Czerwona kraina. Joe Abercrombie
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czerwona kraina - Joe Abercrombie страница 29

Название: Czerwona kraina

Автор: Joe Abercrombie

Издательство: PDW

Жанр: Детективная фантастика

Серия:

isbn: 9788366409873

isbn:

СКАЧАТЬ Każdy naród był na swój sposób bogaty, a zarazem biedny.

      Kobieta oprawiała zanieczyszczoną jajeczkami much padlinę, która mogła należeć do królika albo kota, a Temple miał wrażenie, że dla wieśniaczki nie stanowi to różnicy. Para półnagich dzieci bezmyślnie okładała się drewnianymi mieczami na ulicy. Długowłosy starzec strugał patyk na ganku jednego z kilku kamiennych domów, a miecz, który z pewnością nie był zabawką, stał oparty o ścianę za jego plecami. Wszyscy obserwowali Temple’a i Sufeena z ponurą podejrzliwością. Niektóre okiennice się zatrzasnęły, a prawnikowi serce zaczęło łomotać w piersi. Nagle zaszczekał pies, i Temple o mało się nie zesrał. Zimny pot wystąpił mu na czoło, gdy owionął go cuchnący podmuch. Zastanawiał się, czy to najgłupsza rzecz, jaką zrobił w ciągu swojego życia pełnego idiotyzmów, i uznał, że powinna się znaleźć wysoko na liście, a nawet wciąż ma szansę przebić się na sam szczyt.

      Lśniącym sercem Averstock była szopa z kuflem wymalowanym na desce wiszącej nad wejściem i pozbawioną szczęścia klientelą. Przy jednym ze stolików siedzieli rolnik i jego syn, obaj rudowłosi i kościści. Chłopak miał na ramieniu torbę; razem z ojcem pożywiali się chlebem i nieświeżym serem. Jakaś tragiczna postać ubrana w postrzępione wstążki pochylała się nad kubkiem. Temple podejrzewał, że to podróżny bard, i miał nadzieję, że ten specjalizuje się w smutnych pieśniach, ponieważ sam jego widok doprowadzał do łez. Kobieta, która gotowała nad ogniem w poczerniałym palenisku, posłała wchodzącemu Temple’owi kwaśne spojrzenie.

      Kontuar wykonano z masywnego kawałka wypaczonego drewna ze świeżym pęknięciem biegnącym przez środek i dużą plamą, która niepokojąco przypominała krew. Stojący za nim karczmarz starannie wycierał kubki szmatą.

      – Jeszcze nie jest za późno – wyszeptał Temple. – Możemy wychylić kubek szczyn, które tutaj sprzedają, a potem po prostu wyjść i nic złego się nie stanie.

      – Dopóki nie pojawi się reszta kompanii.

      – Miałem na myśli nas...

      Jednakże Sufeen już podchodził do kontuaru, pozostawiwszy przy drzwiach Temple’a, który najpierw cicho zaklął, a potem niechętnie ruszył śladem zwiadowcy.

      – Co wam podać? – spytał karczmarz.

      – Wasze miasteczko otacza około czterystu najemników szykujących się do ataku – rzekł Sufeen, a nadzieje Temple’a na uniknięcie katastrofy zostały zdruzgotane.

      Zapadła cisza pełna napięcia.

      – Nie miałem najlepszego tygodnia – mruknął karczmarz. – Nie jestem w nastroju do żartów.

      – Gdybyśmy chcieli wywołać śmiech, wymyślilibyśmy lepszy dowcip... – mruknął Temple.

      Sufeen wszedł mu w słowo.

      – To Kompania Łaskawej Dłoni, dowodzona przez niesławnego najemnika Nicomo Coscę, wynajęta przez Inkwizycję Jego Królewskiej Mości w celu usunięcia buntowników z Bliskiej Krainy. Jeżeli nie spotkają się z waszą pełną współpracą, ten zły tydzień stanie się znacznie gorszy.

