Ballada ptaków i węży. Suzanne Collins
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ballada ptaków i węży - Suzanne Collins страница 16

Название: Ballada ptaków i węży

Автор: Suzanne Collins

Издательство: PDW

Жанр: Учебная литература

Серия: Igrzyska śmierci

isbn: 9788380088245

isbn:

СКАЧАТЬ

      JEDENASTY DYSTRYKT

Chłopiec Clemensia Dovecote
Dziewczyna Felix Ravinstill

      DWUNASTY DYSTRYKT

Chłopiec Lysistrata Vickers
Dziewczyna Coriolanus Snow

      Czy cokolwiek mogłoby bardziej boleśnie – i publicznie – przypomnieć mu o jego niepewnej pozycji niż ostatnie miejsce na liście, do której dołączył jakby rzutem na taśmę?

      Przez kilka następnych minut Coriolanus zastanawiał się, po co go tu przyprowadzono, aż w końcu usłyszał od strażnika, że może wejść do laboratorium. Zapukał z wahaniem i usłyszał głos dziekana Highbottoma, który kazał mu wejść. Coriolanus spodziewał się Satirii, ale w środku była jeszcze tylko jedna osoba – mała, przygarbiona staruszka o siwych kręconych włosach, która metalowym prętem drażniła królika w klatce. Dźgała go przez siatkę, aż stworzenie ze zmodyfikowaną szczęką pitbula wyrwało jej pręt i przegryzło go na dwie części. Wtedy staruszka wyprostowała się, popatrzyła na Coriolanusa i wykrzyknęła:

      – Hejhopki, hejhopki!

      Doktor Volumnia Gaul, główna organizatorka igrzysk i mózg stojący za kapitolińskim wydziałem broni eksperymentalnej, od zawsze przerażała Coriolanusa. Kiedy miał dziewięć lat, na szkolnej wycieczce razem z klasą musiał patrzeć, jak rozpuściła skórę laboratoryjnego szczura jakimś laserem i zapytała, czy któreś z nich znudziło się już swoim zwierzątkiem. Coriolanus nie miał żadnych zwierząt – czym by je wykarmili? Ale Pluribus Bell miał puszystą białą kotkę o imieniu Boa Bell, która przesiadywała na kolanach właściciela i bawiła się długimi kosmykami jego pudrowanej peruki. Polubiła Coriolanusa i mruczała jak zachrypły silnik, gdy głaskał ją po łebku. W te okropne dni, kiedy brnął przez zimowe błoto, żeby wymienić torbę limeńskiej fasoli na kapustę, pocieszało go jedwabiste ciepło kotki. Denerwował się na samą myśl o tym, że Boa Bell mogłaby skończyć w laboratorium.

      Coriolanus wiedział, że doktor Gaul wykłada na Uniwersytecie, ale rzadko widywał ją w Akademii. Była jednak główną organizatorką igrzysk, więc wszystko, co się z nimi wiązało, podlegało jej kontroli. Czyżby sprowadziła ją tu jego wycieczka do zoo? Miał stracić stanowisko mentora?

      – Hejhopki, hejhopki. – Doktor Gaul uśmiechnęła się szeroko. – Czego tu chcesz? – Nagle wybuchnęła śmiechem. – To brzmi jak dziecięca rymowanka. Hejhopki, hejhopki, czego tu chcesz? Wpadłeś do klatki i twój trybut też!

      Usta Coriolanusa rozciągnęły się w niemrawym uśmiechu. Popatrzył na dziekana Highbottoma w nadziei na jakąś wskazówkę, jak powinien zareagować. Zgarbiony dziekan siedział przy stole laboratoryjnym i pocierał skronie tak, jakby miał koszmarną migrenę. Nie było co liczyć na pomoc.

      – Tak – odparł Coriolanus. – W zoo. Nie byłem tam od lat.

      Doktor Gaul uniosła brwi, jakby oczekiwała czegoś więcej.

      – I?

      – I... widziałem świat zza krat?

