Czerwona kraina. Joe Abercrombie
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czerwona kraina - Joe Abercrombie страница 31

Название: Czerwona kraina

Автор: Joe Abercrombie

Издательство: PDW

Жанр: Детективная фантастика

Серия:

isbn: 9788366409873

isbn:

СКАЧАТЬ ostrzu pokrytym czerwonymi plamkami, wstał i podszedł do kulawego chłopca, który czołgał się w stronę karczmy z okaleczoną jedną ręką. Chłopak zobaczył Temple’a i jęknął, kurczowo zaciskając zdrową dłoń na błotnistej ziemi. Z jego otwartej torby wysypały się monety. Srebro walało się w błocie.

      – Pomóż mi – wyszeptał. – Pomóż mi!

      – Nie.

      – Oni mnie zabiją. Oni...

      – Zamknij ten pieprzony ryj!

      Temple szturchnął chłopca mieczem w plecy, a ten głośno przełknął ślinę i się skulił. Im bardziej się kulił, tym większą Temple miał ochotę go przebić. Miecz był zaskakująco lekki. To byłoby takie proste. Chłopiec wyczytał to z jego twarzy. Znów jęknął i skulił się, a Temple ponownie go szturchnął.

      – Zamknij ryj, skurwielu! Zamknij ryj!

      – Temple! Nic ci nie jest? – Cosca zatrzymał się obok niego na swoim wysokim siwku. – Krwawisz.

      Temple popatrzył w dół i zobaczył rozerwany rękaw koszuli oraz strużkę krwi ściekającą po grzbiecie dłoni. Nie był pewien, jak do tego doszło.

      – Sufeen nie żyje – wybełkotał.

      – Dlaczego Boginie Losu zawsze zabierają najlepszych spośród nas...?

      Uwagę Coski szybko odwrócił blask pieniędzy w błocie. Wyciągnął rękę w stronę Przyjaznego, a sierżant pomógł mu zejść z pozłacanego siodła. Stary pochylił się, wyłowił dwoma palcami monetę i z zapałem wytarł ją z błota, a na jego twarzy zagościł olśniewający uśmiech, do jakiego tylko on był zdolny. Jego pomarszczona twarz promieniowała dobrym nastrojem i dobrymi intencjami.

      – Tak – szepnął.

      Przyjazny zerwał torbę z pleców chłopaka i otworzył ją szarpnięciem. Słabe pobrzękiwanie świadczyło o obecności kolejnych monet.

      Łup, łup, łup, grupa najemników kopała w drzwi karczmy. Jeden odskoczył z przekleństwem na ustach, ściągając brudny but, żeby pomasować palce. Cosca przykucnął.

      – Skąd się wzięły te pieniądze?

      – Zrobiliśmy zbrojny wypad – wyszeptał chłopiec – ale wszystko poszło nie po naszej myśli.

      Rozległ się huk, gdy drzwi karczmy ustąpiły, oraz wiwaty, gdy najemnicy wdarli się do środka.

      – Nie po waszej myśli?

      – Wróciła nas tylko czwórka, więc mieliśmy do sprzedania dwa tuziny koni. Kupił je od nas Grega Cantliss w Greyer.

      – Cantliss?

      Rzucone krzesło wyleciało przez okno karczmy, roztrzaskując okiennice, i potoczyło się po ulicy tuż obok nich. Przyjazny z surową miną popatrzył na powstały otwór, ale Cosca nawet nie drgnął. Zupełnie jakby na świecie nie było niczego poza nim, chłopcem i monetami.

      – Co to za człowiek ten Cantliss? Buntownik?

      – Nie. Był elegancko ubrany. Był z nim jakiś Północny o szalonym spojrzeniu. Zabrał konie i zapłacił tymi monetami.

      – Skąd je wziął?

      – Tego nie powiedział.

      Cosca podwinął rękaw koszuli na bezwładnej ręce chłopca, obnażając tatuaż.

