Название: Mali mężczyźni
Автор: Louisa May Alcott
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Книги для детей: прочее
isbn: 978-83-7779-630-6
isbn:
Przybywszy do Plumfield, zaraz pierwszego dnia wsunął koniec palca w kosiarkę, a w ciągu tygodnia spadł raz z dachu, o mało nie stracił oczu, bo mu je chciała wydziobać kura, rozsrożona za to, że zaglądał do jej piskląt; i uszy miał w niebezpieczeństwie, gdyż kucharka Asia porwała się na nie, zastawszy go raz wyjadającego śmietanę z garczka. Niezwalczony żadnym niepowodzeniem, obmyślał coraz to nowe figle, nie dając nikomu spokoju. Gdy nie umiał lekcji, zawsze znalazł jakąś zabawną wymówkę, a ponieważ był zazwyczaj pilny i bystry, w lot układał odpowiedź, więc podczas lekcji dobrze mu się wiodło; ale czegóż to dopiero nie dokazywał poza szkołą!
Pewnego poniedziałku, kiedy najwięcej było do roboty, przywiązał tłustą Asię do słupa i przez pół godziny skazał ją tam na gniewne szarpanie się. To znów rzucił raz pieniądz rozpalony na plecy Mary-Ann, podczas gdy ta ładna dziewczyna posługiwała do stołu przy gościach, skutkiem czego biedaczka wylała zupę i zawstydzona wybiegła z pokoju, a wszyscy myśleli, że chyba oszalała. Innego dnia postawił konewkę z wodą na drzewie i wstążeczką przewiązał ucho, skoro Daisy zwabiona tym jaskrawym sztandarem spróbowała go pociągnąć, niechcący wzięła kroplistą kąpiel, zniszczyła świeżą sukienkę i obraziła się bardzo. To znów wsypał do cukierniczki ostrych białych kamyków, gdy jego babka przyszła raz na herbatę, i biedna staruszka dziwiła się w cichości, czemu cukier nie rozpuszcza się w filiżance. Pewnej niedzieli poczęstował kolegów w kościele tabaką i pięciu tak się rozkichało, że musieli wyjść na dwór. W zimę skopywał ścieżki i po kryjomu polewał wodą, żeby ludzie musieli upadać. Silasa doprowadzał niemal do szalu, zawieszając jego ogromne buty w widocznych miejscach, bo biedak miał olbrzymią nogę i bardzo się tego wstydził. Namówił raz Dolly’ego, żeby sobie dał przywiązać nitkę do ruszającego się zęba i niby to miał mu go wyrwać bez bólu; ale ząb nie dał się wydobyć za pierwszym szarpnięciem; biedny Dolly przebudził się więc z wielkim przestrachem i odtąd już nigdy Tommy’emu nie ufał. Nareszcie dopuścił się i tej psoty, że dał kurom chleb zmaczany arakiem i tak się upiły, że całe ptactwo było tym zgorszone, iż szanowne kokosze chwieją się, dziobiąc ziarno, i gdaczą nieprzytomnie. Wszyscy zanosili się od śmiechu na ten komiczny widok, ale Daisy, zdjęta litością, zamknęła je w kurniku, by się tam otrzeźwiły.
Wszyscy ci chłopcy, żyjąc w zgodzie, uczyli się, pracowali, figlowali, dopuszczali się błędów i kultywowali cnoty, zupełnie po staroświecku.
W innych szkołach pewno się dzieci uczą więcej z książek, ale mniej nabywają tej mądrości, która wyrabia na zacnych ludzi. Łacina, greka i matematyka nie były tam zaniedbywane, ale ponieważ profesor Bhaer wyżej stawiał znajomość samego siebie, pomoc własną i panowanie nad sobą, pilnie się starał uczyć ich tego. Ludzie kręcili niekiedy głowami dla jego metod, chociaż każdy rad nierad przyznawał, że chłopcy wiele zyskują pod względem obejścia i moralności. Pani Bhaer słusznie powiedziała do Nata, że to była „dziwaczna” szkoła.
ROZDZIAŁ III
NIEDZIELA
Gdy następnego ranka odezwał się dzwonek, Nat wyskoczył z łóżka i z żywą przyjemnością nałożył na siebie odzież leżącą na krześle. Nie była wprawdzie nowa, bo ją nosił już jeden z zamożniejszych chłopców, ale pani Bhaer przechowywała zwykle odrzucone pióra dla obnażonych ptaszków, chroniących się do jej gniazda. Zaledwie się Nat ubrał, wszedł Tommy wystrojony w świeży kołnierzyk i zaprowadził kolegę na śniadanie.
