Kobieta trzydziestoletnia. Оноре де Бальзак
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kobieta trzydziestoletnia - Оноре де Бальзак страница 8

Название: Kobieta trzydziestoletnia

Автор: Оноре де Бальзак

Издательство: Public Domain

Жанр: Повести

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ których blasku nie osłabił jeszcze wiek.

      – Moje dziecko – rzekła – mężatce nie wypada pisać w ten sposób do młodej panienki…

      – I ja tak myślałam – odparła Julia – toteż wstydziłam się sama siebie, gdy ciocia czytała ten list.

      – Kiedy przy stole nie smakuje jakaś potrawa, nie potrzeba jej obrzydzać nikomu, moje dziecko – ciągnęła dobrodusznie stara – zwłaszcza że od czasów Ewy małżeństwo uchodziło zawsze za rzecz tak wyborną… Ty nie masz matki? – spytała.

      Hrabina zadrżała; podniosła łagodnie głowę i rzekła:

      – Niejeden raz od roku żałowałam, że nie mam matki; ale źle zrobiłam, że nie słuchałam ojca, który nie życzył sobie Wiktora.

      Spojrzała na ciotkę; dreszcz radości osuszył jej łzy, kiedy ujrzała wyraz dobroci na sędziwej twarzy. Wyciągnęła rękę do hrabiny, która widocznie czekała na to, a kiedy ich dłonie się uścisnęły, dwie kobiety zrozumiały się zupełnie.

      – Biedna sieroto! – rzekła margrabina.

      To był ostatni błysk światła dla Julii. Zdawało się jej, że słyszy proroczy głos ojca.

      – Jakie ty masz rozpalone ręce! Czy zawsze tak? – pytała staruszka.

      – Dopiero tydzień, jak nie mam gorączki – odparła.

      – Miałaś gorączkę i kryłaś się przede mną?

      – Mam ją od roku – rzekła Julia z odcieniem wstydliwego lęku.

      – Zatem, aniołku – podjęła ciotka – małżeństwo było dla ciebie jedynie długim cierpieniem?

      Młoda kobieta nie śmiała odpowiedzieć; ale twierdzący gest zdradził jej niedole.

      – Jesteś więc nieszczęśliwa?

      – Och, nie, ciociu. Wiktor kocha mnie do szaleństwa, a ja go ubóstwiam, on taki dobry!

      – Tak, kochasz go, ale uciekasz przed nim, nieprawdaż?

      – Tak, czasami… odwiedza mnie zbyt często…

      – Czy kiedy jesteś sama, nie dręczy cię obawa, aby on nie zamącił tej samotności?

      – Tak, ciociu. Ale kocham go bardzo, upewniam.

      – Czy nie winisz w duchu siebie, że nie umiesz czy nie możesz podzielać jego rozkoszy? Czy nie przychodzi ci na myśl, że miłość małżeńska jest cięższa do udźwignięcia, niżby mogła nią być miłość występna?

      – O tak, tak – rzekła, płacząc. – Zgadujesz wszystko, gdy dla mnie wszystko jest zagadką. Zmysły moje są odrętwiałe, nie mam żadnej myśli w głowie, ledwie że żyję. Duszę moją dławi nieokreślony lęk, który ścina moje uczucia i pogrąża mnie w martwocie. Nie mam głosu do skargi, nie mam słów na wyrażenie swego cierpienia. Cierpię, a wstyd mi cierpieć, kiedy widzę, że Wiktor jest szczęśliwy tym, co mnie zabija.

      – Dzieciństwo, głupstwo wszystko! – wykrzyknęła ciotka, której wyschła twarz ożywiła się nagle wesołym uśmiechem, odblaskiem rozkoszy młodych lat.

      – I ciocia też się śmieje! – rzekła z rozpaczą młoda kobieta.

      – I ja byłam taka – odparła szybko hrabina. – A teraz, kiedy Wiktor zostawił cię samą, czyż nie stałaś się z powrotem młodą dziewczynką, spokojną, bez rozkoszy, ale i bez cierpień?

      Julia otwarła szeroko zdumione oczy.

      – Słowem, aniołku, ubóstwiasz Wiktora, nieprawdaż, ale wolałabyś być jego siostrą niż żoną. Małżeństwo ci nie służy.

      – Ach, tak, ciociu. Ale czemu ciocia się uśmiecha?

