Название: Ballada ptaków i węży
Автор: Suzanne Collins
Издательство: PDW
Жанр: Учебная литература
Серия: Igrzyska śmierci
isbn: 9788380088245
isbn:
Dziewczyna z Dwunastego Dystryktu? Czy cios mógł być bardziej bolesny? Dwunasty Dystrykt, najmniejszy ze wszystkich, karykatura dystryktu, pełna niewyrośniętych dzieciaków o spuchniętych stawach. Trybuci stamtąd zawsze ginęli w pierwszych pięciu minutach igrzysk. I do tego jeszcze dziewczyna? Nie to, żeby dziewczyna nie mogła wygrać, ale zdaniem Coriolanusa, zwycięstwo w Głodowych Igrzyskach zależało głównie od brutalnej siły, a dziewczyny, z natury rzeczy drobniejsze od chłopców, znajdowały się na słabszej pozycji. Coriolanus nigdy nie był ulubieńcem dziekana Highbottoma, którego w gronie przyjaciół żartobliwie nazywał dziekanem Na-Haju-Bottomem, ale nie spodziewał się publicznego upokorzenia. Czyżby dziekan dowiedział się o tym przezwisku? A może po prostu w nowym światowym porządku Snowowie stracili na znaczeniu?
Czuł, że płoną mu policzki, choć usiłował zachować spokój. Większość pozostałych uczniów już podniosła się z miejsc i rozmawiała między sobą. Musiał do nich dołączyć, udawać, że to nie ma żadnego znaczenia, ale w tym momencie tkwił jak sparaliżowany na krześle. Zdobył się jedynie na to, aby obrócić głowę w prawo, do nadal siedzącego obok Sejanusa. Coriolanus otworzył usta, chcąc mu pogratulować, ale powstrzymał się na widok źle ukrywanego bólu na jego twarzy.
– O co chodzi? – spytał. – Nie cieszysz się? Drugi Dystrykt, chłopak... Trafiła ci się najlepsza sztuka z miotu.
– Zapomniałeś, że ja sam jestem z tego miotu – odparł chrapliwie Sejanus.
Coriolanus zamyślił się nad jego słowami. A zatem w wypadku Sejanusa dziesięć lat w Kapitolu i związane z tym pełne przywilejów życie poszły na marne. Nadal uważał się za mieszkańca dystryktu. Sentymentalne bzdury.
Sejanus z konsternacją zmarszczył czoło.
– Jestem pewien, że ojciec tego zażądał. Ciągle próbuje ustawić mnie do pionu.
Bez wątpienia, pomyślał Coriolanus. Stary Strabo Plinth nie mógł pochwalić się pochodzeniem, ale cieszył się szacunkiem ze względu na zasobny portfel i wpływy. Mentorami rzekomo zostawali tylko najlepsi, lecz nie ulegało wątpliwości, że ktoś pociągał za sznurki.
Publiczność zdążyła już usiąść na swoich miejscach. Z tyłu podium rozsunęły się kurtyny, odsłaniając olbrzymi, sięgający od podłogi do sufitu ekran. Relację z dożynek emitowano na żywo z każdego dystryktu, od wschodniego do zachodniego wybrzeża, i to na cały kraj. Innymi słowy, Dwunasty Dystrykt miał pójść na pierwszy ogień. Wszyscy wstali, gdy godło Panem wypełniło ekran przy wtórze hymnu Kapitolu.
Klejnot Panem
Wszechpotężne,
Miasto lśniące od setek lat.
Niektórzy z uczniów mieli problemy z tekstem, ale Coriolanus, którego babka dzień w dzień od lat katowała tę pieśń, zaśpiewał donośnie wszystkie trzy wersy, dzięki czemu kilka osób z aprobatą pokiwało głowami. Wiedział, że zachowuje się żałośnie, jednak potrzebował nawet najmniejszych przejawów aprobaty.
Godło zniknęło i na ekranie pojawił się szpakowaty prezydent Ravinstill, ubrany w przedwojenny wojskowy mundur, by przypomnieć wszystkim, że sprawował kontrolę nad dystryktami na długo przed nastaniem Mrocznych Dni rebelii. Wyrecytował krótki fragment Traktatu o Zdradzie, w którym Głodowe Igrzyska nazwano elementem reparacji wojennych. Wielu młodych ludzi z dystryktów musiało oddać życie, gdyż wielu młodych ludzi z Kapitolu straciło swoje podczas wojny. Taka była cena rebelianckiej zdrady.
