Domain
Жанр: Повести
isbn:
isbn:
– Waćpana to jeszcze oglądam? – pytał z dala.
– Mnie we własnej osobie – rzekł pan Zagłoba. – Bóg waści zapłać, iżeś z pomocą przybył.
– Chwalić Boga, że w porę – odpowiedział mały rycerz ściskając z radością dłoń pana Zagłoby.
– Ale skądżeś się waszmość o opresji, w jakiej tu zostawałem, dowiedział?
– Chłopi dali znać z tego chutoru279.
– O! a ja myślałem, że mnie zdradzili.
– Gdzie tam, to dobrzy ludzie. Ledwie z życiem uszli chłopak i dziewczyna, a co się z resztą weselników stało, nie wiedzą.
– Jeśli nie zdrajcy, to od Kozaków pobici. Chutornik leży wedle chaty. Ale mniejsza z tym. Mówże waść: czy Bohun żyw? Uciekł?
– Alboż to był Bohun?
– Ten bez czapki, w koszuli i hajdawerach, któregoś waść z koniem obalił.
– Ciąłem go w dłoń; bogdaj to licho, żem go nie poznał!… Ale waść, ale waść, mości Zagłobo, cóżeś to waść najlepszego uczynił?
– Com uczynił? – powtórzył pan Zagłoba. – Chodź, panie Michale – i patrz!
To rzekłszy ujął go za rękę i wprowadził do chlewa.
– Patrz – powtórzył.
Pan Wołodyjowski nie widział przez chwilę nic, bo wszedł ze światła, ale gdy już oczy jego oswoiły się nieco z ciemnością, dojrzał ciała leżące nieruchomie280 na gnoju.
– A tych ludzi kto narżnął? – pytał zdziwiony.
– Ja! – rzekł Zagłoba. – Pytałeś waść, com uczynił? – więc masz!
– No! – rzekł młody oficer kręcąc głową. – A jakimże to sposobem?
– Tam się broniłem, na górze, a oni szturmowali mnie z dołu i przez dach. Nie wiem, jak długo to było, bo w bitwie człowiek czasu nie liczy. Bohun to był, Bohun ze srogą potęgą i z wyborem ludzi. Popamięta on waćpana, popamięta i mnie! Innym czasem ci opowiem, jako w niewolę popadłem, com wytrzymał i jakom Bohuna splantował281, bom i na języki się z nim próbował. Alem dziś tak fatigatus282, że ledwie na nogach się trzymam.
– No – powtórzył pan Wołodyjowski – nie ma co mówić, mężnie waść stawałeś; jeno to powiem, żeś lepszy rębacz niż wódz.
– Panie Michale – rzecze szlachcic – nie pora rozprawiać. Lepiej Bogu dziękujmy, że nam dwom tak wielką dziś spuścił wiktorię, o której pamięć nieprędko między ludźmi zaginie.
Pan Wołodyjowski spojrzał zdumiony na Zagłobę. Jakoś dotąd wydawało mu się, że to on sam odniósł ową wiktorię, którą pan Zagłoba widocznie chciał się z nim podzielić.
Ale popatrzył tylko na szlachcica, pokręcił głową i rzekł:
– Niechże i tak będzie.
W godzinę później obaj przyjaciele na czele połączonych oddziałów wyruszyli ku Jarmolińcom283.
Z ludzi Zagłoby nie brakło prawie nikogo, gdyż w śnie zaskoczeni, nie stawiali oporu, Bohun zaś, wysłany głównie po języka, kazał żywcem brać, nie mordować.
Rozdział VIII
Bohun, lubo wódz mężny i przezorny, nie miał szczęścia w tej wyprawie, którą pod rzekomą dywizję księcia Jeremiego przedsięwziął. Utwierdził się tylko w przekonaniu, że książę istotnie wyruszył całą potęgą przeciw Krzywonosowi284, bo tak mu powiadali wzięci w niewolę żołnierze pana Zagłoby, którzy sami wierzyli w to najświęciej, iż książę ciągnie za nimi. Nie pozostawało więc nic innego nieszczęsnemu atamanowi, jak cofać się co prędzej do Krzywonosa, ale zadanie nie było łatwe. Zaledwie trzeciego dnia zebrała się koło niego wataha złożona z dwustu kilkunastu mołojców285; inni albo w boju polegli, albo zostali ranni na polu potyczki, albo błąkali się jeszcze wśród jarów i oczeretów286, nie wiedząc, co czynić, jak się obrócić, dokąd iść. A i ta kupa przy Bohunie nie na wiele była przydatna, bo zbita, za lada alarmem skłonna do ucieczki, zdemoralizowana, przerażona. A był to przecie wybór mołojców; lepszych żołnierzy trudno było w całej Siczy287 znaleźć. Ale mołojcy nie wiedzieli, z jak małą siłą pan Wołodyjowski na nich uderzył i że dzięki tylko niespodzianemu napadowi na śpiących i nieprzygotowanych taką klęskę mógł zadać, i wierzyli najświęciej, że mieli sprawę, jeśli nie z samym księciem, to przynajmniej z potężnym, kilkakroć liczniejszym podjazdem. Bohun wrzał jak ogień; cięty w rękę, stratowany, chory, pobity, i wroga zaklętego z rąk wypuścił, i sławę nadwerężył, bo już ci mołojcy, którzy w wilię klęski do Krymu, do piekła i na samego księcia byliby ślepo za nim poszli, teraz stracili wiarę, stracili ducha i o tym tylko myśleli, jak by gardła całe z pogromu wynieść. A przecie Bohun uczynił wszystko, co wódz uczynić powinien, niczego nie zaniedbał, straże opodal chutoru288 porozstawiał i spoczywał dlatego tylko, że konie, które spod Kamieńca289 prawie jednym tchem przyszły, całkiem niezdatne były do drogi. Ale pan Wołodyjowski, któremu życie młode zbiegło w podejściach i łowach na Tatarów, podszedł jak wilk nocą pod straże, pochwytał je, nim zdołały krzyknąć lub wystrzelić – i napadł tak, że oto on, Bohun, w hajdawerach290 tylko i w koszuli ujść potrafił. Gdy o tym watażka291 myślał, świat mu czerniał w oczach, w głowie się przewracało i rozpacz kąsała mu duszę jak pies wściekły. On, który na Czarnym Morzu na galery tureckie się rzucał; on, który aż do Perekopu292 na karkach tatarskich dojeżdżał i chanowi w oczy pożogą ułusów293 świecił; on, który księciu pod ręką przy samych Łubniach294 regiment w Wasiłówce wyciął – musiał uciekać w koszuli i bez czapki, i bez szabli, bo i tę w spotkaniu z małym rycerzem utracił. Toteż, gdy nikt nie patrzył, na postojach i popasach, watażka chwytał się za głowę i krzyczał: „Gdzie moja sława mołojecka, gdzie moja szabla-drużka295?!” A gdy tak krzyczał, porywał go obłęd dziki i spijał się jak nieboże stworzenie, po czym na księcia chciał iść, na całą siłę jego uderzyć – i zginąć, i przepaść na wieki.
On chciał – ale mołojcy nie chcieli. „Ubij, bat'ku296, nie pójdziemy!” – odpowiadali ponuro na jego wybuchy i na próżno mu było w napadach szaleństwa szablą ich siec, СКАЧАТЬ
279
280
281
282
283
284
285
286
287
288
289
290
291
292
293
294
295
296