Ballada ptaków i węży. Suzanne Collins
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ballada ptaków i węży - Suzanne Collins страница 17

Название: Ballada ptaków i węży

Автор: Suzanne Collins

Издательство: PDW

Жанр: Учебная литература

Серия: Igrzyska śmierci

isbn: 9788380088245

isbn:

СКАЧАТЬ uśmiechem. – Przecież to jeszcze dziecko. Daj mu czas. Mam co do niego dobre przeczucia. No cóż, idę do moich zmieszańców.

      Gdy szła powoli do drzwi, mijając Coriolanusa, poklepała go po ramieniu.

      – Cicho sza, ale zapowiada się na coś wspaniałego z gadami.

      Już miał ruszyć za nią, jednak zatrzymał go głos dziekana Highbottoma.

      – A zatem cały ten występ był zaplanowany. Dziwne. Bo kiedy stanąłeś w tej klatce, pomyślałem, że zbierasz się do ucieczki.

      – Fizycznie to było cięższe doświadczenie, niż się spodziewałem – odparł Coriolanus. – Musiało minąć trochę czasu, zanim udało mi się pozbierać. Tak jak mówiłem, muszę się jeszcze wiele nauczyć.

      – Na przykład tego, gdzie są granice. Otrzymasz naganę za niebezpieczne zachowanie, w wyniku którego mógł ucierpieć uczeń. Konkretnie ty. Naganę z wpisem do akt – dodał dziekan.

      Naganę? Jaką znowu naganę? Coriolanus musiałby przejrzeć uczniowski przewodnik po Akademii, żeby móc się odwołać od tej decyzji.

      Z zamyślenia wyrwał go dziekan, który wyciągnął z kieszeni niewielką buteleczkę, odkręcił ją i wylał z niej trzy krople przeźroczystego płynu prosto na swój język.

      To, co było w buteleczce, najprawdopodobniej morfalina, szybko podziałało, bo dziekan Highbottom się odprężył, a jego oczy przybrały marzycielski wyraz. Uśmiechnął się nieprzyjemnie.

      – Po trzech takich naganach zostaniesz wydalony z Akademii.

Rozdział 5

      Coriolanus nigdy dotąd nie otrzymał żadnej oficjalnej reprymendy. Nic nie splamiło jego świetnego dossier.

      – Ale... – zaczął protestować, jednak dziekan Highbottom nie dopuścił go do głosu.

      – Idź, zanim otrzymasz następną naganę za niesubordynację.

      W jego głosie nie było wahania, żadnej zachęty do negocjacji. Coriolanus posłusznie wyszedł.

      Czy dziekan Highbottom naprawdę użył słowa wydalony?

      Coriolanus opuścił Akademię w stanie wzburzenia, ale uspokoił się, gdy poczuł, że jest w centrum uwagi. Wszyscy okazywali mu zainteresowanie, od kolegów na korytarzu przez Tigris i Panibabkę podczas szybkiej kolacji, na którą składały się jajecznica i kapuśniak, do nieznajomych, gdy tego wieczoru wracał do zoo, by nadal trzymać rękę na pulsie.

      Miasto spowijała łagodna pomarańczowa poświata zmierzchu, a chłodny wietrzyk rozwiał dławiącą spiekotę dnia. Władze przedłużyły godziny otwarcia zoo do dwudziestej pierwszej, żeby mieszkańcy Kapitolu mogli zobaczyć trybutów, ale od wizyty Coriolanusa nie było już transmisji na żywo. Postanowił znowu pokazać się w zoo, żeby sprawdzić, co z Lucy Gray, i zasugerować jej zaśpiewanie kolejnej piosenki. Widownia byłaby zachwycona i może raz jeszcze udałoby się ściągnąć kamery.

      Gdy krążył po alejkach w zoo, poczuł tęsknotę za dzieciństwem, a także smutek na widok pustych klatek. Kiedyś były pełne fascynujących stworzeń z genetycznej arki Kapitolu. Teraz w jednej z klatek w błocie leżał samotny żółw i ciężko rzęził. Wysoko wśród gałęzi skrzeczał brudny tukan, fruwając swobodnie z jednego wybiegu na drugi. Były to nieliczne zwierzęta, które przeżyły wojnę: większość albo padła z głodu, albo została zjedzona. Parka chudych szopów, która zapewne przywędrowała tu z sąsiedniego miasta, grzebała w przewróconym koszu na śmieci. Jedynymi stworzeniami, które czuły się świetnie, były szczury ganiające po krawędzi fontanny i przebiegające przez alejkę zaledwie jakiś metr od Coriolanusa.

