Название: Mali mężczyźni
Автор: Louisa May Alcott
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Книги для детей: прочее
isbn: 978-83-7779-630-6
isbn:
Nat, który nigdy w życiu czegoś takiego nie słyszał, nie potrafił powiedzieć, czy matka Bhaer jest nieco zwariowana, czy raczej jest najcudowniejszą osobą, jaką kiedykolwiek spotkał. Raczej skłaniał się ku tej drugiej opcji, mimo jej dziwnych zachowań, jak na przykład nakładanie komuś jedzenia na talerz, zanim jeszcze zdążył poprosić, śmiania się głośno z jego dowcipów, pociągania go delikatnie za ucho czy klepania po ramieniu, co wydało mu się najbardziej ujmujące.
– A teraz myślę, że chciałbyś pójść do pokoju szkolnego, żeby poćwiczyć hymny, które będziemy wieczorem śpiewać – powiedziała, trafiając dokładnie w to, czego pragnął w tej chwili najbardziej.
Samotny z ukochanymi skrzypcami i zeszytem nut rozłożonym przed nim na parapecie okna, za którym wiosna upiększała cały zewnętrzny świat, w królującej ciszy niedzielnego dnia Nat przeżył godzinę czy dwie prawdziwego szczęścia, ucząc się słodkich starych pieśni. Nieszczęścia, które przeżył, zakrywała szczęśliwa teraźniejszość.
Kiedy chłopcy wrócili już z kościoła i zjedli posiłek, każdy mógł się zająć tym, na co miał ochotę. Czytali książki, pisali listy do domów, niektórzy wracali do lekcji lub rozmawiali cicho ze sobą, siedząc, gdzie im przyszła chęć. O godzinie trzeciej cała szkolna rodzina wybrała się na spacer, bo aktywne młode ciała wymagają ćwiczeń. W tym też czasie aktywne młode umysły poznawały cuda natury roztaczające się przed ich oczami.
Pan Bhaer zawsze szedł razem z nimi i w prosty ojcowski sposób głosił swojej trzódce kazania na temat kamieni, strumyków i wszelkiego dobra, które znajduje się we wszystkim, co nas otacza.
Pani Bhaer wraz z Daisy i dwoma swymi syneczkami pojechała do miasta złożyć cotygodniową wizytę swojej mamie, co było jej świątecznym obowiązkiem, ale też największą przyjemnością.
Nat nie miał dość siły na długą przechadzkę, więc poprosił o możliwość pozostania w domu z Tommym, który zaoferował się czynić honory domu Plumfield.
– Znasz już dom, więc teraz wyjdźmy, żebyś mógł zobaczyć ogród, stodołę i menażerię – powiedział, kiedy zostali sami, tylko z Asią, która miała przypilnować, żeby nie wyprawili jakiejś psoty, bo choć Tommy miał zawsze dobre intencje, ale to jemu zawsze przydarzały się najokropniejsze wypadki, nie wiadomo właściwie z jakiej przyczyny.
– Jaką tu macie menażerię? – spytał Nat, gdy wyszli z domu.
– Każdy z nas trzyma jakieś ulubione zwierzę, mieszkają w szopie i to nazywa się menażerią. Oto ją masz przed sobą. Może nie jest piękna moja świnia indyjska? – rzekł, pokazując wyjątkowo szkaradne stworzenie.
– Jeden z moich znajomych posiada ich dwanaście i obiecał mi jedną w czarne plamy, ale nie miałem gdzie jej podziać. Jeżeli sobie życzysz, to może ją teraz będę mógł dostać – odezwał się Nat, chcąc się delikatnie odwdzięczyć za jego grzeczności.
– A owszem, bardzo byś mnie tym ucieszył. Ja ci za to dam moją i będą mogły pomieścić się razem, jeżeli się nie pobiją. Te białe myszki dostał Rob od Franza, króliki należą do Neda, a te indory, co tam chodzą po podwórku, to własność Nadzianego. Żółwie są Demiego; zeszłego roku miał ich sześćdziesiąt dwa. Na jednym wyrył swoje nazwisko i bieżący rok, po czym puścił go na wolność. Może kiedyś go odnajdzie i pozna. Czytał o jednym żółwiu, z napisem świadczącym, że żyje od paruset lat. Jaki to dziwny chłopiec z tego Demiego!
