Ogniem i mieczem, tom drugi. Генрик Сенкевич
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ogniem i mieczem, tom drugi - Генрик Сенкевич страница 17

Название: Ogniem i mieczem, tom drugi

Автор: Генрик Сенкевич

Издательство: Public Domain

Жанр: Повести

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ on, drużbowie, mołodycie i żołnierze ruszyli w najpiękniejszej zgodzie do chutoru.

      Chutor istotnie był niedaleko, a stary bondar bogaty, więc i wesele było szumne. I popili się wszyscy mocno, a pan Zagłoba tak się rozochocił, że do wszystkiego był pierwszy. Zaczęły się tedy dziwne obrządki. Stare baby zawiodły Ksenię do komory i zamknęły się tam z nią; bawiły długo, po czym wyszły i oświadczyły, że mołodycia – jak gołąbka, jak lilia! Wtedy radość zapanowała w zgromadzeniu, podniósł się krzyk: „Na sławu! na szczastie!” Kobiety jęły klaskać w ręce i krzyczeć: „A szczo? ne kazały232!” Parobcy zaś tupali nogami i każden tańczył w pojedynkę, z kwartą w ręku, którą przed drzwiami komory „na sławu” wypijał. Tańczył tak i pan Zagłoba, tym tylko zacność swego urodzenia dystyngwując233, że nie kwartą, ale półgarncówką pił przed drzwiami. Potem bondarowie i kowalicha wprowadzili młodego Dymitra do komory, ale że młody Dymitr ojca nie miał, więc pokłoniono się panu Zagłobie, by go zastąpił – a on zgodził się i poszedł z innymi. Przez ten czas uciszyło się w izbie, tylko żołnierze pijący na majdanie przed chatą krzyk czynili, hałłakując234 z radości po tatarsku i paląc z bandoletów235. Lecz największa radość i hulatyka zaczęły się dopiero wówczas, gdy rodzice pojawili się na powrót w izbie. Stary bondar ściskał z radości kowalichę, parobcy przychodzili do bondarowej i podejmowali ją pod nogi, a niewiasty sławiły ją, że tak ustrzegła córeczki jako oka w głowie, jak hołubki i lilii236, po czym puścił się z nią w tany pan Zagłoba. Poczęli więc dreptać naprzeciw siebie, a on w ręce klaskał i w prysiudach237 przysiadał, i tak podskakiwał, i tak podkowami bił w podłogę, że aż drzazgi z desek leciały i pot obfity spływał mu z czoła. Poszli ich śladem inni: kto mógł – w izbie, kto nie mógł – na podwórcu, mołodycie z mołojcami i z żołnierzami. Bondar coraz nowe beczki kazał wytaczać. Wreszcie wytoczyło się całe wesele z izby na majdan – zapalono stosy z suchych bodiaków238 i łuczywa, bo zapadła już noc głęboka, i hulatyka zmieniła się w pijatykę na umór; żołnierze palili z bandoletów i muszkietów jakby w czasie bitwy.

      Pan Zagłoba, czerwony, spocony, chwiejący się na nogach, zapomniał, co się z nim dzieje, gdzie jest; przez dymy, które mu biły z czupryny, widział twarze biesiadników, ale choćby go na pal wbijano, nie umiałby powiedzieć, kto są ci biesiadnicy. Pamiętał, że jest na weselu – ale na czyim? Ha? pewnie pana Skrzetuskiego z kniaziówną! Ta myśl wydała mu się najprawdopodobniejszą, utkwiła mu wreszcie jak gwóźdź w głowie i taką napełniła go radością, że począł wrzeszczeć jak opętany: „Niech żyją! Panowie bracia, kochajmy się! – i coraz nowe spełniał półgarncówki: – W twoje ręce, panie bracie! Zdrowie naszego księcia pana! Żeby się nam dobrze działo! Bogdaj ten paroksyzm ojczyznę minął!” – Tu zalał się łzami i potknął się idąc do beczki – i potykał się coraz więcej, bo na ziemi jakby na pobojowisku leżało mnóstwo ciał nieruchomych. „Boże! – zawołał pan Zagłoba – nie masz już męstwa w tej Rzeczypospolitej. Jeden pan Łaszcz239 pić potrafi, drugi Zagłoba… A reszta! Boże! Boże!” I oczy żałośnie ku niebu podniósł – a wtem postrzegł, że ciała niebieskie nie tkwią już spokojnie na kształt złotych gwoździ w firmamencie, ale jedne trzęsą się, jakoby chciały z oprawy wyskoczyć, drugie zataczają koła, trzecie tańczą naprzeciw siebie kozaka – więc zdumiał się okrutnie pan Zagłoba i rzekł do swej duszy zdumionej

      – Zali240 ja jeden tylko nie pijany in universo241?

      Ale nagle ziemia, tak samo jak gwiazdy, zatrzęsła się szalonym wirem i pan Zagłoba runął jak długi na ziemię.