      – Ha! No właśnie! Otóż to! – Popatrzyła na niego z aprobatą. – Dobrze sobie radzisz z gierkami słownymi. Może pewnego dnia zostaniesz organizatorem igrzysk.

      Ta myśl nigdy nie przyszła mu do głowy. Nie miał nic do Remusa, ale nie uważał jego zajęcia za prawdziwą pracę. W zasadzie nie wymagała żadnych kwalifikacji, wystarczyło wrzucić na arenę dzieciaki z bronią i dać im się tłuc. Pewnie trzeba było przygotować dożynki i przeprowadzić transmisję z igrzysk, on jednak liczył na nieco większe wyzwania w przyszłości.

      – Muszę się jeszcze bardzo wiele nauczyć, zanim w ogóle o tym pomyślę – odparł skromnie.

      – Masz instynkt, a to najważniejsze – odparła doktor Gaul. – Powiedz, co cię skłoniło do wejścia do klatki?

      To był przypadek. Już miał to wyznać, kiedy nagle pomyślał o Lucy Gray szepczącej: „Przejmij inicjatywę”.

      – Cóż... Moja trybutka jest raczej drobna. Takie jak ona giną w pierwszych pięciu minutach Głodowych Igrzysk. Ale na swój specyficzny sposób jest pociągająca, z tym śpiewaniem i w ogóle. – Coriolanus na moment zamilkł, jakby powtarzał w myślach plan. – Raczej nie ma szans na zwycięstwo, ale przecież nie o to chodzi, prawda? Powiedziano mi, że powinniśmy zainteresować widzów. To moje zadanie – skłonić ludzi do oglądania igrzysk. No więc zapytałem sam siebie, jak w ogóle dotrzeć do widzów? Iść tam, gdzie są kamery.

      Doktor Gaul pokiwała głową.

      – Tak. Bez widowni nie ma Głodowych Igrzysk. – Odwróciła się do dziekana. – Widzisz, Casca, wykazał inicjatywę. Rozumie, jakie to ważne, żeby podgrzewać atmosferę wokół igrzysk.

      Dziekan Highbottom zmierzył Coriolanusa sceptycznym wzrokiem.

      – Czyżby? A może odstawił teatrzyk, żeby dostać lepszy stopień? Jaki twoim zdaniem jest cel Głodowych Igrzysk, Coriolanusie?

      – Ukaranie dystryktów za rebelię – odparł Coriolanus bez wahania.

      – Owszem, ale kara może przybrać nieskończenie wiele form – zauważył dziekan. – Dlaczego właśnie Głodowe Igrzyska?

      Coriolanus otworzył usta, tym razem jednak się zawahał. Dlaczego właśnie Głodowe Igrzyska? Dlaczego nie bomby, skasowanie dostaw żywności albo publiczne egzekucje na schodach Pałaców Sprawiedliwości w dystryktach?

      Jego myśli powędrowały do Lucy Gray klęczącej przy prętach klatki, rozmawiającej z dziećmi, do coraz życzliwszego jej tłumu. Te obrazy łączyło coś, czego nie umiał zdefiniować.

      – Z powodu... z powodu dzieci. Tego, jak ważne są dla ludzi.

      – Jak ważne? – Dziekan nie odpuszczał.

      – Ludzie kochają dzieci – oznajmił Coriolanus, ale już w chwili, gdy padły te słowa, podał je w wątpliwość.

      Podczas wojny spadały na niego bomby, głodował i był maltretowany, i to nie tylko przez rebeliantów. Ktoś wyrwał mu kapustę z rąk. Strażnik Pokoju posiniaczył mu szczękę, gdy Coriolanus niechcący zawędrował zbyt blisko siedziby prezydenta. Pomyślał o dniu, w którym przewrócił się i leżał na ulicy, chory na ptasią grypę, i nikt, zupełnie nikt mu nie pomógł. Wstrząsały nim dreszcze, miał gorączkę i czuł ból w każdej kończynie. I chociaż Tigris też była chora, odnalazła go tamtej nocy i jakoś zdołała doprowadzić do domu.

      Znowu się zawahał.

      – Czasem kochają – dodał, ale СКАЧАТЬ