      Wreszcie zdołali zainteresować karczmarza. A także wszystkich gości lokalu, którzy zwrócili na nich baczną uwagę. Trudno było stwierdzić, czy to dobrze, ale Temple nie był optymistą. Nie pamiętał, kiedy ostatnio mu się to przytrafiło.

      – A jeśli w miasteczku są buntownicy? – Rolnik oparł się o kontuar obok nich i podwinął rękaw. Na jego żylastym przedramieniu widniał tatuaż: „Wolność, swoboda, sprawiedliwość”. Oto zakała potężnej Unii, podstępny wróg Lorsena, przerażający buntownik we własnej osobie.

      Temple popatrzył mu w oczy. Jeśli tak wyglądało oblicze zła, to prezentowało się wyjątkowo nędznie.

      Sufeen starannie dobierał słowa.

      – W takim razie mają niecałą godzinę, żeby się poddać i ocalić mieszkańców tego miasta przed rozlewem krwi.

      Kościsty mężczyzna uśmiechnął się niewesoło, ukazując braki w uzębieniu.

      – Mogę was zaprowadzić do Sheela. On zdecyduje, czy można wam wierzyć. – Najwyraźniej sam im nie uwierzył, a może nawet nie w pełni ich zrozumiał.

      – Więc zabierz nas do Sheela – odrzekł Sufeen. – Dobrze.

      – Naprawdę? – mruknął Temple. Przeczucie nieuchronnej katastrofy niemal go dławiło. A może to oddech buntownika tak na niego działał. Z pewnością było w nim zło.

      – Będziecie musieli oddać broń – rzekł mężczyzna.

      – Z całym szacunkiem – odezwał się Temple – ale nie jestem pewien, czy...

      – Oddajcie ją.

      Temple z zaskoczeniem zobaczył, że kobieta siedząca przy kominku pewną ręką wycelowała w niego z kuszy.

      – Już jestem pewien – wychrypiał, dwoma palcami wyjmując nóż zza paska. – Jest bardzo mały.

      – Nie rozmiar się liczy – odparł kościsty mężczyzna, zabierając mu ostrze – ale to, gdzie go wsadzisz.

      Sufeen odpiął pas z mieczem i oddał go rolnikowi.

      – Chodźmy. I pamiętajcie, żeby nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów.

      Temple uniósł dłonie.

      – Zawsze staram się ich unikać.

      – Nie udało ci się, kiedy tu za mną przyszedłeś – odparł Sufeen.

      – Już tego żałuję.

      – Zamknijcie się.

      Kościsty buntownik pokierował ich w stronę drzwi. Kobieta szła za nimi w bezpiecznej odległości, nie opuszczając kuszy. Temple dostrzegł niebieski tatuaż na wewnętrznej stronie jej nadgarstka. Kuśtykający chłopak zamykał pochód. Jedną nogę miał usztywnioną szynami i mocno przyciskał torbę do piersi. Byłaby to zabawna procesja, gdyby nie towarzysząca jej groźba śmierci. Temple zawsze uważał, że to doskonałe antidotum na komizm.

      Okazało się, że Sheel to ten sam starzec, który niedawno patrzył, jak wchodzą do miasteczka. Teraz z rozrzewnieniem wspomnieli tamtą chwilę. Sheel wstał sztywno, odpędzając muchę, a następnie, jakby po chwili namysłu, jeszcze bardziej sztywno schylił się po swój miecz i zszedł z ganku.

      – Co się dzieje, Danardzie? – spytał głosem zachrypniętym od flegmy.

      – Złapałem tych dwóch w karczmie – odpowiedział chudzielec.

      – Złapałeś? – zdziwił się Temple. – Weszliśmy tam i sami o was spytaliśmy.

      – Zamknij się – odburknął Danard.

      – Sam się zamknij – odparł Sufeen.

      Sheel wydał z siebie СКАЧАТЬ