Czerwona kraina. Joe Abercrombie
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czerwona kraina - Joe Abercrombie страница 34

Название: Czerwona kraina

Автор: Joe Abercrombie

Издательство: PDW

Жанр: Детективная фантастика

Серия:

isbn: 9788366409873

isbn:

СКАЧАТЬ Jestem zwiadowcą, a nie handlarzem.

      – Więc może powinieneś pozostawić interesy tym spośród nas, którzy się na tym znają.

      – Poradziłem sobie z handlem znaczniej lepiej niż ty ze zwiadem.

      Majud pokręcił kształtną głową.

      – Nie mam pojęcia, jak wyjaśnię to Curnsbickowi. – Odszedł, wymachując długim palcem. – Curnsbick nie zna się na żartach, gdy chodzi o wydatki!

      – Na spokój zmarłych – mruknął Słodki. – Słyszeliście kiedyś takiego marudę? Można by pomyśleć, że wyruszyliśmy w drogę z kompanią bab.

      – Na to wygląda – odrzekła Płoszka.

      Obok nich przejechał jeden z najbardziej jaskrawych wozów – szkarłatny ze złotymi zdobieniami – na którym siedziały dwie kobiety. Pierwsza miała na sobie strój dziwki, jedną ręką przytrzymywała kapelusz, a na jej wymalowanej twarzy widniał niepewny uśmiech. Zapewne zachwalała swoją dostępność pomimo trwającej wędrówki. Druga była ubrana w znacznie skromniejszy podróżny strój i pewną ręką trzymała lejce. Pomiędzy nimi siedział brodaty mężczyzna o surowym spojrzeniu, odziany w kamizelę dopasowaną kolorem do wozu. Płoszka wzięła go za alfonsa. Z pewnością tak wyglądał. Pochyliła się i splunęła przez szparę między zębami.

      Myśl o zadawaniu się z kimś w podskakującym wozie, w połowie wypełnionym przez brzęczące garnki, a w połowie przez kogoś innego oddającego się takiej samej czynności, nie roznieciła w Płoszce płomieni namiętności. Ale one ledwie się tliły już od tak dawna, że podejrzewała, iż całkiem wygasły. Praca w gospodarstwie z dwójką dzieci i dwoma starcami może skutecznie wybić z głowy miłość.

      Słodki pomachał do kobiet, po czym zepchnął wystającymi knykciami kapelusz z czoła.

      – Psiakrew, nic nie jest takie jak dawniej – mruknął. – Kobiety, wykwintne stroje, pługi i przenośne kuźnie, kto wie, jakie koszmary jeszcze nas czekają. Kiedyś były tutaj tylko ziemia, niebo, zwierzęta, Duchy oraz rozległe przestrzenie, na których można było oddychać. Kiedyś spędziłem tutaj cały rok, mając za towarzystwo tylko swojego wierzchowca.

      Płoszka ponownie splunęła.

      – Nigdy w życiu nie było mi tak żal konia. Przejadę się i przywitam z członkami Drużyny. Sprawdzę, czy ktoś coś słyszał o dzieciach.

      – Albo o Gredze Cantlissie. – Owca spochmurniał, wypowiadając to imię.

      – W porządku – odrzekł Słodki. – Ale uważaj. Słyszysz?

      – Potrafię o siebie zadbać – odpowiedziała Płoszka.

      Ogorzała twarz starego zwiadowcy zmarszczyła się pod wpływem uśmiechu.

      – Boję się raczej o pozostałych.

      Najbliższy wóz należał do mężczyzny imieniem Gentili, wiekowego Styryjczyka podróżującego z czterema kuzynami, których nazywał chłopcami, chociaż byli niewiele młodsi od niego. Żaden z nich nie znał wspólnej mowy. Gentili uparł się, żeby wykopać dla siebie nowe życie spod gór, co wymagało nie lada optymizmu, gdyż ledwie mógł ustać na nogach na suchym lądzie, a co dopiero zanurzony po pas w lodowatym nurcie. Nie słyszał o porwanych dzieciach. Płoszka nie była nawet pewna, czy dosłyszał pytanie. Gdy odchodziła, zapytał, czy miałaby ochotę dzielić z nim nowe życie jako jego piąta żona. Grzecznie odmówiła.