      – Ale na pewno nie był buntownikiem tak jak wy?

      Chłopak pokręcił głową.

      – Ta odpowiedź nie zachwyci Inkwizytora Lorsena. – Cosca pokiwał głową tak delikatnie, że niemal niezauważalnie.

      Przyjazny otoczył dłońmi szyję chłopca. Pies wciąż szczekał. Hau, hau, hau. Temple marzył o tym, żeby wreszcie ktoś go uciszył. Po drugiej stronie ulicy trzej Kantyjczycy brutalnie bili jakiegoś mężczyznę na oczach dwójki dzieci.

      – Powinniśmy ich powstrzymać – szepnął Temple, ale nie ruszył się z ziemi.

      – Niby jak? – Cosca trzymał w dłoni kolejne monety i starannie je segregował. – Jestem generałem, a nie Bogiem. Wielu generałom to się miesza, ale ja już dawno wyleczyłem się z tego błędu. – Jakąś wrzeszczącą kobietę wywleczono za włosy z pobliskiego domu. – Ludzie są niezadowoleni. Tak samo jak podczas powodzi, bezpieczniej popłynąć z prądem niż próbować zatamować wodę. Jeśli teraz nie znajdą ujścia dla swojej złości, wyładują ją gdzie indziej. Nawet na mnie. – Stęknął, gdy Przyjazny pomógł mu wstać. – Zresztą, to nie jest moja wina, prawda?

      Głowa Temple’a pulsowała bólem. Był tak zmęczony, że ledwie mógł się ruszyć.

      – A czyja? Moja?

      – Wiem, że chciałeś dobrze. – Płomienie łapczywie lizały krokwie na dachu karczmy. – Ale tak to już jest z dobrymi chęciami. Mam nadzieję, że wszyscy czegoś się dzisiaj nauczyliśmy. – Cosca wyjął manierkę i z namysłem zaczął ją odkręcać. – Ja o spełnianiu twoich zachcianek, a ty o spełnianiu swoich. – Pociągnął kilka łyków.

      – Znów pan pije? – mruknął Temple.

      – Za bardzo się wszystkim przejmujesz. Mały łyczek jeszcze nikomu nie zaszkodził. – Cosca wyssał ostatnie kilka kropel i rzucił pustą manierkę Przyjaznemu, żeby ten ją napełnił. – Inkwizytorze Lorsen! Cieszę się, że mógł pan do nas dołączyć!

      – Obwiniam pana za tę klęskę! – burknął Lorsen, gwałtownie wstrzymując wierzchowca na ulicy.

      – To nie moja pierwsza – odparł Stary. – Będę musiał jakoś żyć z tym wstydem.

      – To nie jest czas na żarty!

      Cosca zachichotał.

      – Mój dawny dowódca Sazine powiedział mi kiedyś, że należy się śmiać w każdej chwili życia, ponieważ później będzie z tym kłopot. Takie rzeczy dzieją się podczas wojny. Mam wrażenie, że doszło do nieporozumienia w kwestii sygnałów. Niezależnie od tego, jak starannie się planuje, zawsze mogą się zdarzyć niespodzianki. – Jakby dla zilustrowania jego słów jeden z gurkijskich najemników przeparadował ulicą ubrany w ozdobiony wstążkami strój barda. – Jednak ten chłopiec zdążył nam coś powiedzieć przed śmiercią. – Srebro błysnęło w dłoni Coski. – Imperialne monety. Buntownicy dostali je od mężczyzny nazwiskiem...

      – Grega Cantliss – uzupełnił Przyjazny.

      – Właśnie tak, w miasteczku Greyer.

      Lorsen mocno zmarszczył czoło.

      – Chce pan powiedzieć, że buntownicy są finansowani przez Imperium? Superior Pike wyraźnie zaznaczył, żeby unikać jakichkolwiek konfliktów z ich siłami.

      Cosca СКАЧАТЬ