Название: Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza
Автор: Björnstjerne Björnson
Издательство: Public Domain
Жанр: Повести
isbn:
isbn:
Pochylił się, posadził go sobie na kolanach i wskazał na przeciwległą ławkę przeznaczoną dla kobiet.
Klęczała tam na siedzeniu mała dziewczynka i oparta o pulpit rozglądała się po kościele. Miała włosy bardzo jasne, konopiaste, dużo jaśniejsze niż ów jegomość siedzący obok ojca. Z małego czepeczka powiewały czerwone wstążki. Śmiała się doń wesoło, tak że przez dobrą chwilę nie mógł odwrócić uwagi od jej drobnych, białych ząbków. W jednej ręce trzymała pięknie w skórę oprawny śpiewnik, w drugiej złożoną jasnoczerwoną jedwabną chusteczkę. Bawiła się, uderzając nią po książce.
Im dłużej patrzył, tym więcej się uśmiechała. Po chwili ukląkł na ławce tak jak ona. Wówczas kiwnęła mu głową. Przez moment patrzył na nią z powagą, potem skinął również głową. Roześmiała się i odpowiedziała nowym ukłonem. I tak kiwali głowami. Po chwili Synnöwe zaprzestała tej zabawy, a dopiero potem, gdy i on przestał kiwać głową, rozpoczęła ją na nowo.
– Teraz ja chcę zobaczyć!
Torbjörn posłyszał jakiś głos za sobą i uczuł, że go ktoś ściąga za nogi. Omalże nie zleciał z ławki. Sprawcą był niewielki, silny wyrostek, który teraz mężnie wdrapywał się na jego miejsce. Miał również jasne, zmierzwione włosy i krótki, perkaty nos.
Aslak nauczył Torbjörna, jak należy traktować złych malców zarówno w szkole, jak i w kościele, gdy przyjdzie do konfliktu. Przeto Torbjörn uszczypnął dotkliwie intruza w pośladek. Ten omal nie wrzasnął, ale przezwyciężył ból, pośpiesznie zlazł z ławki i chwycił Torbjörna za uszy. Torbjörn wbił obie ręce w jego włosy i cisnął go o ziemię. Malec nie krzyknął, tylko milczkiem ugryzł go w łydkę. Torbjörn cofnął nogę i z całej siły przydusił twarz przeciwnika do podłogi. W tej chwili jednak poczuł, że go ojciec chwyta za kołnierz i podnosi w górę niby worek z owsem. Po chwili siedział znów na jego kolanach.
– Gdyby nie to, że jesteśmy w kościele – powiedział doń – dostałbyś lanie!
Jednocześnie ścisnął mu rękę, że Torbjörn omal nie krzyknął z bólu.
Przypomniał sobie o Synnöwe i spojrzał w jej stronę. Klęczała jeszcze, ale była przerażona i zmieszana. Wywnioskował z tego, że musiał uczynić coś bardzo brzydkiego. Gdy zauważyła, że na nią patrzy, zeszła z ławki i nie pokazała się wcale.
Wtem zjawił się zakrystian i pastor.
Torbjörn przypatrywał im się uważnie. I znowu przyszedł zakrystian a za nim pastor… On siedział na kolanach ojca i myślał:
„Czy ona się jeszcze pokaże?”
Malec, który go ściągnął z ławki, siedział na małym stołeczku na drugim końcu stalli i ile razy chciał wstać, dostawał w plecy kułakiem od starego jegomościa, który drzemał smacznie, ale budził się zawsze w porę, by zatrzymać malca na miejscu.
„Czy ona się wnet pokaże?” – dumał Torbjörn.
Każda czerwona wstążka, jaką ujrzał w pobliżu, przywodziła mu na myśl tę, którą ona była przybrana, każdy pięknie malowany obraz wydał mu się podobny do Synnöwe, tylko postacie były nieco mniejsze od niej.
„Ach! – zauważył z radością. – Oto wychyla główkę!” Ale zaledwie go spostrzegła, przybrała surową minę i schowała się.
Znowu ukazali się zakrystian i pastor, dzwony zaczęły dzwonić, a wierni powstali z miejsc.
Ojciec powiedział coś z cicha do jegomościa o jasnych włosach i obaj odeszli do ławki przeciwległej, w której kobiety również powstały.
Pierwsza wyszła jasnowłosa kobieta. Uśmiechała się podobnie jak ów jegomość, tylko mniej wesoło. Była mała, blada. Prowadziła za rękę Synnöwe. Torbjörn zbliżył się zaraz do niej, ale ona odsunęła się szybko i skryła główkę w fałdach matczynej spódnicy.
– Idź sobie! – powiedziała.
– Ten chłopczyna – ozwała się kobieta – nie był dotąd jeszcze w kościele?
Położyła mu dłoń na głowie.
– Jest dziś po raz pierwszy – odparł Sämund – i dlatego rozpoczął bójkę.
Torbjörn spojrzał zawstydzony na ową kobietę, a potem na Synnöwe, która wydała mu się teraz jeszcze poważniejsza.
Wyszli razem. Rodzice zatopili się w rozmowie, a Torbjörn szedł zaraz za Synnöwe, która za każdym zbliżeniem czepiała się trwożnie sukni matki. Tamtego chłopca stracił zupełnie z oczu. Przed kościołem starsi rozgadali się na dobre. Torbjörn usłyszał parę razy imię Aslaka, a bojąc się, by przy tej sposobności nie wspomniano także o nim, odsunął się na bok.
– To nie dla ciebie! – powiedziała matka do Synnöwe.
– Odejdź trochę od nas, moje dziecko… mówię ci, oddal się…
Synnöwe odeszła z wahaniem kilka kroków.
Torbjörn zbliżył się teraz do niej. Stali przez chwilę naprzeciw siebie i oglądali się wzajemnie. Na koniec powiedziała Synnöwe:
– Pfe!
– Czemuż mówisz pfe? – zdziwił się.
– Pfe! – powtórzyła z uporem. – Pfe! Wstydź się!
– Cóż takiego zrobiłem? – zapytał.
– Biłeś się w kościele i to podczas modlitwy… pfe!
– Tak… ale to już bardzo dawno!
To ją przekonało i spytała po chwili.
– Czy ty nazywasz się Torbjörn Granlien?
– Tak! A ty Synnöwe Solbakken?
– Tak. Słyszałam zawsze, że jesteś taki grzeczny!
– Nie! To nieprawda! – odparł. – Jestem najgorszy ze wszystkich w całym domu!
– Ach! Któż tak mówi! Tego jeszcze nie słyszałam! – zawołała Synnöwe, uderzając w zdumieniu chustką w książkę… – Mamo! Mamo… on powiada…
– Dajże mi spokój i odejdź… – odrzekła matka. Zatrzymała się, a potem wróciła do Torbjörna, nie spuszczając z matki wielkich, niebieskich oczu.
– Słyszałem – ozwał się Torbjörn – że ty jesteś zawsze grzeczna.
– Tak… czasem… Tak mówią, gdy się pilnie uczę! – odparła.
– Czy to prawda, że u was pełno krasnoludków, czarownic i innych złych duchów? – zapytał, biorąc się pod boki. Wysunął jedną nogę i przybrał minę wyzywającą, zupełnie jak Aslak.
– Mamo… mamo! Wiesz, co on mówił! On powiada…
СКАЧАТЬ