Название: Szczyty Chciwości
Автор: Edyta Świętek
Издательство: PDW
Жанр: Современная зарубежная литература
Серия: Grzechy młodości
isbn: 9788366481480
isbn:
– Ciociu… Ciotuchno moja kochana!
– Cii… Nie frasuj się, Justysiu. Taka kolej rzeczy. Jeszcze nie dzisiaj, może nie jutro, ale już niebawem i mnie zabierze Święty Piotr. Odejdę w spokoju, wiedząc, że Teoś przeżył. Ty porozmawiasz z nim w moim imieniu i powiesz mu, że czekałam na niego całe życie. I nawet przez moment nie straciłam nadziei na jego odnalezienie.
Mirella nienawidziła pogrzebów. Ponure uroczystości na nowo zapełniały jej wyobraźnię myślami o robactwie i rozkładzie ciała. Nic nie wzbudzało w niej równie obezwładniającego przerażenia. W desperackiej próbie rozładowania frustracji sprowokowała nawet sprzeczkę z mężem o jakąś bzdurę. Zwykle awantury odwracały jej uwagę od innych przykrych spraw. Tym razem nawet to nie pomogło.
– A może przestałabyś w końcu stroić fochy? – burknął mąż.
Był już gotowy do wyjścia. Czekał na połowicę, która z wyjątkowo cierpkim wyrazem twarzy grzebała w szkatułce z biżuterią w poszukiwaniu złotej bransoletki. Jej mina nie miała absolutnie nic wspólnego z żałobą, rozpaczą czy cierpieniem, ale znamionowała jedynie jakąś absurdalną złość.
– Jak mi się będzie chciało – warknęła Mira. Potem pomyślała, że może jednak nie powinna na razie warczeć na ślubnego, gdyż męskie ramię może być nader pożądane na cmentarzu w sytuacji, gdyby znowu poczuła zawroty głowy. Ta przypadłość męczyła ją w podobnych sytuacjach. – No dobrze. Niech będzie zgoda – dodała po chwili.
– Nareszcie. – Mężczyzna odetchnął z ulgą. Wcześniej dręczył go niepokój, że Mirella niefrasobliwie narobi mu wstydu wśród swoich krewnych. Już i tak wiedział, że Trzeciakowie spoglądają na niego z pewnego rodzaju politowaniem. Mieli go prawdopodobnie za mydłka, który nie ma nic do gadania i jest całkowicie podporządkowany swej ślubnej. Takie stwierdzenie zdecydowanie nie pokrywało się ze stanem faktycznym, czego jednak nikt spoza ścisłego kręgu domowników nie był w stanie obiektywnie ocenić.
– Prochem jesteś i w proch się obrócisz.
O wieko trumny pacnęła pierwsza grudka. Po niej następne. Ponad nieprzyjemny głuchy łoskot przebił się żałosny szloch Franciszki.
To nie mogło być prawdą! Nie mogła opuścić jej kolejna bliska istota. Pochowała już tak wiele osób drogich swemu sercu, a teraz nieubłagana kostucha zebrała kolejne żniwo.
Tylko zaraz, zaraz… kto tak właściwie spoczywa w niknącej pod kopcem skrzyni?
Trzeciakowa przycisnęła mokrą chusteczkę do ust i na chwilę stłumiła jęk rozpaczy. Spojrzała bezradnie po zapłakanych twarzach żałobników. Zatrzymała oczy na Agacie.
Czemu wygląda tak nieporządnie? Staro, ponuro, beznadziejnie… A Kazik? Kiedy on zdążył zmarnieć do tego stopnia? Ma pochylone plecy, wąs mu posiwiał. I Tymek też stracił nagle swój młodzieńczy wigor. Co oni ze sobą zrobili? – zżymała się w duchu. Przecież to jeszcze dzieciaki! A gdzie zniknął Leon?
Próbowała odszukać wzrokiem małżonka, lecz nigdzie go nie dostrzegła. Jakby zapadł się pod ziemię. Nagle jej wzrok spoczął na tabliczce zamocowanej do prostego drewnianego krzyża, który grabarz wbijał właśnie w świeżo usypaną pryzmę.
– Nie! – jęknęła w rozpaczy. – Nie! To niemożliwe. Nie mój Leoś! Leosiu, Leosiu! Jak mogłeś mi to zrobić? – krzyczała, spoglądając na grób zmarłego cztery dni wcześniej męża.
