Название: Ukraina. Przewodnik historyczny
Автор: Sławomir Koper
Издательство: PDW
Жанр: История
isbn: 9788311123113
isbn:
Ten krajobraz należy już niestety do przeszłości. Żydowscy kupcy i szynkarze zostali wymordowani w czasie Holocaustu, zniknęły knajpki przeznaczone dla różnorodnej klienteli, niegdyś charakterystyczny element lwowskich ulic. Miejscowi birbanci dobrze wiedzieli, który lokal jest otwarty do późnych (a właściwie już wczesnych) godzin. Kazimierz Schleyen nie pozostawiał wątpliwości:
„Każdy [lokal] miał swoich bywalców, ale wytrawniejsi lokalowicze odbywali ront po bardziej renomowanych lokalach i choć było brak fachowego źródła informacji, orientowali się doskonale, kiedy który lokal zamykają i w którym tego dnia szukać jakiejś specjalności kulinarnej. Wielką wadą było to, że dworzec był zbyt daleko i brak było takiej restauracji jak w Krakowie, która przed brzaskiem ściągała wszystkich spragnionych z całego miasta. Ostatnim przystankiem był szynk Icka Spucha przy ulicy Słonecznej. Gardzący snem znali jeszcze mały szyneczek przy ulicy Rejtana, otwarty wtedy, kiedy wszędzie było już pozamykane lub inne lokale nie zainicjowały jeszcze nowego dnia. W szyneczku tym, zwłaszcza w karnawale, o takiej porze nijakiej, przedziwny obrazek tworzyło wytworne towarzystwo na tle półświatka i zmarzniętych dorożkarzy, z batem w rękach w przestronnych kożuchach i rękawicach, z wąsiskami pokrytymi jeszcze szronem” [33].
Smak knajp z przedmieścia, mieszanego towarzystwa, podejrzanych nocnych interesów można odnaleźć na kartach powieści Marka Krajewskiego. Ale nie są wskazane próby odnalezienia dawnych klimatów w łyczakowskich lokalach, bo dzisiejsze knajpki na Łyczakowie nie przypominają już dawnych szynków. Przeciętny lokal w tej dzielnicy to z reguły niefortunne połączenie restauracji z kawiarnią i pubem o nazwie „cafe – bar i coś tam, coś tam”. I obok całkiem przyjemnych lokali trafiają się jednak straszliwe miejsca, do których lepiej nie zaglądać. W swoim życiu zwiedziłem wiele knajp, a w czasach studenckich u schyłku PRL w ramach poznawania świata wielokrotnie bywałem w otoczonych ponurą sławą wyszynkach na warszawskiej Pradze. I otwarcie mogę się przyznać, że byle czego raczej się nie przestraszę. Niestety, na Łyczakowie trafiłem do takiego lokalu, że musiałem natychmiast się ewakuować, a „mordownie na stojąco” z Brzeskiej czy Stalowej wydawały mi się łatwiejsze do zaakceptowania. Dlatego sugeruję dokładną lustrację wnętrza i jego klienteli przed złożeniem zamówienia.
Wyjątkowo ubogi jest również dzisiejszy wystrój sklepów i barów. Chociaż i tak nastąpiły pozytywne zmiany w porównaniu z okresem sowieckim, to dzisiejsze szyldy pozostały do bólu prozaiczne – zwięzła informacja o najważniejszym asortymencie sklepu czy lokalu. Brakuje oprawy plastycznej zachęcającej kupujących, a o głowach cukru na czarnym papierze w ogóle nie wspomnę. Typowe postradzieckie minimum: rodzaj, dwa słowa na temat towarów i to wszystko.