      Bliżej małpiarni zobaczył ludzi. Mniej więcej setka stała pod samą klatką, od jednej krawędzi do drugiej. Coriolanus poczuł, że ktoś go trącił, i rozpoznał w biegnącym mężczyźnie Lepidusa Malmseya, który w towarzystwie operatora przepychał się przez tłum. Najwyraźniej coś się działo, więc Coriolanus wszedł na głaz, żeby się przyjrzeć.

      Zdenerwował go widok Sejanusa, który stał tuż przy klatce, z wielkim plecakiem u stóp. Wsuwał między pręty coś, co przypominało kanapkę, i oferował ją trybutom. Chwilowo wszyscy trzymali się z tyłu. Coriolanus nie słyszał, co mówił Sejanus, ale wyglądało na to, że próbuje przekonać Dill, dziewczynę z Jedenastego Dystryktu, żeby coś zjadła. O co mu chodziło? Próbował go przebić i ukraść show? Chciał podebrać mu pomysł wizyty w zoo i zmienić go w rywalizację, w której Coriolanus nie miał szans, bo zwyczajnie nie było go stać. Czy kanapki wypełniały cały plecak? Przecież ta dziewczyna nawet nie była jego!

      Na widok Coriolanusa Sejanus wyraźnie się rozpogodził i skinął na niego ręką. Coriolanus przepchnął się przez tłum, napawając się zainteresowaniem, które budził.

      – Kłopoty? – spytał i popatrzył uważnie na plecak, pełen nie tylko kanapek, ale i świeżych śliwek.

      – Żadne z nich mi nie ufa – oznajmił Sejanus. – Bo niby dlaczego?

      Jakaś dziewczynka z wyniosłą miną podeszła do nich i wskazała na tabliczkę przymocowaną do kolumny z boku wybiegu.

      – Napisali tu: „Proszę nie karmić zwierząt” – oznajmiła.

      – To nie są zwierzęta – odparł Sejanus. – To dzieciaki, takie jak ty czy ja.

      – Wcale nie są tacy jak ja! – zaprotestowała dziewczynka. – Są z dystryktów. Dlatego powinni siedzieć w klatce!

      – A więc tak jak ja – powiedział Sejanus oschle. – Coriolanus, myślisz, że zdołasz zwabić tu swoją trybutkę? Jeśli ona podejdzie, to inni może też. Muszą umierać z głodu.

      Coriolanus gorączkowo myślał. Dziś już dostał jedną naganę i nie chciał znowu podpaść dziekanowi Highbottomowi. Z drugiej strony ukarano go za narażenie ucznia, a tu, po tej stronie klatki, był całkowicie bezpieczny. Doktor Gaul, prawdopodobnie znacznie bardziej wpływowa niż dziekan Highbottom, pochwaliła go za inicjatywę, a do tego, szczerze mówiąc, wcale nie miał ochoty oddawać pola Sejanusowi. Zoo było jego sceną, a on sam i Lucy Gray – gwiazdami. Nawet w tej chwili słyszał, jak Lepidus szepcze jego nazwisko operatorowi kamery, czuł, że widzowie w Kapitolu wpatrują się właśnie w niego.

      Zauważył Lucy Gray w głębi wybiegu. Myła twarz i ręce pod kranem wystającym ze ściany na wysokości kolan. Wytarła się falbaniastą sukienką, ułożyła loki i poprawiła różę za uchem.

      – Nie mogę zachowywać się tak, jakby to była pora karmienia w zoo – odparł Coriolanus. Wpychanie jedzenia przez pręty nie licowałoby z traktowaniem Lucy Gray jak damy. – Nie zrobię tego. Ale mogę zaproponować jej kolację.

      Sejanus natychmiast pokiwał głową.

      – Bierz, co chcesz. Mamuś zrobiła na zapas. Proszę.

      Coriolanus wyjął z plecaka dwie kanapki i dwie śliwki, a następnie podszedł do krawędzi wybiegu, СКАЧАТЬ