Jak przez mgłę wróciło do niej przerażające wspomnienie feralnego dnia, gdy zaaferowany Kazimierz przyniósł im wieści o tym, że od kilku godzin Kinga walczy w szpitalu o życie. Byłoby biedactwo utonęło, bo ratownicy wyciągnęli ją bez czucia i oddechu z wody. Co za licho poniosło Tymka z rodziną nad ten cholerny Balaton na Bartodziejach?
Dziecko trafiło na intensywną terapię, lecz rokowanie było przerażające. Lekarze powściągliwie opiniowali, że prawdopodobnie niedotleniony mózg nigdy nie będzie równie sprawnie funkcjonował, jak przed podtopieniem. Na dodatek został zerwany rdzeń kręgowy w odcinku szyjnym, co zapewne poskutkuje dożywotnim niedowładem ciała.
Ile tak dramatycznych informacji może znieść serce osłabione wiekiem i chorobami?
Zbyt wiele trudnych chwil spadło w minionych latach na rodzinę, by Leon był w stanie to przeżyć. Ani słówka nie pisnął, gdy Kazik skończył zdawanie relacji ze szpitala. Stęknął tylko, przyłożył dłonie do klatki piersiowej, a potem padł z otwartymi oczami na dywan. Nawet nie zdążyli go pochwycić.
To kostucha złapała starca w swój drapieżny uścisk.
Jak teraz znieść kolejne dni, tygodnie czy miesiące bez mężczyzny, który zawsze był obok? Bez kogoś, z kim upłynęło ponad pięćdziesiąt lat życia?
– Nie płacz, mamusiu. Nie płacz.
Franciszka spojrzała na córkę, która mocno podtrzymywała jej ramię.
Choćbym był święty i kryształowy, nie umknę przed przeznaczeniem i karą za winę. Dlaczego więc mam cierpieć w dwójnasób? – rozmyślał Tymoteusz, zerkając przez okno biura za odchodzącą Barbarą. Ona skończyła już pracę, on miał w perspektywie posiedzenie zarządu.
Mimo upływu czasu jego uczucie do tej kobiety nie stygło. Tęsknił szaleńczo. Marzył o tym, by znowu łączyła ich taka sama bliskość jak przed laty. W ich związku nigdy nie chodziło tylko o fizyczność. Nie każde spotkanie kończyło się zmysłowymi uniesieniami. W rzeczywistości znacznie ważniejsze były wspólnie spędzone chwile.
Wspominał godziny upływające na rozmowach. Wyjazdy „na delegację” do Torunia, gdy po prostu spacerowali po obcym mieście, gdzie nikt ich nie znał. Mogli przechadzać się – niczym narzeczeństwo – ze splecionymi dłońmi. Przesiadywać w kawiarniach bez obawy, że zostaną nakryci. Pójść razem na przedpołudniowy seans do kina. Czasami zabierał kochankę na zakupy do domu Mody Polskiej. Czekał, aż przymierzy naręcze ubrań i zaprezentuje mu się w każdej z tych kosztownych kreacji. Pomagał jej w wyborze najpiękniejszej, tej wymarzonej, płacił za nią, a potem z zachwytem spoglądał na Basię, gdy przychodziła w nowym nabytku do biura. Była szczupła, zgrabna i dość wysoka, więc na niej nawet wór pokutny musiałby pięknie leżeć.
– Ładnemu we wszystkim ładnie – zachwycał się, ilekroć widział ją w czymś nowym. – Jesteś najszykowniejszą kobietą, jaką znam.
Smutna prawda. Choć Elżunia miała szafę wypełnioną drogimi fatałaszkami, nigdy nie wyglądała równie ponętnie co Szydłowska. Może z racji wieku, wszak dzieliły je niemalże dwie dekady. A może dlatego, że choć ślubna zdołała zrzucić parę nadprogramowych kilogramów, to i tak wciąż była zbyt masywna w porównaniu z rywalką?
A może wpływ na jego uczucia miało to, że małżonka zachowywała się niczym nobliwa matrona – zawsze z godnością, zawsze stosownie do okoliczności, i pod wieloma względami przypominała swoją matkę – damę w każdym calu – tak idealną, że aż człowiekowi robiło się niedobrze na samą myśl o przebywaniu w jej towarzystwie. Gdy jeszcze teściowa żyła, Tymek wciąż odnosił wrażenie, że jest przez nią obserwowany z zacietrzewieniem sępa czatującego na padlinę. СКАЧАТЬ