Название: Demony zemsty. Beria
Автор: Adam Przechrzta
Издательство: PDW
Жанр: Историческая фантастика
isbn: 9788379645497
isbn:
– Za spotkanie! – Wzniosłem szkło.
– Za spotkanie! – zawtórował mi Lońka.
Natasza skosztowała trunku z uśmiechem, po czym pocałowała mnie pachnącymi szampanem wargami. Spojrzałem na nią ze zdziwieniem: upiła się czy co? Od dawna unikaliśmy wszelkiej poufałości, i nie bez powodu – do dzisiaj nie byłem pewien, dlaczego darowałem jej życie. Czyżby chciała popisać się przed synem? Ale po co?
– Chciałbym porozmawiać z tobą, wujku – powiedział chłopak z roziskrzonym wzrokiem. – Poważnie porozmawiać.
Westchnąłem w duchu, pewnie kolejny kandydat na stróża komunistycznej praworządności. Milicjanci nie zarabiali zbyt wiele, ale też do zawodu przyciągała chętnych nie kasa, a władza.
– Jutro – odparłem stanowczo. – Dziś jestem zbyt zmęczony, miałem ciężki dzień.
– Oczywiście – zgodził się od razu. – Chyba pójdę spać – oznajmił, ziewając. – Jechałem pół dnia na stojąco, bo pociąg był zapchany do niemożliwości.
Lońka pocałował matkę i zniknął w swoim pokoju.
– Co to ma znaczyć? – spytałem szeptem.
– Wszystko ci wytłumaczę, ale lepiej u ciebie – odparła cicho Natasza. – Bo on pewnie podsłuchuje pod drzwiami.
Skinąłem głową, chłopak bynajmniej nie wyglądał na wyczerpanego, pewnie realizował jakiś sobie tylko znany plan. Ech, gdybym wierzył w Boga, pomyślałbym, że ktoś tam na górze bardzo mnie nie lubi: Iwanow, Czugajew, kłopoty z błatnymi, Beria i jego przydupasy, a teraz jeszcze Lońka. W dodatku nie mogłem posłać sąsiadki w diabły, była mi potrzebna.
– Jeśli chcesz, to dam ci trochę zupy – powiedziała głośno.
– Chętnie.
Natasza wyszła do kuchni, po chwili wróciła z garnkiem w ręku.
– Grzybowa – poinformowała z uśmiechem.
Czyżby podejrzewała, że Lońka nie tylko nas podsłuchuje, ale i podgląda? Dojadłem kanapkę z kawiorem – byłem naprawdę głodny – i krzywiąc się lekko, wstałem zza stołu. Dopiero teraz czułem skutki walki z urkami, naciągnięte mięśnie i ścięgna sprawiały, że poruszałem się jak sześćdziesięciolatek. Niespecjalnie sprawny sześćdziesięciolatek.
Kiedy weszliśmy do mojego mieszkania, Natasza bez słowa postawiła zupę na ogniu. Nie sprzeciwiałem się, burczało mi w brzuchu. Jak zwykle po walce, kiedy opadnie bitewna adrenalina, czuję potworny głód.
– Co z Lońką? – spytałem.
– Martwię się o niego, ostatnio dziwnie się zachowuje.
Z trudem stłumiłem cisnącą się na usta odpowiedź. Natasza nie była głupia i sama wiedziała, że nie jestem specjalistą w dziedzinie wychowania podrostków.
– W jego pokoju znalazłam kilka książek wydanych przed rewolucją: zasady bon tonu, tabela rang, musztra wojskowa...
– Przedrewolucyjna musztra wojskowa?
– Tak. Do tego biografie sławnych dowódców i jakieś dziwne, na wpół religijne broszurki na temat męczeństwa cara i jego rodziny.
Zmarszczyłem brwi, śmierć cara i jego rodziny raczej nie była ulubionym tematem rozmów w państwie robotników i chłopów, do tego ta literatura... Czyżby Lońka zwąchał się z jakąś organizacją monarchistyczną? Niepodobieństwo, bezpieka dawno wszystkie wytępiła. Co pozostawało? Prowokacja tejże bezpieki skierowana przeciwko naiwnym dzieciakom. Szlag!
– Boję się – powiedziała Natasza.
Sięgnęła po chochelkę, nalała zupy, ukroiła kilka kromek chleba.
– I słusznie – przytaknąłem, pochylając się nad talerzem.
– Myślisz, że to bezpieka?
– A któż by inny? Nawet gdyby gdzieś jeszcze działała grupa białych oficerów, nie dopuściliby do siebie kogoś takiego jak Lońka na odległość armatniego strzału. To prowokacja, ktoś chce stworzyć monarchistyczną siatkę, a później aresztować wszystkich uczestników. Pewnie bezpieka przedstawi to jako wielki sukces w walce z białym podziemiem.
– Możesz mu pomóc?
– Nie mam pojęcia, spróbuję – obiecałem.
Natasza splotła palce z taką siłą, że aż pobielały, ale nie kontynuowała tematu. Sama wiedziała, że wszystko zależy od tego, co do tej pory zrobił jej syn: jeśli Lońka dał się wciągnąć w jakieś antypaństwowe działania, nic go nie uratuje. Jeżeli dopiero zaczęli go werbować, może uda mi się go ochronić. Z naciskiem na „może”. Cóż, nigdy nie byłem ulubieńcem bezpieki i niewykluczone, że moja protekcja bardziej by mu zaszkodziła, niż pomogła. Ech, dzieciaki! Zawsze muszą w coś się wplątać.
– Chciałeś czegoś ode mnie? – spytała po chwili milczenia.
– Tokariew, biurko w sypialni, górna szuflada – odparłem zwięźle, nie przerywając jedzenia.
Zupa bardzo mi smakowała, Pokrowska znakomicie gotowała.
– Ostrożnie, naładowany! – dodałem ostrzegawczo.
– Co mam z nim zrobić?
– Oddać Cichemu. Niech położy go przy zwłokach jednego z chłopaków z Odessy i narobi szumu w okolicy, tak żeby trupa znaleźli teraz, a nie po tygodniu.
– Dobrze, Saszka.
– Dziękuję za zupę – rzuciłem, zanim wyszła.
Odpowiedziała mi promiennym uśmiechem, lecz jej oczy pozostały czujne i nieco smutne.
Pozmywałem i poszedłem spać. Potrzebowałem odpoczynku, rano musiałem pojawić się w pracy, miałem nadzieję, że kolejny dzień będzie spokojniejszy od dzisiejszego.
Wbiegłem po schodach i nieco zdyszany zatrzymałem się przed gabinetem Maksimowa. Generał życzył sobie widzieć pułkownika Razumowskiego. Nie trzeba było proroka, żeby odgadnąć, w czym rzecz: wszystkie gazety donosiły o zajściu na Czernyszewskiego, choć – na szczęście! – żadna nie podawała liczby zabitych.
Zapukałem, po czym, nie czekając na zaproszenie, wszedłem i zameldowałem się regulaminowo.
– Skończ z tą gimnastyką, Saszka, i siadaj – polecił zmęczonym głosem Maksimow.
Podkrążone oczy i wymięty mundur świadczyły, że generał nie spał tej nocy.
– СКАЧАТЬ