– A tutaj co się przechowuje? – zapytał Nat, zatrzymując się przy głębokiej skrzyni, do połowy napełnionej ziemią.
– Robaki Jacka Forda; zbiera je, trzyma tutaj i sprzedaje nam potem do łowienia ryb. Wprawdzie oszczędza nam to wiele trudu, ale zbyt drogo je ceni. Ostatnim razem musiałem zapłacić dwa centy za tuzin, jednak dał mi sam drobiazg. Jack jest szkaradnie chciwy, zapowiedziałem mu więc, że je zamierzam sam zbierać, jeżeli się tak będzie drożył. Ja mam dwie piękne kury, ot te szare z czubkami; jajka ich sprzedaję pani Bhaer, ale nigdy drożej jak dwadzieścia pięć centów za tuzin. Wstydziłbym się wziąć więcej – zawołał, ze wzgardą spoglądając na skład robaków.
– A te psy do kogo należą? – zapytał Nat, którego to wszystko bardzo zajmowało.
– Ten duży jest Emila; pani Bhaer nazwała go „Krzysztofem Kolumbem” – odpowiedział Tommy tonem przewodnika po menażerii. – Ten biały piesek należy do Roba, a żółty do Teddy’ego. Jakiś człowiek miał je właśnie wrzucić do naszego stawu, kiedy pan Bhaer nadszedł i powstrzymał go. Dla takich malców ujdą, ale w moich oczach nic nie są warte. Nazywają się Kastor i Pollux.
– Ja bym najlepiej lubił tego osiołka Toby’ego; taki maleńki, dobry, i tak miło na nim jechać! – rzekł Nat, wspominając, jak go bolały nogi, gdy się musiał pieszo włóczyć po świecie.
– Pan Laurie przysłał go dla pani Bhaer, żeby nie potrzebowała dźwigać Teddy’ego na przechadzce. Wszyscy lubimy Toby’ego, bo to śliczny osiołek, mój panie. Gołąbki są własnością całej naszej gromadki; każdy ma swego ulubieńca, i gdy się młode wylęgają, dzielimy je pomiędzy siebie. To bardzo zabawne stworzonka; tutaj ich nie ma, ale idź je zobaczyć pod strychem, a ja tymczasem zajrzę do kur, czy nie zniosły jajek.
Nat wdrapał się po drabinie, wściubił głowę przez okienko i przypatrywał się ładnym gołębiom, które gruchały i muskały się dziobkami na obszernym poddaszu. Dużo ich siedziało na gniazdach, inne skakały tu i ówdzie albo zlatywały ze słonecznego dachu na folwarczne podwórko, gdzie sześć połyskujący krówek spokojnie przeżuwało trawę.
„Ja jeden nic nie mam! Chciałbym dostać przynajmniej gołębia, kurę, albo nawet żółwia, ale na wyłączną własność” – myślał Nat, bolejąc nad swym ubóstwem, na widok tylu cudzych skarbów.
– Skąd wy to bierzecie? – zapytał Tommy’ego, skoro znowu zeszli się w szopie.
– Czasem się coś znajdzie, czasem się kupi albo dostanie od kogoś. Te kury przysłał mi ojciec, a jak tylko zbiorę dosyć pieniędzy za jajka, nabędę zaraz parę kaczek. Jest tu ładny staw za stodołą, przy tym za jaja kacze dobrze ludzie płacą, i młode kaczęta takie są ładniutkie, że zabawnie patrzeć, jak pływają – rzekł Tommy, strojąc minę milionera.
Nat westchnął, gdyż biedak nie miał ani ojca, ani pieniędzy, ani zgoła nic na całym świecie prócz pustego pugilaresu i dziesięciu uzdolnionych palców.
Tommy widocznie zrozumiał, dlaczego pytał o to i czemu westchnął po jego odpowiedzi, bo zadumawszy się chwilkę, rzekł żywo:
– Słuchaj no, co ci powiem: jeżeli zechcesz wyszukiwać jajka, СКАЧАТЬ