      – Masz słuszność, biedne dziecko. Nie ma w tym nic tak wesołego. Twoja przyszłość kryłaby w sobie niejedno nieszczęście, gdybym cię nie wzięła pod opiekę i gdyby moje stare doświadczenie nie odgadło bardzo niewinnej przyczyny twoich zgryzot. Siostrzeniec mój nie zasługiwał na swoje szczęście, cymbał! Za naszego ukochanego króla Ludwika XV młoda kobieta w twoim położeniu rychło ukarałaby męża, że się zachowuje jak huzar. Samolub! Żołdacy tego cesarskiego tyrana są wszyscy ciemne chamy. Biorą brutalstwo za galanterię, tak samo nie znają kobiet, jak nie umieją kochać. Myślą, że to, iż jutro idą na śmierć, zwalnia ich wobec nas od względów i delikatności. Dawniej umiano i kochać, i umierać w porę. Moje dziecko, ja ci go wychowam. Zakończę to smutne nieporozumienie, dość naturalne zresztą, które doprowadziłoby do tego, żebyście się znienawidzili wzajem, żebyście wzdychali do rozwodu, o ile byś w ogóle nie umarła, nimbyś doszła do ostatecznej rozpaczy.

      Julia słuchała ciotki ze zdumieniem. Niespodzianką były dla niej te słowa, których mądrość raczej mogła przeczuć niż zrozumieć. Przerażało ją, iż w ustach doświadczonej krewniaczki odnajduje, mimo że w łagodniejszej formie, sąd, jaki ojciec wydał o Wiktorze. Może miała jasnowidzenie swej przyszłości, może uczuła brzemię nieszczęść, które ją miały przywalić, bo wybuchnęła płaczem i rzuciła się w ramiona staruszki, mówiąc:

      – Ciociu, bądź moją matką!

      Ciotka nie płakała, bo Rewolucja niewiele łez zostawiła kobietom dawnej monarchii. Niegdyś miłość, a później terror oswoiły je z najgwałtowniejszymi wzruszeniami, tak iż zachowują one w próbach życia spokojną godność, przywiązanie szczere, ale nieskłonne do wylewów, zawsze utrzymane w granicach etykiety i szlachetnej dystynkcji, których dzisiejsze obyczaje wyzbyły się bardzo niepotrzebnie.

      Staruszka wzięła młodą kobietę w ramiona, pocałowała ją w czoło z tkliwością i wdziękiem, częściej u owych kobiet płynącym z przyzwyczajeń i manier niż z serca, utuliła siostrzenicę, przyrzekła jej szczęśliwą przyszłość, ukołysała ją obietnicami miłości, układając ją do snu niby własną córkę, ukochaną córkę, której nadzieje i smutki obchodzą ją jak własne. Widziała samą siebie, młodą, niedoświadczoną i ładną jak jej siostrzenica. Julia usnęła szczęśliwa, że znalazła przyjaciółkę, matkę, której odtąd może wszystko powiedzieć.

      Nazajutrz rano, w chwili gdy obie kobiety ściskały się z ową porozumiewawczą serdecznością, która świadczy o postępie uczuć, o zlaniu się dusz, usłyszały tętent konia. Równocześnie obróciły głowy i ujrzały młodego Anglika, który przejeżdżał z wolna jak zwykle. Musiał mieć jakieś wiadomości o trybie dwóch samotnych kobiet, zjawiał się bowiem zawsze w porze śniadania lub obiadu. Koń zwalniał kroku sam z siebie, Artur zaś, mijając okna jadalni, rzucał melancholijne spojrzenie, na które Julia zazwyczaj nie zwracała uwagi. Hrabina za to, nawykła do owej prowincjonalnej ciekawości, która czepia się lada drobiazgów, aby nimi urozmaicić życie, i której z trudem zdołają się ustrzec nawet ludzie wyżsi, bawiła się tą nieśmiałą i poważną miłością, wyrażającą się tak niemo. Przywykła do owej codziennej sceny i za każdym razem oznajmiała Artura jakimś nowym żarcikiem.

      Siadając do stołu, obie kobiety spojrzały równocześnie na wyspiarza. Oczy Julii i Artura spotkały się tym razem: z taką wymową uczucia, że młoda kobieta zarumieniła СКАЧАТЬ