Łyczaków (podobnie jak inne dzielnice Lwowa) odziedziczył natomiast po czasach II Rzeczypospolitej inny problem, z którym do niedawna nie potrafiono się zupełnie uporać. O złym zaopatrzeniu w wodę wspominano już w okresie międzywojennym, ale na początku XXI stulecia to była już tragedia, niezrozumiała dla cywilizowanego człowieka. Poza ścisłym centrum woda bywała w kranach przez trzy godziny rano i trzy wieczorem. Mieszkańcy przygotowywali jej zapasy, zapełniając kanistry, wanny i wszelkie dostępne naczynia, a próba umycia się w ciągu dnia bywała raczej marzeniem nieosiągalnym w tym mieście. Sieć wodociągowa pamiętała czasy monarchii habsburskiej, grożąc katastrofą w przypadku powszechnego jej używania, a samo miasto leży na granicy działów wodnych. Władze Ukrainy uporały się jednak w końcu z tym problemem i za pomocą kredytów Banku Światowego zmodernizowano kanalizację. Dwa lata temu stały dostęp do wody miało już pięć z sześciu dzielnic miasta, co nie wzbudzało specjalnego uznania niektórych mieszkańców centrum. Dotychczas byli wybrańcami, mieli wodę zawsze, a teraz czasami ciśnienie tak spada, że nie chcą się włączyć termy gazowe. Ale jak wiadomo, wszystkich nie uda się nigdy zadowolić.
Do 1939 roku Łyczaków był centrum folkloru lwowskiego, gwary miejskiej, specyficznego poczucia humoru. To było centrum życia lwowskich batiarów – niezbyt trafnie porównywanych do warszawskich cwaniaków czy krakowskich andrusów. Znawca tematu (Józef Wittlin) wyjaśnia sprawę:
„Mylne wszakże byłoby mniemanie, że każdy batiar jest dzieckiem ulicy, a za ojca ma rynsztok. […] Niejeden z nich później trząsł parlamentem wiedeńskim lub chadzał w profesorskiej todze, pobrzękując dziekańskim, ba, nawet rektorskim łańcuchem, a nie kajdankami. A po łacinie gadał – no trudno, z akcentem górnołyczakowskim […], co przecież nie mogło razić cieni starożytnych Rzymian, skoro nie wiemy, jak brzmiała antyczna łacina. Kto znał śp. profesora Wilhelma Brzuchnalskiego, jednego z najznakomitszych polonistów lwowskiego instytutu, lub śp. profesora Zygmunta Łempickiego […] nie zarzuci mi przesady. A […] winniśmy złożyć hołd arcylwowskiej postaci, zbliżonej do batiara, jaką był śp. profesor Kazimierz Bartel, wielki »ktoś«, uczony, mąż stanu, patriota… Kawał batiara tkwi w samym mieście, w całej jego fizycznej i moralnej strukturze. Wzniesienia i zapadłości, egzaltacja i przyziemność, balsamiczne wonie i pełtewski cuch. Przejrzysty włoski renesans […] równie bogaty barok, a obok wiedeńska secesja i koszarowa tandeta” [34].
Symbolem lwowskich batiarów stali się Szczepcio i Tońcio – gwiazdy największego przeboju Polskiego Radia przed wybuchem II wojny światowej – programu Na wesołej lwowskiej fali. Szczepko – niedoszły inżynier (Kazimierz Wajda), Tońko – adwokat lwowski (Henryk Vogelfänger). Pierwszy urodzony i wychowany w dzielnicy gródeckiej, drugi – na Łyczakowie, znali wybornie lwowski bałak – język ulicy i przedmieścia. Na antenie prezentowali odmienne charaktery. Szczepko to pewny siebie, wszystkowiedzący cwaniak, a Tońko potulny osobnik („durnowaty pomidor”), wiecznie zadziwiony „erudycją” przyjaciela. Wspaniały duet naiwniaka i mądrali, reporterów rodzinnego miasta i bardów jego folkloru.
Łączyła ich dobroć, tkliwość, gołębie serce – serce batiara. W latach trzydziestych wystąpili w dwóch filmach w reżyserii Michała Waszyńskiego: Włóczęgi i Będzie lepiej (kilkakrotnie emitowanych w ostatnich latach), niestety, taśmy z trzecim filmem (niedokończonym) Serce batiara spłonęły we wrześniu 1939 roku. Z Włóczęgów pochodzi słynna piosenka Tylko we Lwowie z tekstem Emanuela Schlechtera i muzyką Henryka Warsa:
Niech inni sy jadą, dzie mogą, dzie chcą,
Do Widnia, Paryża, Londynu,
A ja si zy Lwowa ni ruszym za próg!
Ta mamciu, ta skarz mnie Bóg!
Bo gdzie jeszcze ludziom tak dobrze, jak tu?
Tylko СКАЧАТЬ