Organizatorzy igrzysk dali przebitkę na posępny plac w Dwunastym Dystrykcie. Przed Pałacem Sprawiedliwości powstała prowizoryczna estrada, w tej chwili otoczona Strażnikami Pokoju. Burmistrz Lipp, krępy, piegowaty mężczyzna w okropnie niemodnym garniturze, stał między dwoma jutowymi workami. Głęboko zanurzył rękę w worku po swojej lewej stronie, wyciągnął kartkę papieru i tylko rzucił na nią okiem.
– Trybutką z Dwunastego Dystryktu jest Lucy Gray Baird – powiedział do mikrofonu.
W poszukiwaniu trybutki kamera przesunęła się po tłumie szarych, wygłodniałych twarzy w szarych, bezkształtnych ubraniach i najechała na miejsce, w którym zrobiło się zamieszanie. Dziewczęta odsuwały się od nieszczęsnej wybranej.
Na jej widok wśród widowni rozszedł się szmer zaskoczenia.
Lucy Gray Baird stała wyprostowana w sukience z tęczowymi falbanami, sfatygowanej, ale kiedyś ekstrawaganckiej. Ciemne loki dziewczyny były zaczesane do góry i poprzetykane przywiędłymi polnymi kwiatkami. Kolorowy strój przyciągał wzrok, wyglądała w nim jak obszarpany motyl wśród pola ciem. Zamiast ruszyć prosto na scenę, skręciła w prawo, lawirując między dziewczętami.
Wszystko rozegrało się bardzo szybko. Jej ręka powędrowała do falban na biodrze, zniknęła w kieszeni i wyjęła z niej coś wijącego się i jasnozielonego, po czym wsunęła to za kołnierz jakiejś złośliwie uśmiechniętej rudowłosej dziewczyny. Następnie Lucy Gray Baird się oddaliła, szeleszcząc sukienką, kamera zaś nadal filmowała ofiarę, której uśmieszek zmienił się w grymas przerażenia. Dziewczyna z piskiem rzuciła się na ziemię i zaczęła szarpać sukienkę. Burmistrz krzyczał, a w tle widać było sprawczynię, która lawirowała wśród tłumu, sunąc ku scenie. Nie obejrzała się ani razu.
Sala Heavensbee’ego ożyła, ludzie trącali się łokciami.
– Widziałeś to?
– Co ona jej wrzuciła za bluzkę?
– Jaszczurkę?
– Widziałam węża!
– Zabiła ją?
Coriolanus powiódł wzrokiem po zgromadzonych i poczuł odrobinę nadziei. Jego pech, trybutka z krótką datą ważności, jego ujma na honorze, przykuła uwagę Kapitolu. Przyszło mu do głowy, że to chyba dobrze. Z jego pomocą miała szansę utrzymać zainteresowanie, a on mógł obrócić hańbiące upokorzenie w przyzwoite widowisko. Tak czy inaczej, ich losy nieodwracalnie się splotły.
Widoczny na ekranie burmistrz Lipp zbiegł po schodkach ze sceny i zaczął przepychać się wśród zebranych dziewcząt do tej na ziemi.
– Mayfair? Mayfair? – krzyczał. – Moja córka potrzebuje pomocy!
Ludzie otoczyli ją kołem, ale kilka niezbyt entuzjastycznych prób pomocy zakończyło się niepowodzeniem, bo Mayfair za bardzo wymachiwała rękami i nogami. Burmistrz przedarł się do córki w chwili, gdy mały, opalizujący zielenią wąż wystrzelił z falban sukienki i zniknął wśród dziewcząt, które odskoczyły z wrzaskiem. Ucieczka gada uspokoiła Mayfair, ale jej szok ustąpił miejsca zażenowaniu. Spojrzała prosto do kamery i uświadomiła sobie, że widzą ją wszyscy obywatele Panem. Jedną ręką próbowała wyprostować przekrzywioną kokardę na włosach, a drugą poprawić ubranie, brudne od wszechobecnego węglowego pyłu i podarte od szarpania paznokciami. Kiedy burmistrz pomógł jej wstać, było oczywiste, że się zmoczyła. Zdjął СКАЧАТЬ