      Wkrótce opadły go sny straszne. Zdało mu się, iż jakieś zmory usiadły mu na piersiach, że go gniotą i przytłaczają do ziemi, że wiążą mu ręce i nogi. Jednocześnie o uszy odbijały mu się wrzaski i jak gdyby huk wystrzałów; jakieś jaskrawe światło przechodziło przez jego zamknięte powieki i raziło mu oczy blaskiem nieznośnym. Chciał się zbudzić, otworzyć oczy i nie mógł. Czuł, iż dzieje się z nim coś niezwykłego, że głowa zwiesza mu się w tył, jak gdyby go niesiono za ręce i nogi… Potem zdjął go jakiś strach; było mu źle, bardzo źle, bardzo ciężko. Wracała mu przez pół przytomność – ale dziwna – bo w towarzystwie takiej niemocy, jakiej nigdy w życiu nie doznawał. I jeszcze raz próbował się poruszyć, ale gdy mu się nie udało, rozbudził się lepiej – i odemknął powieki.

      Wówczas wzrok jego napotkał parę oczów, które wpijały się w niego chciwie, a były to czarne źrenice jak węgiel i tak złowrogie, że rozbudzony już zupełnie pan Zagłoba pomyślał w pierwszej chwili, że to diabeł na niego patrzy – i znów przymknął powieki, i znów je prędko otworzył. Owe oczy patrzyły wciąż uporczywie – twarz wydała się znajomą: nagle pan Zagłoba zadygotał do szpiku kości, oblał go zimny pot, a po krzyżach przeszło mu aż do nóg tysiące mrówek.

      Poznał twarz Bohuna.

      Rozdział VII

      Zagłoba leżał związany w kij do własnej szabli w tej samej izbie, w której odbywało się wesele, a straszliwy watażka242 siedział opodal na zydlu i pasł oczy przerażeniem jeńca.

      – Dobry wieczór waści! – rzekł dojrzawszy otwarte powieki swej ofiary.

      Pan Zagłoba nie odrzekł nic, ale w jednym mgnieniu oka oprzytomniał tak, jakby kropli wina do ust nie brał, jeno mrówki, doszedłszy mu do pięt, wróciły się do góry, aż do głowy, a szpik w kościach stał się zimny jak lód. Mówią, że człowiek tonący w ostatnim momencie widzi jasno całą swoją przeszłość, że przypomina wszystko – i zdaje sobie sprawę z tego, co się z nim dzieje; taką jasność widzenia i pamięci posiadał w tej chwili pan Zagłoba, a ostatnim słowem tej jasności był cichy, nie wypowiedziany ustami okrzyk:

      „Ten mi dopiero da łupnia!”

      A watażka powtórzył spokojnym głosem:

      – Dobry wieczór waszmości.

      „Brr! – pomyślał Zagłoba – wolałbym, by wpadł w furię.”

      – Nie poznajesz mnie, panie szlachcic?

      – Czołem! Czołem! Jak zdrowie?

      – Nieźle. A waścinym to już ja się zajmę.

      – Nie prosiłem Boga o takiego doktora i wątpię, abym mógł strawić twoje lekarstwa, ale dziej się wola boża.

      – No, ty mnie kurował, teraz się tobie wywdzięczę. My stare druhy. Pamiętasz, jak ty mnie głowę obwiązywał w Rozłogach – co?

      Oczy Bohuna poczęły świecić jak dwa karbunkuły243, a linia wąsów przedłużała się w straszliwym uśmiechu.

      – Pamiętam – rzekł Zagłoba – że mogłem cię nożem pchnąć – i nie pchnąłem.

      – A ja to ciebie pchnął? Albo cię myślę СКАЧАТЬ



<p>232</p>

A szczo? ne kazały (ukr.) – a co, nie mówiłyśmy. [przypis redakcyjny]

<p>233</p>

dystyngwować (z łac.) – odróżniać, podkreślać różnicę. [przypis redakcyjny]

<p>234</p>

hałłakować – wydawać dzikie okrzyki bojowe, wzywać Allaha. [przypis redakcyjny]

<p>235</p>

bandolet (z fr: pasek, na którym jeździec wiesza broń) – tu: lekka strzelba, używana w XVII w. przez żołnierzy jazdy, strzelająca dość celnie kulami pistoletowymi; arkebuz lub muszkiet. [przypis redakcyjny]

<p>236</p>

Stary bondar ściskał z radości kowalichę (… ) – Wesele chłopskie z owych czasów opisuje naoczny świadek Beauplan. [przypis redakcyjny]

<p>237</p>

prysiud (ukr.) – przysiad, figura taneczna. [przypis redakcyjny]

<p>238</p>

bodiak (ukr.) – oset. [przypis redakcyjny]

<p>239</p>

Łaszcz Tuczapski, Samuel herbu Prawdzic (1588–1649) – strażnik wielki koronny, awanturnik, 236 razy skazany na banicję za najazdy na sąsiadów, ułaskawiony za zasługi wojenne. [przypis redakcyjny]

<p>240</p>

zali (starop.) – czy. [przypis redakcyjny]

<p>241</p>

in universo (łac.) – na całym świecie, w ogóle. [przypis redakcyjny]

<p>242</p>

watażka – dowódca oddziału kozaków lub bandy rozbójników. [przypis redakcyjny]

<p>243</p>

karbunkuł (daw.) – czerwony kamień szlachetny, rubin lub granat. [przypis redakcyjny]