      Lorda Ingelstada najwyraźniej prześladował pech. Gdy o tym wspominał, Lady Ingelstad – kobieta, która nie nadawała się do znoszenia trudów życia, ale i tak postanowiła rozdeptywać je na miazgę – patrzyła na niego ze złością, jakby chciała powiedzieć, że to ona odczuła na swojej skórze skutki jego pecha, a dodatkowo musiała ścierpieć błędny wybór męża. Płoszka miała wrażenie, że wspomniany pech dotyczy kości i długów, ale skoro jej własna ścieżka życiowa rzadko bywała prosta, postanowiła powstrzymać się od krytyki i nie kwestionować słów Ingelstada. Lord nic nie wiedział o bandytach porywających dzieci, podobnie jak o wielu innych sprawach. Gdy odchodziła, zaprosił ją i Owcę na wieczorną partyjkę kart. Obiecał, że stawka nie będzie wysoka, ale Płoszka wiedziała z doświadczenia, że nawet wtedy łatwo wpaść w kłopoty. Ponownie grzecznie odmówiła i zasugerowała, że człowiek, którego tak bardzo prześladuje pech, powinien postarać się więcej go nie kusić. Lord Ingelstad przyjął tę radę z rubasznym humorem, po czym złożył taką samą propozycję Gentiliemu i jego chłopcom. Lady Ingelstad sprawiała wrażenie, jakby była gotowa ich wszystkich pozagryzać, byle tylko nie dopuścić do rozgrywki.

      Następny wóz wyglądał na największy w całej Drużynie. Miał szklane okna, a na jego burcie widniał napis „Sławny Iosiv Lestek”, wymalowany łuszczącą się fioletową farbą. Płoszka pomyślała, że gdyby aktor był tak sławny, nie musiałby umieszczać swojego nazwiska na wozie, ale skoro sama o sławę otarła się tylko za sprawą listów gończych ze swoją podobizną, nie zamierzała udawać specjalistki w tej dziedzinie.

      Potargany chłopiec powoził, a słynny aktor, stary, wychudły i wyblakły, siedział chwiejnie obok niego, owinięty wytartym kocem zrobionym przez Duchy. Gdy Płoszka i Owca podjechali bliżej, wyraźnie się ożywił, wyczuwając okazję do przechwałek.

      – Jam jest... Iosiv Lestek. – To był prawdziwy szok, usłyszeć, jak z tej wymizerowanej głowy wydobywa się grzmiący głos króla, bogaty, głęboki i soczysty jak śliwkowy sos. – Podejrzewam, że o mnie słyszeliście.

      – Przykro mi, ale rzadko bywamy w teatrze – odrzekł Owca.

      – Co cię sprowadza do Dalekiej Krainy? – spytała Płoszka.

      – Z powodu choroby zostałem zmuszony do porzucenia pracy w Domu Teatralnym w Adui. Oczywiście, zespół był zrozpaczony tą stratą, ale już wróciłem do pełni sił.

      – To dobra wiadomość. – Płoszka bała się myśleć, jak wyglądał przed wyzdrowieniem. Teraz przypominał trupa wskrzeszonego za pomocą czarów.

      – Podróżuję do Fałdy, gdzie odegram główną rolę w kulturalnym święcie!

      – Kultura? – Płoszka uniosła brzeg kapelusza, żeby popatrzeć na rozciągające się przed nimi pustkowie porośnięte szarą trawą i niewydarzonymi krzewami, upstrzone stertami spieczonych słońcem brązowych głazów, gdzie nie żyło nic poza kilkoma pełnymi nadziei sokołami krążącymi w górze. – Tutaj?

      – Nawet najbardziej prymitywne serca pragną tego co wzniosłe – poinformował ich artysta.

      – Wierzę na słowo – odrzekł Owca.

      Lestek był zajęty posyłaniem uśmiechów w stronę czerwieniejącego horyzontu, trzymając przy piersi zaciśniętą dłoń, tak bladą, że niemal przeźroczystą. Płoszka miała wrażenie, że ma do czynienia z jednym z tych ludzi, którzy nie widzą potrzeby, by w rozmowie uczestniczyły dwie strony.

      – Mój największy występ jest jeszcze przede mną, tego jestem pewien.

      – A więc jest na co czekać – mruknęła Płoszka, zawracając konia.

СКАЧАТЬ