Słońce oświecało stół zastawiony w jadalnym pokoju i grono zgłodniałych a raźnych chłopaków, którzy go otaczali. Nat zauważył między nimi daleko więcej ładu niż poprzedniego wieczoru; każdy stał w milczeniu za swoim krzesłem, a mały Rob znajdujący się obok ojca na głównym miejscu złożył rączki, z pokorą schylił główkę i dźwięcznym głosikiem wypowiedział krótką modlitwę, na pobożny niemiecki sposób, który pan Bhaer lubił i kazał synkowi szanować. Nareszcie wszyscy zasiedli do śniadania, składającego się przy niedzieli z kawy, kotletów wieprzowych i pieczonych kartofli, zamiast codziennego mleka z chlebem. Gawęda szła spiesznie, noże i widelce nie ustawały ani na chwilę, bo trzeba się było jeszcze nauczyć niektórych niedzielnych zadań, obmyśleć miejsce przechadzki i roztrząsnąć plany na cały tydzień.
– Dalej, chłopcy! Weźcie się do rannych obowiązków, żebyście byli gotowi jechać do kościoła, jak się ukaże omnibus – rzekł ojciec Bhaer i dla przykładu dla klasy zaczął przygotowywać książki na dzień następny.
Wszyscy wzięli się do roboty, bo każdy miał jakieś codzienne zatrudnienie, które musiał spełnić. Jedni nosili wodę i drewno, drudzy zamiatali schody, inni byli na posługach u pani Bhaer, karmili ulubione zwierzęta lub z Franzem urządzali chóry około stodoły. Daisy zmywała naczynia, a braciszek je wycierał, gdyż jako bliźnięta lubili pracować wspólnie; przy tym jeszcze w rodzicielskim domu przyuczano Demiego, by starał się być pożyteczny. Nawet maleńki Teddy miał swoje drobne zajęcia: biegał tu i ówdzie, zdejmując ze stołu serwety i ustawiając krzesła na właściwym miejscu. Przez pół godziny panował szmer jak w ulu, nareszcie omnibus nadjechał i ośmiu ze starszych chłopców pod opieką ojca Bhaera i Franza pojechało do kościoła.
Nat z powodu męczącego kaszlu wolał zostać w domu, z czterema młodszymi chłopczykami, i przyjemnie spędził poranek w pokoju pani Bhaer, która czytała mu powieści, uczyła go hymnu, a potem dała mu obrazki do oglądania.
– To mój niedzielny gabinet – rzekła, pokazując mu półki, na których leżały książki z rycinami, pudełka pełne farb, łamigłówki architektoniczne i materiały do pisania listów. – Chcę, żeby moi chłopcy lubili niedziele i żeby to był cichy, przyjemny dzień, w którym wypoczywając po zwykłych pracach i głośnych zabawach, mogli jednak używać spokojnych rozrywek i w prosty sposób uczyć się daleko ważniejszych rzeczy od tych, jakie bywają wykładane w szkole. Rozumiesz mnie? – zapytała, śledząc uważną twarz Nata.
– To zapewne znaczy, że uczą się być dobrymi – rzekł po chwilce namysłu.
– Tak, i mieć w tym zamiłowanie. Przyznaję, że czasami bywa to ciężką pracą, ale wzajemnie dopomagamy i radzimy sobie. Oto jeden z moich sposobów – rzekła, pokazując mu grubą księgę na wpół zapisaną i otworzyła na stronicy, gdzie u góry był jeden wyraz tylko.
– Jak to, moje imię? – zawołał Nat ze zdumieniem i z ciekawością.
– Tak, dla każdego z chłopców mam stronicę, zapisuję cały tydzień, jak postępował, a w niedzielę wieczorem pokazuję mu sprawozdanie. Jeżeli złe, jestem smutna i zawiedziona; jeżeli dobre, to jestem uradowana i dumna; ale w każdym razie chłopcy wiedzą, że pragnę im dopomóc, i usiłują jak najlepiej zachowywać się przez wzgląd na mnie i na ojca Bhaera.
– Spodziewam się! – zawołał Nat i zdjęty ciekawością, rzucił okiem na imię Tommy’ego, naprzeciwko swego i zastanawiając się, co też może być zapisane pod nim. Pani Bhaer dostrzegła jego spojrzenie i powiedziała, przekładając stronę:
– Pokazuję te zapisy tylko tym, których dotyczą. Nazywam to księgą sumienia. I tylko ty i ja będziemy wiedzieli, co jest napisane pod twoim imieniem. Czy będziesz dumny, czy zawstydzony, czytając to za tydzień w niedzielę, zależy tylko od ciebie. Mnie wydaje się, СКАЧАТЬ